„Medal of Honor: Allied Assault” po latach – recenzja i ocena
Wydane w roku 2002 (22 stycznia w Stanach Zjednoczonych, zaś 15 lutego w Polsce) „Medal of Honor Allied Assault”, było pierwszą odsłoną serii na komputerach PC, a za jego produkcję odpowiadali ludzie ze studia „2015”. Co warte odnotowania, gra ukazała się w naszym kraju w polskiej kinowej wersji językowej, tj. z polskimi napisami Niemalże od razu po wydaniu „Medal of Honor Allied Assault” stało się absolutnym hitem, bijąc rekordy sprzedaży. Wcielamy się w niej w Amerykanina Mike’a Powella, żołnierza elitarnego batalionu Rangers, którego wojenna zawierucha rzuciła prosto w wir walk w Europie (Norwegia, Francja i Niemcy) i Afryce Północnej, w której notabene rozpoczynamy zmagania.
„Medal of Honor Allied Assault”: rozgrywka
Osią rozgrywki w „Medal of Honor Allied Assault” są ostatnie 3 lata II wojny światowej, w trakcie których bierzemy udział w operacjach i bitwach znanych z historii, wśród których znajdują się m.in. „Operacja Torch” czy inspirowana filmem „Szeregowiec Ryan” misja, w której lądowaliśmy wespół z innymi żołnierzami amerykańskimi na plaży Omaha – po przybyciu zostawaliśmy od razu zaatakowani przez Niemców. Aby ratować życie, musieliśmy umiejętnie lawirować pomiędzy terkoczącymi RKM-ami wypluwającymi z siebie ogromne ilości pocisków i działami FLAK o kalibrze 88 mm, które tylko czekały na błąd popełniony przez gracza, aby zrobić z niego marmoladę. Twórcy postanowili uchronić graczy przed frustracją spowodowaną powtarzaniem misji od nowa, więc na każdym poziomie po przejściu odpowiednio długiego fragmentu mapy gra automatycznie zapisywała postępy gracza. To pozwalało na relatywnie szybki powrót do boju w przypadku zgonu.
Medal of Honor: mocne i słabe strony
Jedną z najmocniejszych stron gry, robiącą wrażenie nawet po niespełna 20 latach od premiery, jest fenomenalna ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Michaela Giacchino, na czele z takimi perełkami jak „Schmerzen” czy „North Africa”. Również strona wizualna, bazująca na odpowiednio podrasowanym silniku, oryginalnie pochodzącym z innego kultowego FPS-a - „Quake 3 Arena”, robiła jak na tamte czasy piorunujące wrażenie. Pociski odbijały się od umocnień, za którymi chowaliśmy głowy, by uniknąć niechybnej śmierci, a czołgi jednym strzałem mogły rozbić połowę murowanego domu, w którym ukrywaliśmy się przed konfrontacją. Wracając jednak do tego tytułu po latach można jedynie uśmiechnąć się z politowaniem nad tym, jak zestarzała się grafika. Nie należy jednak zapominać, że gameplayowo produkcja nadal stoi na bardzo wysokim poziomie.
Wśród bolączek omawianej produkcji zdecydowanie wybija się sztuczna inteligencja, sterująca zarówno naszymi kompanami, jak i wrogami. Dość groteskowo wyglądają sceny, kiedy żołnierze wroga nie podejmują żadnej próby otwarcia ognia , stojąc w odległości kilkunastu/kilkudziesięciu centymetrów od naszego protagonisty i mając nas „jak na widelcu”. Pozwala to na ich wyeliminowanie bez żadnego wysiłku. Kolejną rzeczą są jaskrawo widoczne skrypty. Przyznam szczerze, że ciężko mi jednoznacznie je ocenić z dzisiejszej perspektywy. Z jednej strony to dzięki nim gra mogła dać nam namiastkę tego, co czuli żołnierze na frontach II wojny światowej. Z drugiej jednak sytuacje w rodzaju tej z pierwszej misji, gdzie by zaatakowali nas Niemcy, musimy spróbować otworzyć drzwi, dosłownie stykając się z nimi nosami, są niezwykle groteskowe. Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że i w tym przypadku „Medal of Honor Allied Assault” okazał się prekursorem, gdyż obecnie praktycznie każda nowoczesna gra FPS (i nie tylko) korzysta ze skryptów. Na szczęście już o wiele lepiej wykonanych.
Należy jednak wziąć poprawkę na fakt iż „Medal of Honor Allied Assault” w żadnym wypadku nie próbuje być grą na siłę realistyczną, jeśli chodzi o rozgrywkę. Ma być po prostu FPS-em przystępnym dla każdego, niezależnie czy jest już wytrawnym graczem, czy żółtodziobem, dopiero co poznającym tajniki komputerowych strzelanin. Sprzyjają temu zresztą 3 poziomy trudności do wyboru. Do dyspozycji graczy, oprócz standardowej kampanii, twórcy oddali również tryb wieloosobowy, pozwalający na jednoczesną zabawę 64 osobom jednocześnie w kilku trybach rozgrywki, takich jak „deathmatch”, w którym wszyscy gracze walczą przeciwko sobie czy „Team Game” w którym przeciw sobie występują dwie wzajemnie zwalczające się drużyny.
„Medal of Honor Allied Assault”: historia i uzbrojenie
Jeśli chodzi o kwestie historyczne, to moim skromnym zdaniem twórcy zdali egzamin. Nie ustrzegli się jednak typowych zabiegów mających na celu podkręcanie widowiskowości. Do naszej dyspozycji oddano autentyczny arsenał broni, wykorzystywany podczas działań II wojny światowej, w skład którego wchodzą m.in. pistolet Luger, pistolety maszynowe MP40, Thompson czy karabin M1 Garand, a także siewca zniszczenia i nieoceniony pomocnik w walce z Tygrysami – Bazooka. Dużą zasługę w konsekwentnym trzymaniu się realiów historycznych odegrała osoba kapitana Dale’a Dye’a, znanego doradcy do spraw wojskowości, wcześniej współpracującego przy filmowych hitach pokroju „Szeregowca Ryana” czy „Kompanii Braci”. Przyczepić mógłbym się jedynie do faktu umieszczenia w ostatniej misji w grze fortu „Schmerzen”, który w całości okazuje się „fikcją literacką”. Jednakże zważywszy na fenomenalny klimat całej produkcji, można w zupełności wybaczyć tę decyzję twórcom.
„Medal of Honor Allied Assault”: dalsze losy
Nie może dziwić fakt, że po niespełna roku od premiery i sukcesu „Medal of Honor Allied Assault”, wydano pierwszy dodatek do gry o nazwie „Spearhead”. Tym razem przejmowaliśmy kontrolę nad sierżantem Jackiem Barnesem, z którym przechodziliśmy szlak bojowy od inwazji na Normandię, przez ofensywę niemiecką w Ardenach, aż po atak na Berlin (tutaj znów można mieć zastrzeżenia co do realiów historycznych, gdyż zdobywanie Berlina przez amerykańskich żołnierzy nie miało miejsca). Wśród nowości w rozgrywce pojawiła się możliwość ataku wręcz dowolną bronią (w podstawowej wersji gry mogliśmy uderzać wrogów jedynie kolbą pistoletu), co okazało się zbawienne w przypadku braku pocisków, a także dodanie broni brytyjskiej (przykładem może być Lee-Enfield) i radzieckiej (jak np. słynnej pepeszy). W 2003 roku doczekaliśmy się drugiego i zarazem ostatniego dodatku – „Medal of Honor: Allied Assault Breakthrough”. Jako sierżant John Baker braliśmy w nim udział w inwazji na Włochy Benito Mussoliniego, grę zaczynając na przełęczy Kasserine w Tunezji, zdobywając Monte Cassino, Anzio i na samym końcu zamek w Monte Battaglia. Otrzymaliśmy również dostęp do nowego uzbrojenia – tym razem nowością staje się broń wojsk włoskich (pistolety Beretta M1934/1938 czy PM Breda 30) i poszerzony arsenał aliantów, gdzie wyróżnia się granatnik PIAT. Jeśli chodzi o moje własne odczucia, to zdecydowanie najlepiej grało mi się w „Spearhead”, czemu sprzyjały zróżnicowane i ciekawe misje, zaś „Breakthrough” niezbyt przypadło mi do gustu. Mam tutaj na myśli głównie mało pasjonującą akcję w porównaniu do podstawki i „Spearhead” oraz kłopoty ze znalezieniem wystarczającej ilości amunicji, co na wyższych poziomach trudności sprawiało niemałe problemy.
Wartym odnotowania faktem jest to, że wydanie „Medal of Honor Allied Assault” stanowiło swego rodzaju punkt przełomowy i motor napędowy dla takich serii gier FPS jak „Battlefield”, „Call of Duty” czy „Brothers in Arms”, które powstały na fali sukcesu „Medal of Honor”. Serie te przejęły z niego (oczywiście z pewnymi zmianami) m.in. elementy interfejsu (np. kompas wskazujący drogę do celu) czy odnawianie zdrowia poprzez zbieranie manierek z wodą pitną albo apteczek.
„Medal of Honor Allied Assault”: podsumowanie
Uważam, że Medal of Honor Allied Assault jest grą zdecydowanie godną polecenia, jeśli szukamy krótkiego, niezobowiązującego tytułu, oferującego satysfakcjonującą rozgrywkę. W zależności od wybranego przez nas stopnia trudności, kampanię możemy przejść w około 4-6 godzin. Dodatki wydłużą nam zabawę o średnio 1,5 godziny każdy. Jedną z największych bolączek jest oprawa graficzna, po której widać nieubłagany upływ czasu. Jeżeli jednak nam to nie przeszkadza, a chcemy rozkoszować się bardzo dobrym gameplayem, słusznym wyborem będzie zakupienie tego tytułu, tym bardziej, że gra relatywnie niedawno pojawiła się ponownie w dystrybucji cyfrowej. Bardzo dobrym posunięciem ze strony Electronic Arts byłoby stworzenie na zbliżającą się wielkimi krokami dwudziestą rocznicę serii remake’u bądź rebootu „Medal of Honor Allied Assault”, które przeniesione na współczesny silnik graficzny, z pewnością pokazałoby pazur w taki sam sposób, w jaki uczyniło to w momencie premiery. Patrząc jednak na działania „Elektroników”, nie wydaje mi się to jednakże zbyt prawdopodobne.
Redakcja: Mateusz Balcerkiewicz