Monika Luft – „Arabska awantura. Od Emira Rzewuskiego do Krzysztofa Jurgiela” – recenzja i ocena
Monika Luft – „Arabska awantura. Od Emira Rzewuskiego do Krzysztofa Jurgiela” – recenzja i ocena
Konie od tysięcy lat są nierozerwalnie związane z losami ludzkości. Służyły człowiekowi do prac polowych, prowadzenia wojen czy jako środek lokomocji. Są wreszcie konie, które zaczęto traktować jak najprawdziwsze dzieła sztuki. Mowa oczywiście o koniach czystej krwi, czyli arabach. I choć z rolniczego punktu widzenia, hodowla tej rasy była właściwie niepotrzebna – stały się jednak dla arystokratycznych elit wartymi wszelkich pieniędzy.
Wprawdzie pierwsze wzmianki o koniach arabskich na ziemiach polskich sięgają połowy XVI wieku, to w praktyce wszystko zaczęło się od Seweryna Rzewuskiego zwanego „Emirem”. Ten syn jednego z przywódców konfederacji barskiej „położył podwaliny pod trwającą do dziś legendę o wyjątkowości koni arabskich, po które niepospolici ludzie, nie bacząc na trudy i niebezpieczeństwa, z narażaniem życia wyprawiali się na koniec znanego im świata” – pisze Monika Luft. Dlatego nietrudno domyślić się, że za rozwojem stadnin i hodowli arabów w Polsce stoją rody Branickich, Potockich, Dzieduszyckich i innych. Autorka na samym początku lektury przytacza barwne losy „szalonych hrabiów” z licznymi elementami szpiegowskimi, których głównym motywem działania było zdobycie upragnionych zwierząt. Zastanawia się przy tym, ile prawdy było w opowieściach wspomnianego Rzewuskiego, handlarza greckiego pochodzenia Nicolása Gliocco czy też działającego w latach trzydziestych Bogdana Ziętarskiego.
Pożoga polskich dworów i stadnin
Powszechnie uważa się Janów Podlaski za symbol hodowli koni arabskich w Polsce. Jednak sto lat temu miejsc kojarzonych z końmi czystej krwi było zdecydowanie więcej. Monika Luft przypomina zapomniane stadniny w Antoninach, Białej Cerkwi, Sławutach, które spotkała pożoga w wyniku bolszewickiego najazdu na Polskę. Mimo to, udało się kontynuować hodowlę końską w Polsce. Bardzo ciekawie zostało to przedstawione na przykładzie hodowli w Gumniskach przez księcia Romana Sanguszkę, którego majątek w połowie lat trzydziestych szacowano na około 30 milinów złotych – przy czym przeciętna pensja wynosiła wtedy 250 zł.
Jednym z istotniejszych punktów „Arabskiej awantury” jest odkłamywanie silnie zakorzenionego w Janowie Podlaskim mitu o „dobrym Niemcu”, który uparcie propagował wieloletni dyrektor stadniny, Andrzej Krzyształowicz. Na przykład w branżowym miesięczniku „Arabian Horse World” pisano: „Nawet Niemcy w latach czterdziestych mieli więcej rozumu! Ustanowili w Janowie swych najlepszych koniarzy i ekspertów od hodowli, a nie jedynie partyjnych funkcjonariuszy od papierkowej roboty”. Również odwołany w 2016 roku, dyrektor janowskiej stadniny Marek Trela mówił w wywiadzie rzece: „To niesamowite, jakie Janów miał szczęście do ludzi, nawet pod okupacją. Fellgiebel bardzo dbał o to, żeby koniom i obsłudze niczego nie brakowało”.
Wspomniany Hans Fellgiebel, nadzorca stadniny w Janowie Podlaskim, miał być dla mieszkańców miasteczka polskim odpowiednikiem Oskara Schindlera. Wręcz bajkowo czyta się o tym, że zatrudniając polskich oficerów, chronił ich przed Gestapo, ratował masztalerzy przed wysłaniem do obozów, a zapewniając setce dzieci pracowników Janowa dokumenty, dawał pewność, że zostaną uwolnione w razie łapanki. Monika Luft w sposób zdecydowany wyjaśnia, że przytoczone fakty nie znajdują potwierdzenia w dokumentach. Na marginesie warto dodać, że jeśli tak wspaniale było w Janowie, to dlaczego cała żydowska społeczność podlaskiej miejscowości nie uniknęła Zagłady.
Inna sprawa, że okupanci potrzebowali polskich koni (swoich mieli za mało) w celu przewozu zaopatrzenia. Autorka podkreśla, że w tamtym okresie nie urodził się w Janowie żaden wartościowy koń. Niemcy także nie uratowali żadnych koni w Janowie. Uprzedzili ich Sowieci, którzy zrabowali zwierzęta. Nazistowscy nadzorcy przede wszystkim gromadzili konie skonfiskowane prywatnym właścicielom, a wobec zbliżającej się Armii Czerwonej w 1944 roku – nastąpiła ich wywózka, która w hipologicznych publikacjach nazywana jest „ratowaniem” lub „ewakuacją” – zauważa Monika Luft.
Hodowla koni arabskich w PRL
Kolejne rozdziały „Arabskiej awantury” dotyczą hodowli koni w rzeczywistości politycznej narzuconej przez Związek Sowiecki. Obrońcy Janowa Podlaskiego uważają, iż hodowla państwowa koni w PRL, nie miała nic wspólnego z komunizmem. Pasjonatka koni szybko wyjaśnia, że było zupełnie inaczej. Utrzymywanie koni arabskich uważano w Polsce Ludowej za „burżuazyjną zachciankę”, sprzeczną z „duchem proletariackim”. Hodowlę koni tolerowano tylko ze względu na przynoszącą rolnictwu siłę pociągową i wysyłanie na eksport mięsa rzeźnego. Natomiast jazdę konną traktowano jako „burżuazyjny relikt wielkopański”. Za świetny przykład ukazania niechęci stalinowskiej władzy do jeździectwa Monika Luft przypomina film „Cwał” w reżyserii Krzysztofa Zanussiego.
Opisywane w „Arabskiej awanturze” środowisko „koniarzy” było ściśle inwigilowane. Nie tylko roiło się w nim od tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa, ale przede wszystkich było tam sporo „betonowych partyjniaków”, którzy do końca reżimu komunistycznego w Polsce zawsze postępowali „po linii i na bazie”. Znakomitym tego potwierdzeniem jest rozdział dotyczący między innymi ludzi wielce zasłużonych dla rozwoju hodowli koni w Polsce – jak wieloletniego dyrektora Janowa Podlaskiego Andrzeja Krzyształowicza czy Ignacego Jaworowskiego, zarządzającego stadniną w Michałowie. Opublikowane przez Monikę Luft dowody pokazują ich skrajną służalczość wobec peerelowskiej władzy, aby za wszelką cenę utrzymać się na zajmowanych stanowiskach. Jakby tego było mało, to zwolniony w 2016 roku prezes Janowa Podlaskiego Marek Trela – był dwukrotnie zarejestrowany przez SB jako TW, a jego zagorzały obrońca, popularny dziennikarz sportowy Marek Szewczyk, sam wywodzi się z rodziny „resortowej”.
Monika Luft przy tej okazji odnotowuje, że w okresie stalinowskim ludzi zajmujących się końmi czekał straszny los. Oddzielnym wątkiem książki jest przypomnienie postaci pułkownika Stanisława Arkuszewskiego, który w 1947 roku został mianowany naczelnikiem Dyrekcji Centralnego Zarządu Hodowli Konnych. Jego życiorys jest pełen ciekawostek. Wystarczy wspomnieć, że jako nastolatek przyłączył się w 1914 roku do wojsk rosyjskich, pełniąc rolę typowego „syna pułku”. W wieku dwudziestu dwóch lat ożenił się i szybko został ojcem trójki dzieci. Jednak żona dała mu ultimatum – albo rodzina, albo komunizm – wybrał oczywiście to drugie. W 1945 roku jego była żona została skazana na 10 lat więzienia za domniemaną współpracę z Niemcami. Swoje obowiązki służbowe Arkuszewski wykonywał z pistoletem w ręku, wymuszając w ten sposób posłuszeństwo wobec podwładnych. Mimo, że łączył ideowość z uczciwością, to partyjna góra uważała go za niezbyt bystrego, co ostatecznie przeszkodziło mu w awansie na poważniejsze stanowiska.
Araby to dewizy
Decyzję wznowienia hodowli koni czystej krwi w Janowie podjęto pod koniec lat pięćdziesiątych. Autorka przypomina, że w okresie rządów Władysława Gomułki wiele koni trafiło na rzeź. I choć towarzysz „Wiesław” miał ostatnie zdanie w kwestii Janowa Podlaskiego, to tak naprawdę nienawidził koni ze znanych sobie tylko powodów – dodaje Luft. Do czasu zorganizowania aukcji w Janowie Podlaskim, kupno konia arabskiego przez osoby prywatne w PRL było niezwykle trudnym zadaniem. Najprościej rzecz ujmując, trzeba było mieć znajomości i pieniądze – oczywiście w prawdziwej walucie, czyli dolarach. Pierwsze sprzedaże koni kupcom ze Stanów Zjednoczonych, Holandii czy Szwecji dowiodły, że araby mogą być niezłym źródłem dochodu dla zbiedniałego państwa.
Nie będzie przesadą, że z wielu omawianych tematów w „Arabskiej awanturze” – można byłoby stworzyć oddzielne publikacje. Dotyczy to choćby fragmentu, gdy autorka pisze o amerykańskim biznesmenie współpracującym z wywiadem sowieckim – Armandzie Hammerze, który zasłynął kupnem ogiera El Paso za milion dolarów na janowskiej aukcji w 1981 roku. Tych wątków związanych ze służbami jest zdecydowanie więcej – co jest potwierdzeniem, że studia podyplomowe z zakresu Historii Służb Specjalnych jakie ukończyła Monika Luft – nie poszły na marne. Kapitalną częścią książki są anegdoty dotyczące organizowanych aukcji w Janowie Podlaskim za czasów PRL-u, które idealnie podkreślają przaśność socjalistycznej rzeczywistości. Autorka również nakreśla kwestie związane ze zmianami jakie zachodziły w opisywanej stadninie na przełomie lat dziewięćdziesiątych oraz twardą postawę ludzi z poprzedniego „nadania” – przeciwko „kulawej rewolucji” przeprowadzonej w Janowie i Michałowie przez obecne władze. Lekturę zamyka wspomnienie autorki o klaczy Pianissima, która uchodziła za ideał konia czystej krwi.
„Tylko prawda jest ciekawa” – mówił Józef Mackiewicz. „Arabska awantura” została napisana z ogromną pasją i niezwykłą dociekliwością. Sięgając po pracę Moniki Luft, możemy się przekonać, jak niewygodna jest to lektura dla obrońców starego porządku, który wydawał się być nieskazitelny w Janowie Podlaskim. Kto by się spodziewał, że z wąskiej specjalizacji, jaką jest hodowla koni arabskich – wypłynie tyle fascynujących opowieści o naszej historii. Po prostu książka, która otwiera oczy.