Mirosław Tryczyk - „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” – recenzja i ocena
Podobnie jak nie można się zgodzić z opinią dziennikarza „Newsweeka” Jacka Tomczuka, który napisał o autorze książki Mirosławie Tryczyku, że dzięki przeprowadzonej przez niego kwerendzie i badaniom własnym „pisze na nowo polsko-żydowską historię” opisując „128 pogromów takich jak ten w Jedwabnem”.
„Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” to najlepszy przykład na to, że nawet dotarcie do źródeł i kwerenda archiwalna (uwzględniająca m.in. akta Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Białymstoku i akta z przechowywane w tamtejszym IPN), nie gwarantują, że publikacja będzie rzetelna. Decyduje o tym bowiem warsztat badacza-historyka i szeroka wiedza na temat omawianego okresu, czego próżno szukać u autora tej książki. Historyk nie może bowiem zasłaniać się źródłami, żonglować nimi w celu wykazania słuszności przyjętej z góry tezy i tworzyć imitacji badań jak jest w tym przypadku. Tymczasem u Tryczyka większość tekstu książki to nic innego jak przywoływane fragmenty źródeł i książek w minimalny sposób opatrzone komentarzem autora.
Zaledwie kilka pierwszych stron w zupełności wystarcza by zrozumieć, czym jest ta książka. Mamy bowiem do czynienia z publikacją z wyraźnie postawioną tezą i nie ważne, że nie znajduje ona potwierdzenia w źródłach archiwalnych. Głównym bohaterem tej książki są bowiem „polscy zbrodniarze antysemici” (chodzi o mieszkańców Podlasia w 1941 r.) A teza brzmi następująco: Niemcy uderzając na Związek Radziecki latem 1941 r. maszerując przez tereny Podlasia natrafili na sprawnie zorganizowaną zbrodniczą machinę terroru stworzoną przez polskie podziemie niepodległościowe, które w systematyczny sposób „oczyszczało Podlasie” z Żydów za pomocą fali krwawych pogromów. Ktoś pomyśli sobie, że to żart. Niestety nie, o tym bowiem jest właśnie ta książka, wyraźnie inspirowana „Sąsiadami” Jana Tomasza Grossa.
Jakie miejsce w tej narracji Tryczyka zajmują Niemcy? Są jedynie trzecioplanowymi uczestnikami wydarzeń, momentami występującymi wręcz jako obrońcy Żydów terroryzowanych przez Polaków. Zresztą autor uparcie propaguje tezę o „niepohamowanej kampanii antysemickiej na terenach polskiego Podlasia przeprowadzonej przez nazistów z udziałem struktur polskiego podziemia nacjonalistycznego”. Według Tryczyka Niemcy nie przeprowadziliby zatem pogromów, gdyby nie oddolna inicjatywa Polaków. By to udowodnić pisze w jednym z fragmentów, że jedna z jednostek niemieckich miała w zasadzie jedynie „wspierać” pacyfikację Jedwabnego, a w innym miejscu podaje, że „polscy kolaboranci” wchodzili w skład „komand śmierci” (właśnie tak autor opisuje działalność poszczególnych Einsatzgruppen). Tymczasem trudno o bardziej ahistoryczne ustalenia.
Zdziwienie musi wywołać naiwna wiara Tryczyka w sądownictwo Polski Ludowej w latach stalinowskich. Jego zdaniem cechowała je „niska zapadalność wyroków skazujących polskich zbrodniarzy antysemitów” (!). Jego zdaniem działo się tak dlatego, że środowisko sędziowskie okresu stalinowskiego przesiąknięte było rzekomo „ideologią narodówki” (czyli poglądami endeckimi!) oraz że było to odbiciem „powojennej słabości państwa polskiego” (chodzi tu zapewne autorowi o instalowanie i budowę władzy komunistycznej w Polsce po 1944 r.). Zresztą Tryczyk oskarża antykomunistyczne podziemie zbrojne o sianie „anarchii”, która „nie sprzyja praworządności” (!). Tak rozumiana „anarchia” czyli, napady na „placówki komunistycznej milicji, urzędy bezpieczeństwa, (…) wyroki śmierci na przedstawicielach nowej władzy oraz na kolaborujących z nią cywilach” skutkować miała właśnie tą niską skutecznością aparatu „sprawiedliwości” wobec „polskich antysemitów”. Warto dodać, że autor niemal zachwala Urząd Bezpieczeństwa za skuteczność i skrupulatność w zbieraniu materiału dowodowego przeciwko „polskim antysemitom”. Pozostawię to bez komentarza.
Jednym z głównych postulatów autora jest wywołanie u czytelnika poczucia winy za to co wydarzyło się latem 1941 r. na Podlasiu. Zdaje się on twierdzić, że wina ta ma już wymiar wielopokoleniowy. Zdaniem autora, „polscy świadkowie zbrodni zeznający w tych procesach sami też na ogół nie byli bez winy, zatem nie mieli żadnego interesu w tym, by świadczyć przeciwko swoim sąsiadom, którzy w efekcie, gdyby zostali skazani, mogliby się im odwdzięczyć pięknym za nadobne”. Winni są również rzekomo pracownicy Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Autor kieruje swoje oskarżenia przeciwko Waldemarowi Monkiewiczowi, zasłużonemu pracownikowi byłej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, który jego zdaniem „z determinacją zaangażował się w proceder zacierania pamięci o polskim udziale w Holokauście w czasie II wojny światowej i pisania historii od nowa. Oczywiście nie był w tym działaniu osamotniony, w procederze brała udział cała grupa prokuratorów, m.in. Janusz Morat i Eugeniusz Kukiełka. Jednak to właśnie Monkiewicz należał do najbardziej aktywnych, z czasem w nagrodę za osiągane wyniki awansował na najwyższe stanowiska w Komisji.” (!)
Według Tryczyka wyżej wspomniany „proceder” skutkował rzekomo tym, że świadków wzywanych do OKBZH w Białymstoku nakłaniano do składania zeznań obarczających Niemców bezpośrednią odpowiedzialnością za dokonane zbrodnie. Winni są również rzekomo sami komuniści, którzy zdaniem autora intencjonalnie ukrywali zbrodnie swoich politycznych przeciwników „by ocalić obraz robotniczo-chłopskiej ofiarności i ukryć obraz robotniczo-chłopskiej zbrodni”. Ostatnie pokolenie winnych to polscy historycy, działający na polu naukowym po 1989 r., kierujący się rzekomo „podobnymi pobudkami”. Tak przedstawiają się kolejne wyimaginowane oblicza polskiego antysemityzmu, „wykryte” przez Tryczyka.
Książka jest również paszkwilem wymierzonym w polski przedwojenny ruch narodowy (jeden z rozdziałów jest mu poświęcony), który zdaniem autora można sprowadzić wyłącznie do haseł antysemickich. Rozumowanie to jest jednak uproszczeniem, które okazuje się przekłamaniem. Na podobnej zasadzie można bowiem przedwojennych polskich socjalistów i ludowców określić mianem kryptokomunistów i agentów sowieckich. Podobnie, książkę Tryczyka można uznać za paszkwil uderzający w polskie podziemie niepodległościowe. Autor oskarża je o mordowanie Żydów, co opisane jest w sposób nieodbiegający stylem od reżimowych wydawnictw z lat PRL. Autor nie oszczędza także międzywojennej Polski charakteryzującej się rzekomo „wszechobecną dyskryminacją [Żydów] obejmującą właściwie wszystkie wymiary życia, zarówno te polityczne, jak i społeczne czy ekonomiczne” oraz „nastrojami pogromowymi”.
Ogromnie ubolewam, że takie wydawnictwo ukazało się drukiem. Jeszcze większą szkodą będzie przekład tej książki na choćby język angielski. Publikacja zamiast wyjaśniać temat wydarzeń mających miejsce latem 1941 r. na Podlasiu, będzie utrwalać szkodliwe stereotypy. Niestety, prowadzi to do wniosku, że książka Mirosława Tryczyka jest przykładem dyskursu pseudonaukowego.