Miscellanea (2): Multi nie coolty
W ostatnich latach wiele mówiło się o polityce historycznej, o inwestowaniu w historię i przywracaniu jej właściwego miejsca w życiu społecznym. Choć stał za tym zapewne szczytny cel kształtowania poprzez dzieje świadomości społeczeństwa, to jednak realizowano go jednowymiarowo, skupiając się na odnawianiu dawnych mitów historiograficznych i kreowaniu nowych. Nie czyniono tego w celu powiększania wiedzy historycznej Polaków, lecz skierowano swoją uwagę na integrację narodu wokół pewnej interpretacji przeszłości.
Przyjmując tezę o integrującym charakterze historii, uprawiający politykę historyczną skoncentrowali się wokół pewnych uniwersaliów: wydarzeń i faktów, którym można było przypisać wręcz narodowotwórczy wymiar. Stąd tak wiele wagi przypisuje się powstaniu warszawskiemu, II konspiracji, bitwie warszawskiej, tradycji piłsudczykowskiej itd. Wiedza historyczna miała formować patriotyzm o charakterze ogólnonarodowym.
Taka wizja dziejów wyklucza mówienie o różnorodnościach, a jeśli nawet się o nich wspomina, to wyłącznie w kontekście asymilacji, podkreślając polskość Żyda lub Niemca i jego głębokie oddanie sprawom ojczyzny – Polski. Wszelkie występujące na naszych ziemiach odmienności miały więc jakoby charakter drugorzędny, a wszystko i tak integrować się miało w ramach narodu polskiego. Polskość, niczym komunizm w doktrynie marksistowskiej, stała się celem historii. Wszystko dążyć miało ku uformowaniu się jednolitego narodu, a kolejne klęski, przeplatane pojedynczymi zwycięstwami, tylko jednoczyły społeczeństwo, przekształcając je w jednolitą masę.
Na dodatek z rzeczywistości historycznej wykluczono całe połacie współczesnej Polski, które przez długie lata leżały poza obrębem naszego kraju lub polskich wpływów. Pomorze Zachodnie, częściowo Gdańsk, Mazury, Górny i Dolny Śląsk, nie mogły się odnaleźć w tak skonstruowanej narracji. Powstanie Ruchu Autonomii Śląska i zwrócenie przez jego środowisko uwagi na dziedzictwo historyczne tego regionu uwidoczniły ten problem bardzo wyraźnie. Nie dało się bowiem pogodzić sztampowej polskości – widzianej z perspektywy „Kongresówki” – ze skomplikowaną i niejednoznaczną historią Górnego Śląska. Obowiązująca wizja historii nie dawała sobie rady z poniemiecką schedą, z problemem represji wobec Ślązaków po II wojnie światowej, z lokalnymi dążeniami do zachowania i podkreślania własnej tożsamości itd.
Nie można się więc dziwić, że – jak informuje „Dziennik Zachodni” – w planach udrażniania kopalni Królowa Luiza w Zabrzu pominięto rekonstrukcję historycznego napisu w języku niemieckim („Gluck auf!” – „Powodzenia”), który widniał niegdyś przy wejściu do Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej. Zwolennicy zarysowanej wyżej polityki historycznej, którzy ciągle dobrze mają się w debacie publicznej, mogliby uznać to za prowokację czy wręcz działanie na rzecz „zakamuflowanej opcji niemieckiej”. Zwyczajny napis świadczący o dziedzictwie regionu stałby się polem bezsensownych debat i nieuprawnionych sądów, a może nawet decyzji personalnych godzących w osoby, dla których historia ważniejsza byłaby od ideologicznego zacietrzewienia.
Trudno się również dziwić, że choć teren województwa łódzkiego usiany jest cmentarzami wojennymi powstałymi po bitwie łódzkiej (1914), uważanej za największą operację manewrową I wojny światowej, to niszczeją one w zapomnieniu gdzieś w gęstwinach lasów. Choć ówczesne walki pochłonęły tysiące ofiar – w tym wielu Polaków – wydarzenie to jest z punktu widzenia dominującej polityki historycznej czarną dziurą. Bitwa ta toczona była przez obcych, zaborców, cóż więc z tego, że dotykała bezpośrednio mieszkańców Łodzi i jej okolic. Nie ma to znaczenia dla górnolotnych rozważań o polskości i patriotyzmie. Po krótkotrwałej fascynacji bitwą łódzką, jaka ogarnęła władze województwa kilka lat temu, nie ma już śladu. Pozostało kilka tablic i setki dzikich cmentarzysk porastających trawą.
I wreszcie – choć to najboleśniejsze – nie sposób się dziwić, że dewastowane są cmentarze żydowskie (łatwo przekonać się za pomocą wyszukiwarki internetowej, że nie jest to proceder wyjątkowy) i miejsca pamięci o zamordowanych Żydach. Nie są to jedynie szczeniackie wybryki niezrównoważonych wyrostków. Pracownicy Gmin Żydowskich mówią np., że nieomal codziennością jest zaśmiecanie kirkutów lub wręcz traktowanie ich jak swoistych wysypisk śmieci. Nie czynią tego wszakże lotne brygady narodowców, tylko zwykli członkowie polskiego społeczeństwa. Wszystko zaś się dzieje przy milczeniu „autorytetów moralnych”, dla których lepszym powodem do zabierania głosu jest postać pewnej gwiazdy death metalu.
Ignorancja i strach władz, nieodpowiedzialny sposób prowadzenia debaty publicznej i zachowania pojedynczych ludzi powodują, że ze świadomości społeczeństwa wypierana jest wiedza o wielokulturowym charakteru naszej historii. A jeśli prawda o tym jest nawet akceptowana, to tylko jako element przeszłości, która dawno minęła. Przeciętny Polak wstydzi się multikulturowości, uważając ją raczej za anomalię, ciekawostkę, ale nie normę. Wspomnienie o państwie, w którym współegzystowali przedstawiciele kilku narodów i szeregu kultur jest wypierane, gdyż zagrażałoby ono wizji historii skupionej na męczeństwie narodu polskiego. Co gorsza, kwestionowałoby też pojęcia „prawdziwej polskości”, „Polaka-katolika” itp.
Wielu powie zapewne, że odrzucenie wielokulturowego charakteru dziejów Polski skutkuje przede wszystkim wzrostem nastrojów szowinistycznych. Z punktu widzenia historyka dostrzegam jeszcze jeden poważny problem. Jest nim obojętność – nie tyle na samą wielokulturowość, co na historię jako taką. Ignorowanie różnorodności jest przecież pierwszym krokiem do zbagatelizowania historii lokalnej, a co za tym idzie, najbliższych związków ludzi z dziejami. To przecież w naszym najbliższym otoczeniu najłatwiej dostrzec mieszaninę kultur, która niegdyś była normą. Opuszczone zbory i cmentarze ewangelickie, pozostałości po kirkutach, obcojęzyczne napisy odkrywane pod odpadającymi tynkami – któż nie obserwuje tego, spacerując codziennie po ulicach swoich miast i miasteczek?
„Historia ogólnopolska”, zuniwersalizowana, staje się daleka, oderwana od rzeczywistości, a więc w oczach wielu nierealna. Od tego już tylko krok do zanegowania potrzeby uprawiania historii i pożytków z tego płynących. Nie taki efekt chcieli osiągnąć twórcy polityki historycznej. Ponowne zbliżenie się do wielokulturowego dziedzictwa naszych dziejów może więc nie tylko uchronić nas przed szowinizmem, nauczyć tolerancji czy otworzyć na innych, ale przede wszystkim pomoże dostrzec nam historię bliską – historię, która działa się obok naszego domu.
Zobacz też
- Obiad czwartkowy: Polityka historyczna, czyli teren sztucznie zabudowany;
- Rozmowy o historii (1). Pomagierzy, nie kapłani – rozmowa z Janem Wróblem;
- Rozmowy o historii (5). „Przyjaźń należy budować codziennie” – rozmowa z Jánosem Tischlerem;
- Rozmowy o historii (6). „Nie ma społeczeństwa bez pamięci” – rozmowa z Robertem Kostro;
- Znaczenie rocznic i polityka historyczna w Europie Środkowej i Wschodniej. Pięć różnych perspektyw;
- I PO historii;
- Ocalić od zapomnienia - fotoreportaż z cmentarzy wojennych bitwy łódzkiej (1914);
- Jerzy Gorzelik: Ratujmy górnośląskie zabytki przemysłowe!
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Roman Sidorski