Mięso polskie

opublikowano: 2007-01-19, 19:00
wszelkie prawa zastrzeżone
Do wszystkich „nieszczęść narodowych”, aplikowanych nam przez rządzących, a będących przyczyną codziennego rozdzierania szat po stronie opozycji, brakuje nam jeszcze tylko dyskusji o aborcji.
reklama

Kabaret damsko-męski

autor felietonu: Łukasz Karcz

Tymczasem z braku lepszego zajęcia media zajęły się kameruńskim dandysem, zmieniającym nasze rodaczki jak chusteczki do nosa. Cała Polska trzęsie się z oburzenia – oczywiście jak najbardziej słusznie. Zarażanie AIDS to ni mniej, ni więcej zabójstwo. Obwieszczają to wszystkie mądre głowy telewizji i w gazetach. Szkoda tylko, że nikt nie chce pociągnąć tej analogii na tyle, żeby pokładanie się z nieznajomymi – niechby i po kilku tygodniach znajomości - porównać do wchodzenia z zamkniętymi oczami na autostradę. Polityczna poprawność przynajmniej raz okazała się przydatna, bo stłamszone w zarodku żądanie zasądzenia kary śmierci na biednym afrykańskim poecie – uchodźcy skreśliłoby nas z listy krajów cywilizowanych chyba już na zawsze. Tylko, co przymiotnik „cywilizowany” miałby w tym kontekście znaczyć? A dodam tylko, że sam inkryminowany do niedawna jeszcze odpierał zarzuty argumentami, że mają one... podłoże rasistowskie. Ale ja nie o tym...Liczba ofiar Kameruńczyka sięga ponoć setek. Przy maksymalnie dobrej woli rachunku oznacza to, że panie lądowały w łóżku czarnoskórego poety po kilkunastu dniach, góra po paru tygodniach. Jeden z blogujących publicystów nie bez kozery zauważył, że współcześni ludzie Zachodu coraz bardziej upodabniają się do plemion polinezyjskich, które z racji szczątkowego myślenia o przyszłości oraz braku umiejętności matematycznych, nie widzą związku między stosunkiem seksualnym, a urodzeniem dziecka – w tym przypadku dla niektórych równie abstrakcyjny okazał się związek między „wolną miłością” a złapaniem paskudztwa. Cóż, gdyby za całą historią nie kryła się monstrualna głupota ludzka i prawdopodobna śmierć kilkudziesięciu osób, można by odpowiedzieć puentą starego dowcipu: „Jak nie uważałeś, co robisz, to teraz rób, jak uważasz”.

Anatomia rozpasania

Jak długo rasa ludzka będzie żyć, rozmnażać się i zamieszkiwać ziemię, tak długo aktem głębokiej naiwności będzie sądzenie, że tryumfalny pochód seksu przez świat znajdzie swój naturalny koniec. Wręcz przeciwnie – będzie on narastał i to nie tylko dlatego, że seks sprzeda wszystko, ale również dlatego, że postępować będzie „oderwanie seksu od funkcji prokreacyjnej”. Przynajmniej tak to górnolotnie określa Kościół katolicki. Powszechne zgnuśnienie (jeszcze parędziesiąt lat temu jako panaceum na chuć zalecano zimne kąpiele i gimnastykę), idące w parze z kompletnym wyzbyciem się oporów ze strony płci piękniejszej, doprowadzi w linii prostej do tego, że owocem „wolnej miłości” stanie się biologiczny zanik przedstawicieli zachodniego hedonizmu. Nad Sekwaną czy pod Wawelem rozbrzmiewać będzie chiński i arabski.

Jeśli ktoś poczuł się urażony passusem o płci piękniejszej, spieszę donieść, iż niegdysiejsza „polityka seksualna” opierała się niemal wyłącznie na kobietach, a lecące na mnie kamienie przyjmuję ze stoickim spokojem. Czy się to komuś podoba, czy nie, przez większość naszej historii najlepszym środkiem antykoncepcyjnym było kobiece „nie!”. Pewnego przysłowia ludowego cytować tutaj się nie godzi, ale najprostszym wyjściem dla kobiety niepewnej partnera, była jej własna odmowa. To, plus ostracyzm społeczny, żywiony względem panien z dzieckiem, plus religia i wychowanie, plus nierozerwalność małżeństwa, przesądzało o tym, że przygód pozamałżeńskich na ogół nie opłacało się mieć.

reklama

Słowo „odpowiedzialność” stało się zdecydowanie niemodne. Utrzymywanie status quo, uzależniającego przedmałżeński kontakt fizyczny od zgody kobiety, zaczęło być przejawem dyskryminacji pań (sic!). Trzeba było coś z tym zrobić. Niektórzy publicyści – prawicowi oczywiście – skłonni są za kamień milowy uznać pigułkę antykoncepcyjną, dającą po stuleciach kobietom możliwość „seksu na żądanie”. Osobiście bardziej za taki stan rzeczy obciążam system drenujący współczesnego człowieka z konsekwencji. Ten system daje mu milion furtek, poprawek i „ponownych szans” na wycofanie się, „rozpoczęcie wszystkiego od nowa”. Czyni go nieodpowiedzialną amebą, targaną impulsami od jednego łóżka do drugiego.

Pół biedy, gdyby wspomniane zmiany przyniosły pozytywny skutek. Ale karmą handlarza pornografią jest sprzedać jak najwięcej pornografii, a zyskiem marketoida jest sprzedać jak najwięcej seksu. „Feminizm został wymyślony po to, żeby umożliwić nieatrakcyjnym kobietom dostęp do mainstreamu życiowego” (R. Limbaugh), zatem... psa z kulawą nogą obchodzą konsekwencje radosnego handlu półdupkami, jak świat długi i szeroki. Ponieważ dramatyzowanie o losie dzieci z takich związków ściągnęłoby na mnie w tym miejscu etykietkę starego pierdziela nawet wśród resztek, które mnie jeszcze za takowego nie mają, zastępczo proponuję przyjrzeć się męsko-damskiej patologii, którą funduje nam świat w XXI wieku.

Archetyp złego seksu przedmałżeńskiego istnieje – sądząc po treściach internetowych – chyba już tylko na moim rodzinnym Podkarpaciu i w gminach amiszów. Przy okazji pyszny cytat z wywiadu z polskim amiszem, zamieszczony w najnowszej „Angorze” - z pamięci: Ponieważ rozwód nie wchodzi w grę, pozostaje nam albo kłócić się do końca życia, albo coś z tym zrobić. Na ogół po paru dniach wracamy do tematu ze spokojną głową i wszystko się wyjaśnia. Piękna, cudownie klarowna sytuacja. Jakoś dzisiaj mało kto zwróci uwagę na paradoks sytuacji, że jedną z przyczyn wielu rozwodów jest... to, że są! Wiele par bez możliwości rozwodu spróbowałoby sobie na pewno ułożyć życie, gdyby właśnie nie ta możliwość. A kiedy ktoś przytoczy mi casusy maltretowanych domowników, to nim odpowiem szczegółowo, na drugiej szali położę małżeństwa wybierające rozwód z lenistwa przed włożeniem odrobiny wysiłku w ratowanie związku.

Anatomia ciąży

W normalnym mass-medium ciężko już jest (poza jakimiś programami wychowawczymi czy umoralniającymi operami mydlanymi) spotkać „normalne” podejście do dziecka. Jest ono albo „a ti-ti-ti” bobaskiem, dla oczywistego zysku dopieszczanym na stanowisku prezesa w idiotycznych reklamach kinderproduktów, albo „niechcianą ciążą” czy „centrum kosztowym” w pozostałej części przypadków. Sam fakt, iż nawet w tak elementarnej kwestii zatracono poczucie normalności, w worku definicji gubiąc małego człowieka, dowodzi schizofrenii bojowników o lepsze łóżko. Kulminacją absurdu jest – przepraszam za nadużywanie pojęcia – „logika” ojcostwa i macierzyństwa. Ludzie pogłupieli do tego stopnia, że niektórzy na jednym wydechu powtórzą za feministkami „brzuch jest własnością kobiety”, a zaraz potem „samotnym matkom należą się alimenty”. Abstrahując zupełnie od moralnej oceny dopuszczalności aborcji, domaganie się prawa wyłączności na decydowanie o losie ciąży (czyli o prawie do wyskrobania) po to, żeby zaraz obowiązkiem współodpowiedzialności (gdyby jednak zechciało się „mieć bobaska”...) obarczyć ojca, jest arcykretynizmem z punktu widzenia logiki klasycznej. Pozostają dwa rozwiązania: całkowite dopuszczenie aborcji i jednoczesne całkowite zniesienie obowiązku alimentacyjnego (wyjście oczywiście nieludzkie – ale logiczne), albo „alimenty dla każdego” przy bardzo restrykcyjnej polityce aborcyjnej. To oczywiście jeży włos na głowach zwolennikom „seksu jak kromki chleba”.

reklama

Dla porządku należy jeszcze dodać, że na to wszystko pięknym zwieńczeniem absurdu staje się pyskówka o „legalistyczne” metody regulacji poczęć. Z jednej strony są smutasy ględzące o prezerwatywach dla przedszkolaków. „Na przekór czasom i ludziom wbrew” wynajdują urojone statystyki, dowodzące wirtualnego (ujemnego) związku między dostępnością antykoncepcji i liczbą niechcianych ciąż. Oskarżają Kościół o trzymanie się „watykańskiej ruletki”, co ma się do prawdy, jak pięść do nosa. Metody objawowo-termiczne bez problemów przecież konkurują pod względem skuteczności ze środkami chemicznymi. Z drugiej strony mamy Kościół, w metodzie objawowo-termicznej z całkowitą powagą lansujący seks dla przyjemności jedynie w czasie, kiedy z kobiecego libido, szczytowego w okresie płodności, zostają, jeśli nie mizerne resztki, to w najlepszym razie asumpt do melancholijnych wspomnień. Kabaret.

Patologia „przemocy”

Poza skansenem związków zawodowych, bredzących o kolegialnym zarządzaniu, przejawiającym się we wszelkich „komisjach trójstronnych”, mało kto na poważnie myśli o kierowaniu czymkolwiek z rozmytą odpowiedzialnością. Od kierowania maluchem poczynając, na radach nadzorczych wielkich korporacji kończąc – wszystkie znane formy działania człowieka z mniejszą lub większą skutecznością stawiają na klarowne kompetencje i przejrzystość podejmowania decyzji.

reklama

Rodzina nie dysponuje jednak korporacyjnym batogiem wypowiedzenia (nie licząc rozwodu, o którym była mowa wcześniej). Tarcia pojawią się prędzej czy później i coś z tym fantem zrobić trzeba, szczególnie, gdy obie strony pójdą w zaparte. W świetle współczesnych nauk wyzwolonych ze zdrowego rozsądku nie ma w takiej sytuacji miejsca na przeforsowanie stanowiska mężczyzny. Pozostaje albo rozwód – albo kobiece postawienie na swoim. Dlaczego? Dlatego, że o ile samce są na ogół brutalniejsze, silniejsze i w ogóle samcze, o tyle samice mają kilka innych cech, o których chór postępowy chciałby jak najszybciej zapomnieć. Uporczywe maltretowanie domowników w rodzinie patologicznej jest rozrywką sadystów. Na tym ten temat zakończmy – ale z całą odpowiedzialnością twierdzę, że jeden czy drugi klaps dla dziecka, czy nawet sporadyczne rękoczyny w stosunku do żony, są mniejszym złem w sytuacji, kiedy jedyną (podkreślam – JEDYNĄ) alternatywą mogą się stać niekończące się awantury, słowa, których nie da się później cofnąć, czy znerwicowane i rozhisteryzowane dzieci. Owszem, wyjście siłowe jest przykre, nawet bardzo – ale politpoprawni fundamentaliści „rodziny bez przemocy” sianem (albo rozwodem) wykręcają się od odpowiedzi na pytanie, co zrobić w sytuacji, kiedy jedna ze stron (wiadomo która) korzystająca z immunitetu „nietykalności cielesnej” pozostaje głucha na argumenty, „bo tak”? Ani to przyjemne, ani łatwe – lecz kiedy ktoś powie, że grymaszące w nieskończoność dziecko czy wiecznie terroryzująca swoim krzykiem domowników żona, to lepsza alternatywa od postawienia sprawy po – ach, cóż za faux pas! - męsku, nazwę go durniem.

Uprzedzając ataki ad personam stwierdzę jeszcze dla jasności, że sam dzięki Bogu tych problemów nie miewam. Kilka przypadków jednak znam wystarczająco dobrze, by móc z całym przekonaniem twierdzić, że „terapia szokowa” potrafi przynieść czasem stokroć lepsze efekty. Inny słowy, jak to zwykle bywa – ideologia swoje, życie swoje. Na całe szczęście. Dla wzmocnienia efektu kija w mrowisku mógłbym dodać jeszcze parę przysłów góralskich, ale zmilczę.

Seks jako perpetuum mobile?

Stężenie absurdu, głupoty i kompletnego pomieszania pojęć w dyskusji o seksie jest nawet większe, niż w wątkach politycznych, a to już naprawdę duża sztuka. „Sprzedawalność” tematu zmieniła społeczeństwo z pokolenia dzieciorobów w tłumek rozhisteryzowanych erotomanów – gawędziarzy (do których sam niniejszym felietonem z radością dołączam). Im dalej w XXI wiek, tym wszystko, od polityki począwszy (Aneta K.!), na nagrodzie Nobla skończywszy (dlaczego nie ma nagrody Nobla z matematyki? Bo podobno Alfredowi Noblowi żona uciekła z matematykiem.), kończy się tam, „gdzie pan może pana majstra... pocałować”.

I chyba się od tego już nie uwolnimy. Ala kabaret pozostanie.

Zapraszamy do dyskusji na temat powyższego felietonu!

reklama
Komentarze
o autorze
Łukasz Karcz
Autor nie nadesłał informacji na swój temat.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone