Mark Sołonin: „Społeczeństwo rosyjskie” nie istnieje
Paweł Rzewuski: Pana książki zyskały już pewną popularność w Polsce. Jak doszło do tego, że Pan, z wykształcenia inżynier, podjął próby przemeblowania rosyjskiej świadomości historycznej?
Mark Sołonin: Nie chcę sięgać po gwiazdkę z nieba, czy też „przemeblowywać rosyjskiej świadomości historycznej”. Przeanalizowałem po prostu szereg dokumentów oraz faktów i opublikowałem wyniki swoich badań. To wszystko. Jeśli chodzi o moje wieloletnie doświadczenie jako inżyniera-konstruktora, to skłania mnie ono do przypuszczenia, że inżynier może z łatwością wykonywać pracę historyka. Jak pan wie, odwrotne twierdzenie nie jest prawdziwe.
Historycy próbujący sięgnąć do archiwów poradzieckich napotykają na swojej drodze na szereg problemów. Powszechnie mówi się o tym, że dotarcie do nich jest karkołomnym zadaniem. Pana książki zazwyczaj są w kontrze wobec oficjalnej historiografii rosyjskiej. Jak Pan dociera do materiałów?
Kopernik nie korzystał z „tajnych archiwów”. Kopernik dokonał odkrycia obserwując ruch słońca na niebie, ruch, który był dostrzegalny dla milionów innych ludzi. Więc problem dostępu do archiwów, w istocie rzeczywisty i zawiły, jest wtórny. Pierwotnym problemem jest chęć do podjęcia refleksji na temat faktów i strach przed nieuchronnymi wnioskami, które z nich płyną.
W „Nic dobrego na wojnie” pisze Pan o trudnych sprawach, m.in. o zbrodniach popełnianych przez Armię Czerwoną. Jak zostało to przyjęte w Rosji? Czy ludzie próbujący przedstawić narrację inną niż oficjalna mają szanse przebić się do świadomości społecznej Rosjan?
Nakład wszystkich moich siedmiu prac wyniósł w Rosji łącznie 250 tysięcy egzemplarzy. Maksymalna liczba kopii jednej książki (i to tylko pierwszej) wyniosła 85 tysięcy egzemplarzy. W Rosji żyje 140 milionów osób, z czego około 40 milionów to dorośli mężczyźni w wieku produkcyjnym, tak więc nietrudno zauważyć, że do świadomości 99,8% Rosjan, nie udało mi się dotrzeć. Szanse na osiągnięcie takiego celu, na dotarcie do publicznej świadomości, mają nie historycy i naukowcy, ale telewizja oraz szkolne programy nauczania historii. Są one niezmiernie dalekie od moich poglądów.
Pana książki burzą szereg wyobrażeń przeciętnych Rosjan na temat historii. Nie jest Pan chyba popularny w społeczeństwie rosyjskim. A może mylę się, budzi Pan sympatię?
Ściśle mówiąc, „społeczeństwo rosyjskie” nie istnieje. To właśnie ten brak społeczeństwa obywatelskiego wyjaśnia wszystko, co dzieje się w Rosji i z Rosją w ciągu ostatnich stu lat. Istnieje jedynie bardzo nieliczna, wąska grupa ludzi, którzy mają demokratyczne, liberalne, „zachodnie” poglądy. Wśród nich, wśród członków tej grupy cieszę się sporym autorytetem i jestem dobrze tam znany.
Czy znajduje Pan naśladowców wśród młodego pokolenia historyków rosyjskich?
Jest kilka osób, ale nie można ich uznać za młodych. O „pokoleniu historyków” można mówić tylko ze smutnym uśmiechem. Na wszystkich historycznych wydziałach uniwersytetów są „żołnierze frontu ideologicznego partii”, specjaliści od komunizmu naukowego oraz filozofii marksistowsko-leninowskiej. Kogo oni mogą przygotować? Kto i dlaczego ma się w ten sposób uczyć?
Katastrofa smoleńska, w której zginął prezydent RP Lech Kaczyński, paradoksalnie pozwoliła na spopularyzowanie wśród Rosjan polskiego puntu widzenia w sprawie katyńskiej. Na fali zainteresowania Katyniem mieszkańcy Rosji mogli obejrzeć film Andrzeja Wajdy mówiący o radzieckiej zbrodni i dzięki temu bliżej poznać różne jej aspekty. Czy dzisiejsza Rosja inaczej patrzy na Katyń, czy po chwilowej zadumie powracają duchy przeszłości?
Nie jestem socjologiem i nie śledziłem specjalnie badań socjologicznych na temat stosunku Rosjan do Katynia (jeżeli takie badania w ogóle istnieją). Wydaje mi się, że Smoleńsk nie zmienił niczego. Wąska grupa ludzi zawsze wiedziała, że Polaków wymordowali w Katyniu oprawcy z NKWD. Jednak większości Rosjan po prostu to nie interesuje: 20 tysięcy to taka mała kropla w ogólnym morza stalinowskiego terroru... Znacząca mniejszość tak zwanych „rosyjskich patriotów” nienawidzi Zachodu i Polski jako jego najbliższego przedstawiciela. Jednak to oni nigdy i w niczym nie uznają jakiejkolwiek winy Związku Radzieckiego. Argumenty są tu bezsilne.
Redakcja: Michał Przeperski