Muzeum twierdzą, fotograf wrogiem
Często, żeby móc zrobić zdjęcie w muzeum, trzeba przejść drogę przez mękę. Prośby, papiery, telefony... Wszystko zależy od dobrej woli dyrektora.
— Problemy? Było parę takich sytuacji — opowiada Szymon Kierat, jeden z fotografów polskiej Wikipedii. — Robiliśmy zdjęcia w skansenie. Kolega ustawił aparat na statywie, kiedy doskoczył do nas pan z obsługi. To, że robimy zdjęcia, akurat mu nie przeszkadzało. Przyczepił się do statywu i aparatu. Bał się, że fotki wyjdą zbyt profesjonalnie. Aparat też mu się wydawał „za dobry”. Ugłaskaliśmy go jakoś i w końcu zrobiliśmy zdjęcia bez statywu. Trzeba było jeszcze zdobyć pozwolenie od muzeum, ale koniec końców zdjęcia są na Wikipedii. Swoją drogą mógłbyś nie podawać o jaki skansen chodzi? — dodaje z obawy przed
możliwymi konsekwencjami.
Dlaczego nie wolno?
Szymon Kierat to tylko jeden z wielu Wikipedystów, którzy zetknęli się z problemem robienia zdjęć w muzeach. Jednak sprawa nie dotyczy tylko ich, ale w zasadzie wszystkich miłośników historii i kultury.
Sam wiele razy próbowałem sfotografować ciekawy eksponat lub fragment wystawy. Niemal zawsze kończyło się to szybką interwencją obsługi. Niestety, kustosz ekspozycji zwykle nie potrafił w żaden sposób wyjaśnić, dlaczego w muzeum nie wolno robić zdjęć. Jeśli drążyłem temat, odsyłał mnie do regulaminu. Posłuchałem i przeczytałem sporo takich regulaminów. Zawierały zwięzłe zakazy i wyszczególnione sankcje, ale żaden nie odpowiadał na moje pytanie. Temat drążyłem więc dalej, jednocześnie obserwując, jak to samo robi grupa Wikipedystów i członków Stowarzyszenia Wikimedia Polska.
Regulamin niczym chorągiewka
W myśl polskiego prawa ustalenie zasad udostępniania zbiorów leży w gestii dyrektora muzeum, stąd sytuacja bywa bardzo różna. W wielu mniejszych placówkach kwestia ta nie jest nawet ściśle ustalona, a zrobienie kilku fotek na własny użytek nie wywołuje reakcji obsługi. Często fotografowanie objęte jest opłatą w wysokości około 10 złotych. Niestety, nawet jej uiszczenie zwykle pozwala wyłącznie na wykonywanie fotografii amatorskich. Fotograf pragnący zrobić zdjęcie z użyciem profesjonalnego sprzętu jest wypraszany z muzeum jako intruz.
Skrajne restrykcje czekają w największych polskich muzeach, m.in. w Zamku Królewskim na Wawelu, Muzeum Narodowym w Warszawie oraz Muzeum Pałacu w Wilanowie. Fotografowanie jest tam całkowicie zabronione. Dlaczego? Na wysłane do muzeum na Wawelu pytanie, Stowarzyszenie Wikimedia Polska uzyskało zwięzłą odpowiedź: „Bo regulamin tego zabrania”.
O co ta walka?
Dlaczego chcemy robić zdjęcia w muzeach? Przede wszystkim mamy do tego prawo zapisane w konstytucji (art. 73). Artykuł ten mówi, że zadaniem państwa (realizowanym właśnie przez muzea) jest propagowanie kultury narodowej i zapewnianie równego dostępu do jej dóbr. Innymi słowy, muzea powinny być otwarte dla każdego, a ich zbiory dostępne tak do oglądania, jak i fotografowania. Dzieła sztuki i zabytki są wspólną własnością wszystkich Polaków. Muzea jedynie pilnują, by każdy mógł swobodnie do nich dotrzeć i w jak największym stopniu poznać historię i kulturę.
Powody robienia zdjęć mogą być bardzo różne. Jednemu chodzi wyłącznie o fotografie do rodzinnego albumu, ktoś inny odrabia pracę domową i chciałby ją ładnie zilustrować. W szczególnym stopniu fotografie z muzeów przydają się artystom i naukowcom. Pierwsi mogą dzięki nim lepiej poznać historię sztuki i warsztat dawnych mistrzów. Dla drugich jest to nieocenionej wartości materiał badawczy. Fotografie pozwalają zilustrować wykłady i prace naukowe. Mogą też same stanowić podstawę badań.
Osobiście w jednym z ostatnich artykułów opublikowanych w Histmagu wykorzystałem reprodukcję gdańskiego tryptyku Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny”. Był to przykład przedstawienia diabła w średniowiecznej sztuce. Gdyby nie dostępne za darmo wysokiej jakości zdjęcie, prawdopodobnie nigdy nie dowiedziałbym się o tym obrazie. Ewentualnie czekałaby mnie kilkusetkilometrowa podróż do Gdańska, zresztą bezowocna. Wprawdzie w Muzeum Narodowym w Gdańsku wolno za opłatą robić zdjęcia, ale nie dotyczy to niestety wspomnianego dzieła. „Sądu Ostatecznego” nie można fotografować wcale. Całe szczęście, że Wikipedii udało się pozyskać zdjęcie od komercyjnego fotografa, w przeciwnym razie nigdy nie dotarłbym do odpowiedniej reprodukcji.
Problem dostrzega chyba każdy miłośnik historii. Poświęcone jej książki w zdecydowanej większości pozbawione są ilustracji, a wiele dzieł, miejsc i zabytków obrazują jedynie słowa. W licznych przypadkach do książek dodawane są fotografie luźno związane z tekstem lub źle dobrane, bowiem zdjęcia opisywanych eksponatów nie są dostępne.
Skąd się biorą zakazy?
Wydawałoby się, że sprawa jest prosta. Z jednej strony konstytucyjne prawo i publiczna użyteczność, z drugiej zła wola i szkodliwe regulacje. Co na swoją obronę mają muzea?
„Zdjęcia szkodzą dziełom sztuki” — to najczęściej powtarzany przez dyrektorów argument. W rzeczywistości niewiele w nim prawdy. Szkodliwe jest wyłącznie fotografowanie z lampą błyskową, a i to zagrożenie dotyczy jedynie niektórych eksponatów. Muzealnicy obawiają się też, że pozwolenie na robienie zdjęć obniżyłoby bezpieczeństwo zgromadzonych zbiorów. Potencjalni złodzieje mogliby sfotografować zabezpieczenia, umiejscowienie kamer czy fotokomórek.
O zdanie w tej kwestii zapytałem Iwonę Purzycką, dyrektor muzeum w Bielsku-Białej na Zamku książąt Sułkowskich. Prowadzona przez nią instytucja nie jest wprawdzie jednym z tak zwanych nowoczesnych muzeów, stanowi jednak przykład miejsca otwartego na zwiedzających i starającego się wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom. Przykładowo na stronie internetowej Zamku można odbyć wirtualną wycieczkę po ekspozycjach, a dzięki uprzejmości pani dyrektor Wikipedyści zyskali możliwość nieodpłatnego sfotografowania części zbiorów.
Sama Purzycka w rozmowie ze mną podkreśliła, że współczesne muzeum nie może być instytucją, do której wchodzi się w specjalnych kapciach jak za minionych czasów. Jeśli chce przyciągnąć gości, musi być otwarte na ich potrzeby. Także jej opinia w sprawie rzekomych zagrożeń jest zdecydowana. — Nie można z tym przesadzać. Fotografowanie przy świetle dziennym nie szkodzi samym eksponatom. Zaś co do zabezpieczeń, nie oszukujmy się. Profesjonalista wszedłby z kamerą i sfilmował wszystkie fotokomórki tak, że nawet byśmy tego nie zauważyli — stwierdza Purzycka.
Jak widać dwa najczęstsze argumenty wysuwane przez kierownictwo muzeów okazują się niewiele warte. Przejdźmy do trzeciego. Podobno część zbiorów nie może być fotografowana, ponieważ nie są własnością muzeów i naruszałoby to prawa ich właścicieli. O opinię w tej sprawie poprosiłem Piotra Waglowskiego, autora serwisu prawnego VaGla.pl. — Naruszenie prawa autorskiego przez publikację zdjęć zrobionych w muzeum nie zależy od własności eksponatów, lecz od tego, czy autorskie prawa majątkowe wygasły, czy nie — rozwiewa wątpliwości Waglowski. — Samo robienie zdjęć żadnych praw autorskich nie narusza. Może je ewentualnie naruszyć ich publikowanie, ale to zależy od konkretnego przypadku. Jeśli minęło 70 lat od śmierci twórcy, to utwory gromadzone i pokazywane w muzeach nie są już chronione. Uważam, że fizyczne blokowanie (groźny strażnik, zakaz wstępu z aparatem etc.) możliwości robienia takich zdjęć jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego — konstatuje prawnik.
Co w takim razie faktycznie skłania muzea do wprowadzania zakazów? Jak mawia stare porzekadło: kiedy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o pieniądze.
Czy muzeum jest firmą?
— Jest taka tendencja by muzea traktować jak przedsiębiorstwa — mówi Iwona Purzycka. — Oczekuje się od nich, że będą zarabiać i nieustannie udowadniać sens swojego istnienia. Oczywiście, zadaniem muzeów jest realizowanie pewnej misji, ale przy środkach, jakimi dysponują, nie mogą pozwalać na fotografowanie każdemu i w dowolnym celu. Wchodzą tu w grę kwestie administracyjno-finansowe. My po prostu musimy mieć się z czego utrzymać — podkreśla Purzycka.
Z tym samym problemem boryka się większość muzeów. Nic dziwnego, że z restrykcjami mamy do czynienia szczególnie w dużych instytucjach, bowiem to właśnie one czerpią największe zyski z fotografii. Zwłaszcza tych profesjonalnych, wykorzystywanych później w albumach i na pocztówkach. Dlatego też zdecydowana większość placówek zabrania robienia zdjęć na statywie i przy użyciu profesjonalnego sprzętu.
Jeśli jednak zagrożeniem dla muzeów są przede wszystkim fotografie profesjonalne, skąd ograniczenia dotyczące zdjęć amatorskich? W większości przypadków pobiera się za nie opłaty. Niestety, często w grę wchodzą niezrozumiale wysokie ceny. Przykładowo w nowohuckim oddziale Muzeum Historycznego Miasta Krakowa ekspozycja zajmuje łącznie jedno pomieszczenie wielkości niewielkiej szkolnej sali. Fotografowanie kosztuje 10 złotych. Cena, krótko mówiąc, zaporowa. Oczywiście, można kupić profesjonalne katalogi wystaw ze zdjęciami, tyle że te kosztują zwykle grubo ponad 100 zł.
Niestety sami muzealnicy często w ogóle nie są świadomi problemu. Zadzwoniłem do właśnie powstającego muzeum PGR-u w Bolegorzynie, by zapytać, jak będzie tam wyglądać kwestia fotografowania ekspozycji. — Ja to nie wiem, proszę pana — odpowiedział damski głos w słuchawce — my jeszcze tego nie ustalaliśmy. Ale chyba będziemy za to brać pieniądze, bo przecież na tym można zarobić. Więc chyba płatne będzie, ale ja tam jeszcze nie wiem... — kończy. Tym większe niezrozumienie potrzeb klienta i świadomość możliwych zysków wykazują duże muzea, całkowicie zabraniające fotografowania.
Przecież zyskują obie strony
O tej sprawie rozmawiałem z dyrektorem muzeum znacznie mniejszego i na dodatek prywatnego. Eugeniusz Kałamarz kieruje Częstochowskimi Zakładami Przemysłu Zapałczanego, w których jednocześnie mieści się Muzeum Produkcji Zapałek. Jest z wykształcenia ekonomistą, nie historykiem i ze swojej perspektywy nie potrafi zrozumieć postępowania dużych muzeów. — Moim zdaniem takie sztuczne zakazy przynoszą więcej szkody niż pożytku. Sami nikomu nie zabraniamy robienia zdjęć, a nawet do tego zachęcamy, bo to tylko zwiększa popularność naszego muzeum — wyjaśnia.
W istocie polityka wielkich muzeów przynosi, oprócz pieniędzy wpłacanych przez profesjonalnych fotografów, także wiele szkód. Zakazy istniejące m.in. na Zamku Królewskim na Wawelu, w Muzeum Narodowym w Warszawie i Muzeum Pałacu w Wilanowie sprawiają, że tamtejsze ekspozycje są całkowicie nieznane przeciętnemu odbiorcy. Można je oglądać wyłącznie na miejscu i jedynie z rzadka trafiają do książek czy podręczników. Nie ma ich oczywiście również w Internecie. W rezultacie najcenniejszych zbiorów muzealnych naszego kraju nie znają ani polscy miłośnicy kultury, ani tym bardziej zagraniczni.
Przykładowo do Krakowa przyjeżdża rocznie 8-9 milionów turystów. Każdy z nich ogląda Sukiennice, idzie na spacer nad Wisłę i na piwo do pubu przy rynku. Mało kto przy okazji odwiedza którekolwiek z kilkunastu krakowskich muzeów. Przybysza nic do takich odwiedzin nie zachęca, bo prawdopodobnie nigdy wcześniej nie zetknął się z fotografiami polskich zabytków czy dzieł sztuki.
Oczywiście można twierdzić, że np. Wawel nie potrzebuje reklamy, ale jest to wynik niezrozumienia zasad rynku. Zezwolenie na fotografowanie zbiorów pozwoliłoby zyskać krakowskiemu zamkowi popularność szczególnie za granicą, a to przyciągnęłoby więcej zachodnich turystów. Ci z kolei zostawiliby tak potrzebne Wawelowi pieniądze. Innymi słowy, na umożliwieniu wykonywania amatorskich fotografii za niewygórowaną opłatą, Wawel mógłby tylko zyskać. Podobnie inne duże muzea.
Profesjonalistom mówimy: nie?
Niestety dla naukowców zdjęcie amatorskie to zwykle o wiele za mało. Do badań np. nad ikonografią czy techniką artystyczną potrzebne są dokładne reprodukcje w dużej rozdzielczości. Wykonywania ich, w strachu przed stratami finansowymi, zabraniają niemal wszystkie większe muzea. W efekcie nawet sami historycy nie wiedzą, co znajduje się w polskich zbiorach. Tym bardziej nie wiedzą tego badacze zza granicy. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, bo polskie prace naukowe pełne są zdjęć francuskich, niemieckich i angielskich zabytków. Eksponatów polskich prawie nie ma. Innymi słowy restrykcje w fotografowaniu działają na szkodę polskiej kultury i nauki. Paradoks sięga zenitu, jeśli uświadomimy sobie, że za granicą z polską kulturą kojarzy się wyłącznie zespoły deathmetalowe i Szopena.
Rozwiązaniem byłoby stworzenie internetowego repozytorium dzieł sztuki, konstruowanego na podobnej zasadzie jak biblioteki cyfrowe. Niestety tego typu projekty w Polsce są w powijakach, a szans na zmianę tej sytuacji nie widać. Prof. Krzysztof Zamorski, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim, były dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej i członek Zespołu do Spraw Infrastruktury Badawczej przy Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego stwierdza wprost: — Przy obecnych sporach kompetencyjnych szanse, że cokolwiek się zmieni, są zerowe.
