Mięso polskie — Duma bez uprzedzeń, czyli pochwała warcholstwa

opublikowano: 2006-08-30, 20:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Polacy, jak każdy naród, nie są pozbawieni wad. Musimy jednak skończyć ze zgubną praktyką korzenia się przed wszystkimi. Inaczej nigdy nie osiągniemy sukcesów w polityce międzynarodowej.
reklama

Objawy

Łukasz Karcz – autor felietonu

Waldemar Łysiak w „Najlepszym” opisuje agenta CIA, który dostaje przydział do PRL-u, a właściwie do rodzącej się właśnie III Rzeczypospolitej. Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o rejonie swojej misji, agent Korm prosi o wyjaśnienia bardziej doświadczonego kolegę, Krantza. A przydługi cytat, opisujący efekty jego prośby, niech posłuży za motto do niniejszego tekstu:

„Z ust Kranza Korm dowiedział się, że Polacy są sentymentalni, marzycielscy, niecierpliwi, nieodpowiedzialni i dużo bardziej leniwi od Murzynów, a tylko trochę bardziej od Arabów. (...). Walczą jak lwy, nawet jeśli nie wiedzą, po co, i modlą się jak mnisi, nawet jeśli nie wierzą w Boga. Całują w rękę przy powitaniu każdą istotę żeńską mieszczącą się w przedziale od zgrzybiałych staruszek do dziewczynek po pierwszej menstruacji, a na lotnisko i dworzec przyjeżdżają z bukietem kwiatów nawet, jeśli ten, kogo witają, był nieobecny tylko przez jedną dobę. Zakładają głuche telefony, niedrożne klozety i umywalki, oraz perforowany asfalt. Jedzą czysty cholesterol i myją się w czystej wódce o dużym stężeniu. Nie lubią Rosjan, Czechów, pederastów, abstynentów i rumuńskich sędziów piłkarskich, natomiast kochają przywódców z sumiastymi wąsami i ogórki kiszone. Za podstawowe lekarstwo uważają zsiadłe mleko, a rozrzutność za królową wszelkich cnót. Polki są najłatwiejszymi kobietami świata, a Polacy najlepszymi mechanikami od samochodów – co prawda budują masowo muzealne samochody, lecz nowoczesny samochód zostawiony nocą przy drodze potrafią do rana rozebrać z taką dokładnością, że nie zostaje nic prócz karoserii. (...) Do tego każdy Polak zna niczym pacierz, że w kapitalizmie pucybut może zostać miliarderem, ale ponieważ żaden Polak nie wpadł na to, iż większość pucybutów zostaje pucybutami, to każdy pragnie wyemigrować ze swojego kraju, mimo że każdy bardzo kocha swoją ojczyznę.”

Co racja, to racja. Dzisiaj można – tym razem na poważnie – dodać na przykład: „Polacy uważają siebie nawzajem za głupców, stanowiąc jednocześnie najliczniejszą nację na świecie w gronie laureatów prestiżowych zawodów programistycznych TopCoder”. I zacytować za składem Pięć Dwa Dębiec: „Żaden madafaka nie podskoczy do Polaka!”. Jacy jesteśmy naprawdę?

reklama

W dużej mierze negatywne opinie o współmieszkańcach „kraju na skraju starej mapy”, jak pisał Herbert, niestety się potwierdzają. Czy jednak upodobanie cudzej własności, zawiść i inne pomniejsze cechy są naszymi cechami narodowymi?

Przypadki

Dość dobrze na to pytanie zdaje się odpowiadać teoria, nazwana przeze mnie na własny uczynek „demograficzną”. Ustrój, gdzie przez pięćdziesiąt lat ludzie, których najogólniej można było określić mianem „porządnych”, byli zewsząd tępieni – dosłownie i w przenośni, a ideałem „człowieka socjalistycznego” stawała się mała gnida, gotowa za odrobinę władzy w urzędzie czy sklepie mięsnym rozdeptać bliźniego swego, musiał – prawem wielkich liczb – wydać owoce. I wydał. Blokowiska z „Dnia świra”, których mieszkańcy odmawiają słynną już wierszowaną modlitwę o zesłanie wszelkich plag na swoich sąsiadów, są tego najlepszym przykładem. I nie przekonuje mnie jakoś mówienie o tym, że zawiść czy „polskie piekło” mamy zapisane w genach. Owszem, jesteśmy indywidualistami, ale nie jest to jeszcze powodem do traktowania innego człowieka jak przydrożnego kamienia. I jestem pewien, że jeśli kiedykolwiek dojdzie w Polsce do głosu wilczy kapitalizm – kapitalizm z gatunku „bogać się i pozwól bogacić się innym” – archetyp „homo sovieticusa” samoistnie zdechnie śmiercią naturalną.

Dość często zdarza mi się rozmawiać z osobami chcącymi stawać się zalążkiem naszej rodzimej klasy średniej. Oczywiście, jak mówi przysłowie, są wśród nich „ludzie i ludziska”, ale przywarą, która statystycznie (z moich obserwacji) występuje u nich stosunkowo rzadko, jest właśnie owa zawiść, definiująca przynależność do opisanego przez Ziemkiewicza „polactwa”. Będąc aktualnie na dość ostrym zakręcie swojego życia, spontaniczne oferty pomocy / współpracy zdarzyło mi się uzyskać właśnie od osób prowadzących własną działalność gospodarczą. Najwyraźniej ludzie, którym własną pracą udało się do czegoś dojść, mniej skłonni są do podkładania komukolwiek nóg, nie chcąc robić drugiemu, co im niemiłe. Ale może to tylko moje subiektywne wrażenie.

reklama

Samoświadomości Polaków nie uznałbym jednak za temat „wart mszy w Histmagu”, gdyby jej konsekwencje ograniczały się tylko do relacji międzyludzkich. Moim zdaniem to, co o sobie myślimy, ma konsekwencje dużo dalsze, niż tylko waśń czy przyjaźń sąsiedzka.

Mam bowiem wrażenie, że polska niska samoocena ma wpływ – i to wpływ znaczący – na dyskusje chociażby o naszej polityce zagranicznej. Na przykład w obrębie polityki wewnątrzunijnej. Cokolwiek nie mówić by o integracji, idea „społeczeństwa paneuropejskiego” leży (na szczęście) w gruzach i nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała w najbliższym czasie się zmienić. Daleko bowiem posuniętą naiwnością byłoby sądzić, że polityka np. Francji czy Niemiec kieruje się dobrem Wspólnoty bardziej, niż dobrem własnym. Póki co, sen eurofederastów się nie spełnił i – miast kooperacji – w sprawach naprawdę istotnych tryumfuje polityka realna, gdzie każde z państw członkowskich stara się ugrać dla siebie jak najwięcej. W tym kontekście biadolenie nad „polskim warcholstwem” jest często mylone z obroną – również notabene słabo zdefiniowanej – polskiej racji stanu.

Widać było to dość mocno podczas naszych negocjacji przed referendum unijnym. Abecadło negocjacji stanowi wszak wyraźnie, że oferta dla potencjalnego partnera jest łatwiejsza do utargowania, kiedy mamy (lub tworzymy wrażenie, że mamy) poza nim jeszcze jakieś alternatywy. Tymczasem – abstrahując od wyników tychże negocjacji – IIIRP, powodowana w moim odczuciu właśnie kompleksami „gonienia Europy”, nie przedstawiła nawet fasadowej alternatywy przy tychże negocjacjach, od początku wskazując jednoznacznie „opcję europejską” jako jedyne możliwe partnerstwo. A nawet, gdyby „opcja wschodnia” czy „południowo-wschodnia” były tylko mrzonkami, należało je przedstawiać w negocjacjach jako bardzo prawdopodobne.

Albo Irak. Patrząc chłodnym okiem, polska obecność w Iraku to same plusy. Jadą tam ochotnicy, więc – przynajmniej oficjalnie – o żadnych trupach „za wolność waszą i naszą” mowy być nie może. Owszem, można było ugrać przy okazji więcej, ale już mleko się rozlało i trzeba z tego wysnuć wnioski na przyszłość. Nie do zbagatelizowania – co jednak dzieje się nagminnie – jest wreszcie fakt, że żołnierze powracający z Iraku to weterani, obyci w ogniu i mogący stanowić elitę armii w razie ewentualnego konfliktu. Zamiast prób racjonalnej analizy można napotkać tymczasem – poza pacyfistycznymi bredniami i nieco cięższymi gatunkowo argumentami, że w zasadzie wojna jest kompletnie niesłuszna – stwierdzenia, że jest to akt wasalizmu wobec Ameryki. Wasalizm – przynajmniej w tym kontekście – nie jest jednak kategorią polityczną. Spadający z nieba na Wiejską atomowy podarunek od ibn Ladena wydaje się raczej mało prawdopodobny, a rzetelną dyskusję na temat polskich – tak właśnie, „polskich”, a nie abstrakcyjnie „unijnych” czy równie abstrakcyjnych „europejskich” – korzyści zastępuje wytykanie palcami, kto z nas jest bardziej zaściankowy, kto pieniacz, a kto „człowiek rozumny”. Lekcję solidarności europejskiej, współpracy i interesu wspólnego mieliśmy okazję obserwować niedawno przy okazji rurociągu bałtyckiego.

reklama

Mądry powinien wyciągnąć wnioski. Tym bardziej, że w żadnym kraju działania na rzecz własnego państwa (pozostając w ogródku europejskim) nie są klasyfikowane jako ksenofobia czy zaściankowość. Proponuję ćwiczenie myślowe: załóżmy, że referendum dotyczące konstytucji europejskiej nie odbywa się najpierw we Francji, tylko w Polsce. Osobom głęboko przekonanym o zasadności oskarżania Polaków o zaściankowość proponuję zwizualizować sobie nagłówki i komentarze prasowe na drugi dzień po odrzuceniu przez Polskę projektu eurokonstytucji… i porównać je z reakcjami na odrzucenie tegoż projektu we Francji.

Diagnoza

Dość dobrze pasuje w tym miejscu stwierdzenie Broniewskiego, że „są w ojczyźnie rachunki krzywd / obca dłoń ich też nie przekreśli / ale krwi nie odmówi nikt”. Chętnie widziałbym przewrotną interpretację „Bagnetu na broń!” jako chęć do załatwiania spraw na własnym podwórku. Moralność pani Dulskiej? Jak najbardziej. Bo lansowane w tejże „Moralności” wymiatanie spraw spod dywanu nie daje – poza upublicznieniem pewnych spraw – literalnie niczego. Co najwyżej Komisja Europejska zmusi nas do czegoś od czasu do czasu, ale popchnięcie pewnych spraw na właściwe (albo i nie) tory nie jest dobrą ceną za publiczne permanentne tarzanie się w popiele.

reklama

Jeśli sami nie postawimy zapory dla autoekspiacji, nie zrobi tego za nas nikt. Owszem, tacy np. Polacy w Niemczech mieli taką, a nie inną opinię. W sporej części zasłużoną. Ale niedawno przecierałem ze zdumienia oczy, kiedy w związku z niedawnym zabójstwem belgijskiego nastolatka, zamiast małej wzmianki o całym wydarzeniu, widziałem lejące się z każdego przekaziora wstrząsające relacje. Rozumiem, że cywilizacja mediów ma swoje prawa, ale wmawiania ogółowi Polaków najlżejszego chociażby cienia współodpowiedzialności za dwóch bandytów (pochodzenia romskiego, nawiasem mówiąc – ale o tym, z racji politpoprawności, zająknie się już mało kto) nie wymyśliłby jeszcze parę lat temu nawet Mrożek.

Szczytem wszystkiego były zaś wypowiedzi do zagranicznych mediów na temat sytuacji w Polsce, udzielone przez eks-prezydenta Wałęsę, prof. Bartoszewskiego i kilku innych. Braci Kaczyńskich można nie lubić, można dać się za nich pokroić (ja akurat za nimi bardzo nie przepadam, ale nie ma to nic do rzeczy), ale śmiem twierdzić, że właśnie w wypadku obu tych panów – byłego prezydenta i byłego ministra spraw zagranicznych – wyszła na jaw właśnie polska zaściankowość (żeby nie rzec kompleksy), z którą tak zaciekle zdają się walczyć. Nikt nie będzie nas szanował, skoro za granicą plują na nas nasi emerytowani politycy! I dla jasności – mocne słowa cisną się na usta nie tylko po wybrykach obu wspomnianych panów – również po wybrykach niegdysiejszych aktywistów Ligi Republikańskiej, obrzucających jajami prezydenta Kwaśniewskiego.

reklama

Wszystkim osobom, twierdzącym pomimo tego, że wypowiedzi Wałęsy i Bartoszewskiego to „element dyskusji politycznej”, proszę o pokazanie chociażby jednego – JEDNEGO! – przykładu z krajów uznawanych za cywilizowane, gdzie emerytowani dygnitarze takiego szczebla wylewają swoją żółć na łamach prasy zagranicznej. Jeden przykład proszę. Francja? Niemcy? Włochy? A może USA? Czy ktoś słyszał o wywiadzie dla „NYT”, w którym Mitterand tak wyraża się o Chiracu? Czy tak znienawidzony przez lewicę Berlusconi ubliża na łamach „Życia Warszawy” Prodiemu? Nie? Więc nie dziwmy się, że na Zachodzie cieszymy się zasłużonym brakiem dobrej opinii.

Polskie tarzanie się w błocie samokrytyki wydaje się być zresztą – przy sporej zasadności zarzutów – sporą przesadą nawet na tle krajów Zachodu. Nie od dziś wszak znana jest siła stereotypów na temat Francuzów, Anglików czy Skandynawów i – przynajmniej w takim zakresie, w jakim odbieram to poprzez media – nikt z zainteresowanych nie robi z tego problemu. Jakkolwiek nie sposób odmówić słuszności tym, którzy wskazują na niemożność współpracy Polaków (chociażby na emigracji), to jednak w świadomości społecznej powinna wreszcie raz na zawsze zafunkcjonować pewna doza dumy narodowej, i to nie ta, wynikająca z Konstytucji Trzeciego Maja, trwania narodowego pod zaborami czy martyrologii drugiej wojny światowej, lecz znacznie współcześniejsza.

Ot, chociażby taka, że jako naród dajemy sobie radę w zasadzie WBREW kolejnym rządom (wybranym oczywiście w wolnych i demokratycznych wyborach). Chociażby taka, że w każdym kraju, gdzie zaniesie polskiego emigranta, jest on w większości znakomitym fachowcem. I tak dalej, i tym podobne. Z przywarami narodowymi trzeba walczyć – ale społeczeństwa wiecznie ukorzonego przed innymi nikt nie potraktuje poważnie; zakompleksiony człowiek w towarzystwie staje się tylko obiektem drwin.

A jeśli już – jak chcą to widzieć niektórzy – nie jesteśmy w stanie racjonalnie odnieść się do krytyki i zmienić się na lepsze, to z dwóch niereformowalnych skrajności lepiej być bufonem, niż chorym człowiekiem świata.

reklama
Komentarze
o autorze
Łukasz Karcz
Autor nie nadesłał informacji na swój temat.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone