Na dworze króla Khengarjiego III

opublikowano: 2024-05-28, 12:59
wszelkie prawa zastrzeżone
Khengarji III był władcą potężnym, posiadał siedem tytułów shri, salutowano mu dziewiętnastoma wystrzałami z armat, a jego podobizny odbijano na monetach i układano o nim pieśni. Był przyjacielem i zaufanym brytyjskiej królowej Wiktorii oraz gościem na dworach królewskich w całej Europie. I dziadkiem Kanchan.
reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Moniki Kowaleczko-Szumowskiej „Bapu, opowieść o dobrym maharadży”.

Khengarji III

Następnego ranka do portu Mandvi przybyło kilkunastu młodych mężczyzn. Byli to synowie, siostrzeńcy i bratankowie maharadżów i dostojników z księstw sąsiadujących z Kutch.

Przyjechali na zaproszenie króla Khengarjiego III, władcy Kutch. Pośród nich na nabrzeże zszedł wysoki i szczupły Hindus w mundurze porucznika armii brytyjskiej. Nie przypadkiem młodzi mężczyźni zostali zaproszeni w tym samym czasie, kiedy do stolicy przyjechały panie i panny z sąsiednich księstw. Na dworze, pod okiem króla, miały zapaść decyzje odnośnie przyszłych związków pomiędzy nimi.

W pałacu, kiedy już rozpakowano walizki, a młodzieńcy odświeżyli się po podróży, wezwano ich przed oblicze króla, aby zdali relację z wydarzeń w Europie w obecności całego dworu.

Khengarji III był władcą potężnym, posiadał siedem tytułów shri, salutowano mu dziewiętnastoma wystrzałami z armat, a jego podobizny odbijano na monetach i układano o nim pieśni. Był przyjacielem i zaufanym brytyjskiej królowej Wiktorii oraz gościem na dworach królewskich w całej Europie. I dziadkiem Kanchan.

Siedział teraz pośród swojego dworu odziany w ultramarynową kurtę w złote kwiaty, w turbanie na głowie, przepasany turkusowym pasem nabitym klejnotami. Jego dostojną postać odbijały rzeźbione pałacowe lustra.

Honorowe miejsce po prawej stronie króla zajmował następca tronu – wuj Kanchan. Dalej siedzieli najwyżsi dostojnicy, pozostali królewscy synowie i wnukowie, jeśli byli na tyle dorośli, aby zasiadać z mężczyznami. Jeszcze dalej doradcy, głowy znacznych rodów i oficerowie. Kobiety nie miały tu wstępu.

Kanchan podziwiała dziadka zza ażurowych okiennic galerii na pierwszym piętrze. Zerkała też na inne damy, które w świetle wpadającym przez kolorowe witraże przypominały piękne lalki z porcelany. Przy każdym ruchu szemrały cekiny i dźwięczały bransolety na przegubach ich dłoni od młodości krępowanych, aby stały się szczupłe i drobne.

Najwyższą pozycję miała tu druga żona króla, babcia Kanchan, kolejne miejsce w hierarchii zajmowała żona następcy tronu, a potem pozostałe synowe, damy, zgodnie z pozycją swoich mężów, a na końcu królewskie córki i wnuczki.

Pałac Maharadżów, zbudowany za rządów Khengarjiego III (fot. Aryan Jadav; CC BY-SA 4.0)

Przed królem stanęli zaproszeni goście. Pierwszy głos zabrał Digvijay Sinhji – trzydziestoletni bratanek maharadży Nawanagaru. Był to wysoki i szczupły Hindus w mundurze porucznika armii brytyjskiej. Opowiadał o ważnych wydarzeniach politycznych w Europie.

Kiedy relacja dobiegła końca, panie pod wodzą babci Kanchan wróciły do zenany. Kanchan szła na końcu. Na podeście schodów stanęła. Zerknęła na przodków, obserwujących ją z portretów, a następnie postąpiła w dół, majestatycznie jak królowa. W połowie schodów zdecydowanie potrząsnęła głową. Za żadne skarby świata – pomyślała – to nie dla mnie! Może gdybym miała szerokie i grube dłonie, na które nie mieszczą się żadne bransolety – pomyślała Kanchan – daliby mi spokój?

Po powrocie do zenany damy i księżniczki zrzuciły delikatne stroje i kosztowności. Wszystko ułożono starannie w skrzyniach, a księżniczki powróciły do przyjemności i rozrywek. Rozległy się nawoływania i krzyki. Kanchan wbiegała właśnie na taras, kiedy zatrzymała ją pokojówka.

– Maharani wzywa.

– Za chwilę będę miała gościa – oznajmiła córce matka. – Król przysyła do nas bratanka maharadży Nawanagaru.

Ton maharani wróżył małżeństwo.

– W Nawanagarze wiążą z nim wielkie nadzieje – dodała maharani, spoglądając na Kanchan.

Księżniczka milczała uparcie, wbijając wzrok w podłogę.

– Możesz mu się przyjrzeć z ukrycia – powiedziała maharani – ale on POD ŻADNYM POZOREM nie może zobaczyć ciebie.

– Tak, mamo – odpowiedziała córka.

reklama

Niech na niego patrzą w Nawanagarze, skąd przyjechał – pomyślała Kanchan. – A najlepiej niech tam wraca.

– Kanchan nie wyjdzie za mąż za maharadżę! – zawołała Arbud, która pod okiem niani bawiła się w komnacie.

– Dzieci milczą w towarzystwie starszych – upomniała ją surowo maharani.

Courage and confidence – Kanchan przypomniała sobie napis na fladze i herbie Kutch.

– Nie wyjdę za maharadżę – oznajmiła.

– Słucham?! – podniosła głos maharani.

Takich rzeczy nie mówiło się na dworze królewskim, gdzie dziewczynki, często mając osiemnaście lat, były już matkami i żonami, a o tym, za kogo wyjdą za mąż, decydowali ojcowie i dziadkowie. One same mogły ewentualnie obejrzeć przyszłego męża z ukrycia.

– Jeśli koniecznie muszę wyjść za mąż – dodała Kanchan – to tylko za człowieka, który żyje z pracy własnych rąk.

I nie stać go na kolejne żony i dom z zenaną – dokończyła w myślach. – Nie chcę być jedną z kilku żon, ani nawet pierwszą z nich.

Herb Kutch

– Porucznik Digvijay Sinhji jest żołnierzem. Pobiera żołd i jest niezależnym człowiekiem – odrzekła maha - rani, spoglądając na Kanchan surowo.

– To się może zmienić – odpowiedziała Kanchan. – Maharadża Nawanagaru nie ma syna. Porucznik może odziedziczyć po nim tron.

– Jego szanse są nikłe – skwitowała jej uwagę maharani. – Wszak ma dwóch starszych braci.

Następnie maharani dała córce znak, że może odejść.

– Co teraz? – spytała Jeet, kiedy Kanchan opowiedziała jej o rozmowie z mamą.

– Najpierw Arbud sobie pójdzie – powiedziała Kanchan, próbując wyzwolić się z uścisków młodszej siostry – bo nie umie trzymać języka za zębami.

– Szkoda, że nie chcesz być maharanią – Arbud ucze - piła się mocno jej spódnicy. – Jesteś taka piękna.

– Lubisz ten pałac, skarbie? – zapytała siostrę Kanchan.

– Nie bardzo – szepnęła Arbud.

– To ukryj się koniecznie – roześmiała się Kanchan – żeby cię nie zobaczył porucznik z Nawanagaru, bo będziesz musiała w takim pałacu zamieszkać!

Arbud, piszcząc, rzuciła się do ucieczki, a za nią pobiegła jej opiekunka. Kanchan kucnęła, zatopiła dłonie w złotej grzywie Motiego i przyciągnęła jego pysk do swojej twarzy.

– Moti – szepnęła – nie musisz być miły dla porucznika, który nas zaraz odwiedzi. Rozumiesz?

Moti rozumiał aż za dobrze. Starochińskie psy chow-chow bezbłędnie odczytują myśli swoich właścicieli. Motiego trzeba było wielokrotnie odciągać od nogawek i łydek kuzynów, z którymi Kanchan się nie dogadywała.

– Na mój znak – Kanchan zapięła psu smycz i wręczyła ją pokojówce – spuścisz go ze smyczy.

– Tak, pani – przerażona dziewczyna kiwnęła głową.

– Nie wystarczy ci, że on ma małe szanse zostać maharadżą? – zaniepokoiła się Jeet.

– Nie zamierzam ryzykować – odparła Kanchan. – Wolę wziąć sprawy w swoje ręce i dać mu jasno do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany.

Jedyne wejście do zenany prowadziło przez purdah – czerwoną kotarę, której nie mógł przekroczyć żaden mężczyzna oprócz maharadży i gości, którzy uzyskali jego zgodę na odwiedziny w kobiecej części pałacu.

Kanchan ukryła się w misternie rzeźbionej niszy, a pokojówka z psem schowała się naprzeciwko. Chwilę później zadźwięczał dzwonek przy kotarze.

– Porucznik Digvijay Sinhji – pokojówka zaanonsowała przybycie gościa.

Digvijay Sinhji, „Dobry Maharadża”

Zza czerwonej zasłony wyłonił się wysoki szczupły mężczyzna w brytyjskim mundurze. W zenanie wstrzymano oddech. Z nisz i okienek otaksowało go kilka par oczu. W swojej kryjówce, widoczna tylko dla służącej, Kanchan uniosła dłoń. Moti, spuszczony ze smyczy, z potwornym jazgotem rzucił się na gościa. Służąca struchlała. Maharani, która wyszła porucznikowi na spotkanie, również. Motiego dzielił od porucznika niecały metr egzotycznej marmurowej mozaiki i Kanchan już miała wyskoczyć z ukrycia, aby w ostatniej chwili zapobiec poszarpaniu nogawek brytyjskiego munduru, ale w ostatniej chwili cofnęła się w mrok. Nawet poszarpane nogawki były lepsze niż naruszenie obowiązujących praw.

Zainteresował Cię ten fragment? Koniecznie zamów książkę Moniki Kowaleczko-Szumowskiej „Bapu, opowieść o dobrym maharadży” bezpośrednio pod tym linkiem!

Monika Kowaleczko-Szumowska
„Bapu, opowieść o dobrym maharadży”
cena:
34,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Wydawnictwo Literatura
Liczba stron:
120
Ilustracje:
Marcin Minor
ISBN:
978-83-8208-261-6
EAN:
9788382082616
reklama
Komentarze
o autorze
Monika Kowaleczko-Szumowska
Pisarka, scenarzystka, producentka filmowa. Autorka książek dla dzieci i młodzieży, takich jak „Galop '44” (Harper Collins Poland), „Fajna Ferajna”, „Gupikowo”, „Wybryki z Ameryki” i „Wielki Foch” (BIS). Producentka filmu dokumentalnego dla dzieci pt. „Fajna Ferajna: Powstanie Warszawskie oczyma dzieci” i interaktywnego webdoka pt. „Dzieci Maharadży”. Studiowała na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie stanu Illinois w USA. Mama czwórki dzieci, żona, pańcia Niutonka.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone