Miscellanea (5): Cywilizacja piratów
W handlu narzędziami, owocami, zbożami czy np. metalowymi rurkami wszystko wydaje się proste. Płacimy za produkt wykonany przez rzemieślnika lub wyhodowany przez rolnika. Nie budzi to naszego sprzeciwu, wynagradzamy wszak trud, jaki włożono w wytworzenie tego, co chcemy użytkować. Praca zaś musi być wynagradzana jako jeden fundamentów naszego życia społecznego, opierającego się na ciągłych transakcjach kupna i sprzedaży.
Z pozoru nie ma więc powodów, dla których w przypadku wytworów naszego intelektu miałoby być inaczej. Czym bowiem różni się owoc wyobraźni, pomysłowości i mądrości od efektu pracy rąk? Niektórzy będą się zaklinać, że praca umysłowa wykańcza bardziej od najcięższego eksploatowania mięśni. Wychodząc z takiego założenia, należałoby wszelkimi kończynami podpisać się pod każdym dokumentem, który miałby na celu poprawę ochrony własności intelektualnej, a więc praw majątkowych do wytworów nauki i kultury.
Czy jednak w istocie istnieje paralela między przedmiotami materialnymi i wytworami kultury, która uprawniałaby nas do stwierdzenia, że piosenka, książka, wiersz i spłuczka są takimi samymi produktami podlegającymi podobnym prawom rynku? Współcześnie rządzący czy też organizacje takie jak ZAiKS przekonują, że tak właśnie jest, a prawo konstruowane jest w ten sposób, aby jak najlepiej chroniło interesy osób czerpiących dochody z tworzenia kultury czy nauki. Nie zauważają jednak powstającej w ten sposób sprzeczności.
Rozszerzanie zakresu autorskich praw majątkowych i wzmacnianie ich ochrony czyni wytwory kultury i nauki produktami jednorazowego użytku. Tak jak folii aluminiowej można tylko raz użyć do zapakowania bułek, tak utworowi muzycznemu czy rozprawie filozoficznej nadaje się rolę, której nigdy w historii nie pełniła.
Gdyby naszym przodkom żyjącym w starożytności, średniowieczu, czy epoce wczesnonowożytnej powiedzieć o osobistych i majątkowych prawach autorskich, zapewne długo zwijaliby się ze śmiechu. Poprzednie epoki nie znały takich pojęć, a swoją cywilizację tworzyły w oparciu o kopiowanie, ściąganie, powielanie, a czasem nawet podpisywanie się pod nie swoją pracą. Dzieła Kochanowskiego czy Reja rozchodziły się po domach szlacheckich nie w formie wydrukowanych przez wydawnictwo pięknych ksiąg, lecz jako odpisy umieszczane w miscellaneach czy silva rerum. Być może nie byłoby renesansu i oświecenia, gdyby nie „piratowanie” dzieł, tworzenie ich kopii i rozsyłanie ich w świat bez szczególnego wynagrodzenia dla ich autorów. Podobnie zresztą np. z architekturą. Artyści ściągali od siebie nawzajem, tworząc mniej lub bardziej doskonałe kopie.
Zresztą po co sięgać do tak zamierzchłych czasów? Wielu artystów prowadzących dzisiaj krucjatę przeciwko piractwu nie zaistniałoby, gdyby swego czasu ich utwory nie były zgrywane z radiowej Trójki na kasety, a następnie rozpowszechniane przez zwyczajne kopiowanie.
Czy tego chcemy czy nie, nasza kultura od wieków opierała się o powielanie. I jest to jej naturalny stan. W przeciwieństwie do produktów jednorazowego użytku, wytwory nauki i kultury muszą funkcjonować w ciągłym obiegu. Rozumieli to nasi przodkowie, dla których owoc pracy ludzkiego umysłu nie mógł być prywatną własnością, lecz stawał się od razu elementem domeny publicznej służącej ogółowi społeczeństwa. Dzisiejsze próby uczynienia prawa autorskiego coraz bardziej restrykcyjnym prowadzą nieuchronnie do zahamowania obiegu dóbr kultury, a w rezultacie do znacznego jej zubożenia.
Oczywiście rozumiem zdanie twórców, którzy chcą, aby owocem ich pracy był konkretny zarobek. Sam poniekąd należę do osób zajmujących się pracą twórczą. Współcześnie oferuje się nam jednak zbyt proste rozwiązania tego problemu, które pozornie pomagają, a w rzeczywistości, będąc oderwanymi od współczesności, szkodzą nie tylko kulturze jako takiej, ale również samym twórcom, którzy skupiają się na niemożliwej obronie status quo, zamiast zaktualizować swoje modele biznesowe.
Zobacz też
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Roman Sidorski