Alternatywnym, a w wielu aspektach znacznie lepszym, rozwiązaniem jest repozytorium tworzone przez największą na świecie encyklopedię – Wikipedię. Pracujący przy niej wolontariusze odwiedzają muzea i zabytki na całym świecie, fotografując zarówno budynki, jak i ekspozycje. Obecnie na stronie commons.wikimedia.org znajduje się ponad 2,5 miliona plików, do których każdy człowiek na świecie ma darmowy dostęp.
Wikipedia jest jednym z najpopularniejszych serwisów internetowych na Ziemi, a umieszczenie w niej ilustracji to zysk dla polskiej kultury i reklama dla muzeów. Zdjęcia z wolnej encyklopedii wykorzystywane są przez naukowców, dziennikarzy, studentów, a także na stronach Histmaga. Bardzo duża część ilustracji wzbogacających nasze artykuły pochodzi właśnie z tego źródła.
Zyski płynące z umożliwienia darmowej dokumentacji fotograficznej zbiorów i umieszczenia jej w Internecie dostrzegły już dziesiątki polskich muzeów. Do tej grupy należą wspomniane już muzea w Bielsku-Białej i Częstochowie, a także m.in. w Sanoku, skąd pochodzi zamieszczony na Wikipedii kilkanaście dni temu zbiór ikon.
Zgody na fotografowanie kategorycznie odmówiły natomiast duże muzea, mętnie wyjaśniając swoje stanowisko w pismach do Stowarzyszenia Wikimedia Polska. Nie poskutkowała nawet interwencja w ministerstwie kultury. Dyrektor Departamentu Dziedzictwa Narodowego, Przemysław Nowogórski, stwierdził, że wprawdzie celem muzeów jest umożliwienie dostępu do zbiorów, ale o wszystkim decydują dyrektorzy poszczególnych placówek i to od nich zależy, czy zezwolą na fotografowanie, czy nie.
Oczywiście duże muzea mogą obawiać się, że zdjęcia z Wikipedii zostaną wykorzystane np. do wykonania pocztówek lub albumu. Tyle że w przypadku zdjęć przedstawiających coś poza samymi dziełami (np. wnętrza zamkowe, dziedziniec) ewentualna publikacja musiałaby być zgodna z licencją GNU FDL, na której tworzona jest Wikipedia. Tym samym wydawca musiałby dołączyć do publikacji kilkadziesiąt stron licencji i wyraźną adnotację, że zdjęcia są darmowe. Czy ktokolwiek skusiłby się na taki souvenir?
Czas coś zrobić
Ograniczenia w polskich muzeach przeszkadzają wszystkim — zarówno zwykłym miłośnikom kultury i historii, jak i naukowcom. Najbardziej szkodzą natomiast polskiej kulturze, która w efekcie nie jest znana ani w kraju, ani tym bardziej za granicą.
Dlatego postulujemy:
- Ograniczenie wygórowanych opłat za fotografowanie.
- Zniesienie zakazów fotografowania w odniesieniu do fotografii amatorskich.
- Określenie przejrzystych zasad udostępniania zbiorów do fotografowania, które dotyczyłyby wszystkich muzeów państwowych w kraju.
- Umożliwienie wykonywania zdjęć nieodpłatnie lub za niewielką opłatą: fotografom polskiej Wikipedii, naukowcom, dziennikarzom obywatelskim i członkom inicjatyw społecznych mających na celu propagowanie polskiej kultury i historii.
Napisz, co sądzisz o naszych postulatach. Wyraź swoją opinię, poparcie lub sprzeciw. Czekamy też na wasze pomysły, jak walczyć z tym absurdem. Postaramy się wywołać dyskusję i dotrzeć do ludzi, którzy mogą w tej kwestii coś zmienić. Niebawem zapytamy o opinię polskich naukowców i popularyzatorów nauki.
Artykuł jest częścią akcji:
Absurd goni absurd – (re)akcja Histmaga!
Zobacz też: