Mervyn Peake - „Tytus Groan” – recenzja i ocena
Urodzony w 1911 roku w Kuling (w chińskiej prowincji Kiang-Hsi) Mervyn Peake zaczynał karierę jako malarz i ilustrator, między innymi książek Lewisa Carrolla. Był także twórcą kostiumów, poetą, reporterem i żołnierzem (oficerem artylerii), więc jego życie zawodowe można określić jako dość barwne i wszechstronne. Jego debiutem był wydany w 1939 roku Captain Slaughterboard, jednak to saga Gormenghast i po raz pierwszy wydany w 1946 roku otwierający ją Tytus Groan zapewniły mu sławę, Nagrodę Heinemanna oraz członkostwo w Royal Society of Literature.
Witajcie w Gormenghast
Tytus Groan jest pierwszą częścią opowieści o zamku Gormenghast i zamieszkującym go rodzie Groanów. Tytus, siedemdziesiąty siódmy hrabia Gormenghast, przychodzi na świat na samym początku powieści i uruchamia samym tym faktem serię wydarzeń, wokół których krążyć będzie fabuła książki.
Bohater tytułowy nie jest jednak bohaterem głównym. Jakkolwiek może to zabrzmieć banalnie, jest nim zamczysko Gormenghast: gotycki amalgamat kamieni, uczuć, roślin, zwierząt i ludzi. Mieszkańcy zamku: czy służba, czy ród Groanów, nie mogą istnieć bez tej olbrzymiej, wielopoziomowej struktury. To samo dotyczy zresztą mieszkańców znajdującej się pod murami wioski, którzy też stopili się w jedność z bryłą.
Efekt byłby niemożliwy do uzyskania, gdyby nie fenomenalny język Peake’a. Kolejne strony nie są zapełnione pismem, lecz obrazami. Zamkowej służby, lordów Groan, posiłków, kapiących świec, książek, pożaru, ludzkich zachowań… Każda rzecz, osoba lub czynność zostaje precyzyjnie odmalowana i w takiej formie nam przedstawiona. A jest co malować.
Oniryzm języka Peake’a posunięty jest do tego stopnia, że miejscami tylko parę wyrazów oddziela go od horroru. Opisy Czyścicieli, Kamiennych Uliczek, pana Flaya i inne są wręcz przerażające w swej groteskowej karykaturalności.
Powieść Peake’a zapełniają postacie nierealne, wręcz wyśnione. Jest to świat, który nie ma nic wspólnego z naszym, trudno sobie nawet wyobrazić ludzi z Gormenghast jako należących do tego samego gatunku, co my sami. Ba, Gormenghast wydaje się nie należeć nawet do swego świata. Poza tym, co dzieje się w najbliższej okolicy zamczyska, nie wiemy o absolutnie niczym. Możemy się jedynie domyślać, że jakiś świat istnieć musi, dla czytelnika jednak zamek jest mikrokosmosem, bytem groteskowym i bajecznym, w którym każdy kamień zdaje się być żywym.
Na samym początku napisałem, że fabuła krąży wokół wydarzeń zapoczątkowanych przez narodziny Tytusa Groana. Jest to, wbrew pozorom, sformułowanie precyzyjne, bowiem fabuła się nie rozwija, lecz trwa. Jest ona doskonale dopasowana swoim założeniem do rodu Groanów, trwającego niezmiennie od stuleci. Trwa on w żelazny sposób dzięki niezliczonym rytuałom i zasadom, których sensowność już dawno zatarł czas, lecz nikt nie ośmiela się ich podważyć. W świecie w tak bezlitosny sposób ściśniętym obcęgami rytuału nie ma możliwości „rozwinięcia” jakiejkolwiek fabuły. Nie jest to zresztą potrzebne, zaś doszukiwanie się w tej powieści akcji czy właśnie wartkiego wątku fabularnego byłoby pogwałceniem całego założenia książki.
Jedynym poruszycielem w tym szalonym, skamieniałym świecie, jest Steerpike. Jako zwierzę polityczne, stanowi on tak jaskrawy dysonans wobec Gormenghast, że częstokroć zadajemy sobie pytanie, jakim cudem ktoś taki w ogóle mógł tam powstać.
Wystarczy przeczytanie pierwszej strony Tytusa Groana, by czytelnik uświadomił sobie, że ma do czynienia z czymś zupełnie niespotykanym w dzisiejszej literaturze. To powieść wymagająca, oczekująca od czytelnika, że ten podejmie jej grę i zrozumie mnogość kontekstów, zrozumie specyficzny język i sceniczne przerysowanie, a także wiele innych zabiegów autora. Widzimy tu echo dawnych czasów, gdy lektura była pomyślana jako rozrywka elitarna, niedostępna osobom bez pewnej kondycji intelektualnej. Zdecydowanie, wśród powieści współcześnie wydawanych, na taką już nie natrafimy.
Przyznam szczerze, że chwilami wymagania mogą być nieco nadmiernie wygórowane. Sam na pięćdziesiąt stron przed końcem zacząłem odczuwać pewne znużenie. Podejrzewam, że Autor mógł być świadom takiego efektu, bowiem dokładnie w tym momencie czytelnik natrafia na jedno z wielu interesujących przełamań języka powieści, które stosuje Peake. Odświeża ono trochę zainteresowanie Gormenghast i pozwala doczytać powieść do końca.
Wydanie
Kupując Tytusa Groana dostaniemy do rąk solidną, liczącą 550 stron pozycję w miękkich okładkach ze skrzydełkami. Choć miękkie, są one jednak całkiem wytrzymałe i nawet noszenie książki w kieszeni nie powinno jej uszkodzić. Okładka przedstawia karykaturę zamku i, jak zwykle przy książkach fantasy z Wydawnictwa Literackiego, świetnie koresponduje z treścią książki. Papier dość gruby, wyraźna, przejrzysta czcionka, czyta się dobrze i bez problemu.
Niestety, są też dwa niedociągnięcia: na kilku stronach druk jest minimalnie rozmazany, jakby „poruszony”, ostatnia strona zaś wydaje się niedokładnie odcięta. Są to, rzecz oczywista, drobnostki, tym niemniej w chwili ich dostrzeżenia, powodują nieprzyjemny dysonans.
Ocena ogólna
Tytusem Groanem jestem zachwycony. Dawno nie miałem przyjemności czytać tak dobrej, nietuzinkowej i wyróżniającej się powieści fantasy. Wielkie brawa należą się tłumaczce, pani Jadwidze Piątkowskiej, dzięki której mamy możliwość docenienia niuansów językowych Peake’a i jego mistrzostwa w operowaniu słowem. Niewielu jest tłumaczy, którzy tak dobrze poradziliby sobie z tym zadaniem, jak ona.
Książkę odradzam osobom, dla których fantastyka ogranicza się do smoków, magii, elfów, kobiet w strojach rodem z Victoria’s Secret oraz paladynów w lśniących zbrojach. Jeśli jednak oczekujecie od książki wymagającej, wielopłaszczyznowej treści, klimatu niesamowitości i fascynujących bohaterów, od autora zaś mistrzowskiego literacko języka i niesamowitej, wymykającej się opisowi wyobraźni, kupcie ją koniecznie.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Agnieszka Kowalska