Mark Sołonin: „Społeczeństwo rosyjskie” nie istnieje

opublikowano: 2011-12-03, 19:30
wolna licencja
Wiktor Suworow powiedział o nim, że godny jest tego, by kłaniać mu się do ziemi. Jakie poglądy ma ten bezkompromisowy krytyk Związku Sowieckiego? Co myśli o badaniach nad historią ZSRR? Jak widzi przyszłość relacji polsko-rosyjskich? O tym wszystkim przeczytacie w rozmowie z Markiem Sołoninem.
reklama
Mark Siemionowicz Sołonin, (ur. 1958) – rosyjski historyk i pisarz. Określany jako następca Wiktora Suworowa. Jego twórczość jest związana z frontem wschodnim II wojny światowej, na którym walczył jego ojciec. Specjalizuje się zwłaszcza w pierwszym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, krótko po rozpoczęciu przez Wehrmacht operacji Barbarossa. Podważył wiele mitów propagandy ZSRR; jego twórczość stoi w opozycji do wielu tez oficjalnej historiografii radzieckiej (fot. Mirela Tomczyk)

Paweł Rzewuski: Pana książki zyskały już pewną popularność w Polsce. Jak doszło do tego, że Pan, z wykształcenia inżynier, podjął próby przemeblowania rosyjskiej świadomości historycznej?

Mark Sołonin: Nie chcę sięgać po gwiazdkę z nieba, czy też „przemeblowywać rosyjskiej świadomości historycznej”. Przeanalizowałem po prostu szereg dokumentów oraz faktów i opublikowałem wyniki swoich badań. To wszystko. Jeśli chodzi o moje wieloletnie doświadczenie jako inżyniera-konstruktora, to skłania mnie ono do przypuszczenia, że inżynier może z łatwością wykonywać pracę historyka. Jak pan wie, odwrotne twierdzenie nie jest prawdziwe.

Historycy próbujący sięgnąć do archiwów poradzieckich napotykają na swojej drodze na szereg problemów. Powszechnie mówi się o tym, że dotarcie do nich jest karkołomnym zadaniem. Pana książki zazwyczaj są w kontrze wobec oficjalnej historiografii rosyjskiej. Jak Pan dociera do materiałów?

Kopernik nie korzystał z „tajnych archiwów”. Kopernik dokonał odkrycia obserwując ruch słońca na niebie, ruch, który był dostrzegalny dla milionów innych ludzi. Więc problem dostępu do archiwów, w istocie rzeczywisty i zawiły, jest wtórny. Pierwotnym problemem jest chęć do podjęcia refleksji na temat faktów i strach przed nieuchronnymi wnioskami, które z nich płyną.

W „Nic dobrego na wojnie” pisze Pan o trudnych sprawach, m.in. o zbrodniach popełnianych przez Armię Czerwoną. Jak zostało to przyjęte w Rosji? Czy ludzie próbujący przedstawić narrację inną niż oficjalna mają szanse przebić się do świadomości społecznej Rosjan?

Nakład wszystkich moich siedmiu prac wyniósł w Rosji łącznie 250 tysięcy egzemplarzy. Maksymalna liczba kopii jednej książki (i to tylko pierwszej) wyniosła 85 tysięcy egzemplarzy. W Rosji żyje 140 milionów osób, z czego około 40 milionów to dorośli mężczyźni w wieku produkcyjnym, tak więc nietrudno zauważyć, że do świadomości 99,8% Rosjan, nie udało mi się dotrzeć. Szanse na osiągnięcie takiego celu, na dotarcie do publicznej świadomości, mają nie historycy i naukowcy, ale telewizja oraz szkolne programy nauczania historii. Są one niezmiernie dalekie od moich poglądów.

reklama

Pana książki burzą szereg wyobrażeń przeciętnych Rosjan na temat historii. Nie jest Pan chyba popularny w społeczeństwie rosyjskim. A może mylę się, budzi Pan sympatię?

Ściśle mówiąc, „społeczeństwo rosyjskie” nie istnieje. To właśnie ten brak społeczeństwa obywatelskiego wyjaśnia wszystko, co dzieje się w Rosji i z Rosją w ciągu ostatnich stu lat. Istnieje jedynie bardzo nieliczna, wąska grupa ludzi, którzy mają demokratyczne, liberalne, „zachodnie” poglądy. Wśród nich, wśród członków tej grupy cieszę się sporym autorytetem i jestem dobrze tam znany.

Czy znajduje Pan naśladowców wśród młodego pokolenia historyków rosyjskich?

Jest kilka osób, ale nie można ich uznać za młodych. O „pokoleniu historyków” można mówić tylko ze smutnym uśmiechem. Na wszystkich historycznych wydziałach uniwersytetów są „żołnierze frontu ideologicznego partii”, specjaliści od komunizmu naukowego oraz filozofii marksistowsko-leninowskiej. Kogo oni mogą przygotować? Kto i dlaczego ma się w ten sposób uczyć?

Katastrofa smoleńska, w której zginął prezydent RP Lech Kaczyński, paradoksalnie pozwoliła na spopularyzowanie wśród Rosjan polskiego puntu widzenia w sprawie katyńskiej. Na fali zainteresowania Katyniem mieszkańcy Rosji mogli obejrzeć film Andrzeja Wajdy mówiący o radzieckiej zbrodni i dzięki temu bliżej poznać różne jej aspekty. Czy dzisiejsza Rosja inaczej patrzy na Katyń, czy po chwilowej zadumie powracają duchy przeszłości?

Nie jestem socjologiem i nie śledziłem specjalnie badań socjologicznych na temat stosunku Rosjan do Katynia (jeżeli takie badania w ogóle istnieją). Wydaje mi się, że Smoleńsk nie zmienił niczego. Wąska grupa ludzi zawsze wiedziała, że Polaków wymordowali w Katyniu oprawcy z NKWD. Jednak większości Rosjan po prostu to nie interesuje: 20 tysięcy to taka mała kropla w ogólnym morza stalinowskiego terroru... Znacząca mniejszość tak zwanych „rosyjskich patriotów” nienawidzi Zachodu i Polski jako jego najbliższego przedstawiciela. Jednak to oni nigdy i w niczym nie uznają jakiejkolwiek winy Związku Radzieckiego. Argumenty są tu bezsilne.

Redakcja: Michał Przeperski

reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Rzewuski
Absolwent filozofii i historii Uniwersytetu Warszawskiego, doktorant na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Publikował w „Uważam Rze Historia”, „Newsweek Historia”, „Pamięć.pl”, „Rzeczpospolitej”, „Teologii Politycznej co Miesiąc”, „Filozofuj”, „Do Rzeczy” oraz „Plus Minus”. Tajny współpracownik kwartalnika „F. Lux” i portalu Rebelya.pl. Wielki fan twórczości Bacha oraz wielbiciel Jacka Kaczmarskiego i Iron Maiden.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone