„Martwe Wody” – reż. Bruno Dumont – recenzja i ocena filmu

opublikowano: 2017-05-11, 08:33
wolna licencja
Transwestyta w świecie zwariowanych arystokratów, dzieci zajadające ludzkie mięso i turlający się po ziemi fajtłapowaty detektyw... _Martwe wody_ to niewątpliwie film szalony, ale może w tym szaleństwie kryje się jakiś głębszy sens.
reklama
„Martwe Wody”
nasza ocena:
9/10
Tytuł oryginalny:
_Ma Loute_
Premiera:
12 maja 2017 (Polska), 13 maja 2016 (Francja)
Gatunek:
komedia
Kraj produkcji:
Francja/ Niemcy
Dystrybucja:
w Polsce: Gutek Film
Czas:
122 min

Komedia kostiumowa Martwe wody, która właśnie pojawiła się na ekranach polskich kin, jest ósmym (nie licząc miniserialu Mały Quinquin) filmem w karierze francuskiego reżysera Brunona Dumonta. Obraz w przejaskrawiony sposób przedstawia życie zamieszkującej północną Francję arystokracji początków XX stulecia, stawiając zarazem pytanie czy w tym specyficznym środowisku można pozwolić sobie na inność. W rolach głównych możemy podziwiać między innymi Fabrice’a Luchini, Juliette Binoche i Valerię Bruni Tedeschi.

Akcja Martwych wód rozgrywa się w 1910 r. we Flandrii. Inspektorzy Machin i Malfoy prowadzą śledztwo w sprawie serii tajemniczych zaginięć nad zatoką. W międzyczasie zamieszkujący tę okolicę bogaty arystokratyczny klan Van Peteghemów zmierza się z problemem homoseksualizmu i transwestytyzmu Billiego, jednego z członków rodziny. Chłopak nawiązuje bliską uczuciową relację ze zbieraczem omułków imieniem Ma Loute. Wkrótce okazuje się, że rodzina biednego młodzieńca skrywa mroczną tajemnicę...

Martwe wody to film, który można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Dumont, umiejętnie operując hiperbolą, obnaża w nim wszystkie patologie arystokracji – związki w obrębie jednego rodu, pozbawione głębszej refleksji zamiłowanie do sztuki i bogactwa (posiadłość Van Peteghemów Typhonium to istna plejada stylów architektonicznych) oraz fałszywą religijność. Są to ludzie żyjący we własnym świecie, brzydzący się pracy i bezradni bez swojej służby, która codziennie nosi ich na rękach na drugi brzeg zatoki. Pojawia się też wątek kryminalny, przed którego rozwiązaniem stoją dwaj niezdarni detektywi Malfoy i Machin, do złudzenia przypominający Flipa i Flapa. Turlanie się Machina, któremu otyłość utrudnia poruszanie się po trawie, czy histeryczne zachowania Aude Van Peteghem (w tej roli niesamowita Juliette Binoche) budzą w widzach salwy śmiechu, lecz Martwe wody nie są tylko komedią absurdów.

Uwaga widza skupia się przede wszystkim na postaci Billiego Van Peteghema, który raz pojawia się jako chłopak, raz jako dziewczyna. Bruno Dumont, który lubi zatrudniać do swoich produkcji naturszczyków, obsadził w tej roli androgyniczną debiutantkę o pseudonimie Raph. Billie łamie wszelkie normy arystokratycznego środowiska – jest transwestytą, który zakochuje się w poławiaczu omułków. Paradoksalnie jednak w stworzonym przez Dumonta przejaskrawionym świecie zdziwaczałej szlachty i krwiożerczych kanibali wydaje się postacią najnormalniejszą, jakby wyjętą z innego filmu. Reżyserowi udało się stworzyć transpłciowego bohatera/bohaterkę, która urzeka swoją tajemniczością, a nie odrzuca dziwnością.

reklama

Film Brunona Dumonta można również rozpatrywać w odniesieniu do twórczości polskiego pisarza Witolda Gombrowicza. Oderwana od rzeczywistości szlachta, jej bratanie się ze służbą, transwestytyzm i homoseksualizm… – te wątki były przez polskiego pisarza poruszane między innymi w Ferdydurke, Pornografii czy Trans-Atlantyku. Dzieło Dumonta, podobnie jak utwory Gombrowicza, pozwala odnaleźć w oparach absurdu i groteski głębszą filozoficzną refleksję na temat ludzkiego życia. W tym miejscu warto zacytować opinię dziennikarza filmowego Janusza Wróblewskiego: Przedstawiając groteskowo-nonsensowne bratanie się klas zapowiadające upadek dawnego świata z opresyjno-zaściankową kulturą katolicką w tle, Dumont stroi się w piórka Gombrowicza. Ale wychodzi z tego zwycięsko. Spójne, oryginalne, napisane i wyreżyserowane przez niego „Ma Loute” ma więcej wspólnego z „Kosmosem” i „Pornografią” niż mało śmieszne ekranizacje Żuławskiego i Kolskiego.

Nie bez powodu zresztą Bruno Dumont nazywany jest przez krytyków filozofem z kamerą. W swoich filmach skupia się przede wszystkim na psychice i cielesności bohaterów, czego świadectwem w Martwych wodach jest przede wszystkim wątek Billiego. Francuski reżyser często wprowadza też do swojej twórczości elementy związane z religią i mistycyzmem, pomimo że sam jest zadeklarowanym ateistą. Uważam, że mistycyzm jest niezwykle kinematograficzny. Kiedy wkraczasz na teren mistyki, zaczynasz zajmować się rzeczami, które nie mają nic wspólnego z logiką, z umysłem. Zaczynasz zbliżać się do momentu ekstazy – tłumaczy w wywiadach. Specyficzny jest również styl pracy Dumonta, nie tworzy on bowiem tradycyjnych scenariuszy, lecz całe powieści, które następnie adaptuje na potrzeby kinematografii. W tym szaleństwie jest jednak metoda, gdyż w filmie Martwe wody cały świat przedstawiony jest „kompletny”, niczym żywcem wyjęty z klasycznej literatury.

Mocne punkty filmu Martwe wody to nie tylko intrygująca opowieść i malownicze krajobrazy, ale również świetna obsada. Różnica w grze aktorskiej między weteranami francuskiego kina takimi jak Juliette Binoche czy Valeria Bruni Tedeschi a osobami, które wcześniej nie miały z filmem nic do czynienia, dla przeciętnego widza wydaje się praktycznie niedostrzegalna. Debiutujący na wielkim ekranie Cyril Rigaux i Didier Després jako Malfoy i Machin są przezabawni w swej niezdarności, Juliette Binoche zachwyca w roli przewrażliwionej na punkcie syna histeryczki, a wcielająca się w rolę jej potomka Raph dzięki swej delikatnej urodzie wypada równie przekonująco jako mężczyzna i jako kobieta.

Dosyć ciekawy zabieg dotyczy tłumaczenia tytułu. W oryginalnej francuskiej wersji brzmi on Ma Loute, stawiając w centrum postać zakochującego się w transwestycie poławiacza omułków. Jako polski tytuł wybrano Martwe wody, skupiając się bardziej na sprawie morderstw nad zatoką. Ta wielowątkowość, choć momentami może wprawiać widza w zakłopotanie, pozwala jednak odczytywać go inaczej w zależności od potrzeb: jako obraz upadającej szlachty, refleksję nad innością czy też całkiem zabawną surrealistyczną komedię. Przede wszystkim jednak czyni go filmem, który z pewnością warto zobaczyć.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Polecamy e-booka Michała Gadzińskiego pt. „Perły imperium brytyjskiego”:

Michał Gadziński
„Perły imperium brytyjskiego”
cena:
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
98
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-11-2
reklama
Komentarze
o autorze
Marek Teler
Student V roku dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, absolwent VIII Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Władysława IV w Warszawie. Autor książki „Kobiety króla Kazimierza III Wielkiego”. Interesuje się mediewistyką i genealogią dynastyczną.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone