Mark Sołonin – „Na uśpionych lotniskach. 22 czerwca 1941 roku” – recenzja i ocena

opublikowano: 2010-02-22, 21:35
wolna licencja
Ostatnie kilka miesięcy obfitowało w literaturę związaną z działaniami wojennymi na froncie wschodnim w takcie II wojny światowej. Część z nich porusza bardzo ważny temat, niezbędny dla zrozumienia charakteru walk w tej części Europy. Chodzi o przyczyny zaskakującej klęski Armii Czerwonej, liczniejszej przecież od Wehrmachtu w momencie rozpoczęcia operacji Barbarossa. W swej trzeciej wydanej na rynku polskim książce Mark Sołonin usiłuje odpowiedzieć na to pytanie w odniesieniu do dumy dawnej armii ZSRR – lotnictwa.
reklama
Mark Sołonin
Na uśpionych lotniskach. 22 czerwca 1941 roku
cena:
43,90 zł
Wydawca:
Rebis
Okładka:
miękka
Liczba stron:
588
ISBN:
978-83-7510-258-1

W każdym kraju lotnictwo jest najbardziej stechnicyzowaną częścią sił zbrojnych, a przez co najbardziej chronioną i dopieszczaną. Co więc stało się z radzieckimi siłami powietrznymi po 22 czerwca 1941 roku?

Od okładki do okładki

„Na uśpionych lotniskach” liczy sobie 588 stron. Sam tekst zajmuje 563 z nich. 18 ilustracji (pochodzących z zasobów Bundesarchiv i udostępnionych także na Wikipedii) umieszczono na osobnych 8, nienumerowanych stronach. Dodatkowo w tekście znajduje się kilka szkiców (także odręcznych) i tabel. Bibliografia obejmuje 140 pozycji.

Wykład czas zacząć

Sołonin zaczyna wywód od przytoczenia swojego koronnego argumentu, który ma mu zapewnić przewagę nad innymi historykami. Jest on mianowicie bardzo dumny z tego, że nie jest jednym z nich. Można to zrozumieć, jeśli pod pojęciem „historyk” będziemy widzieć (tak jak Sołonin) naukowca pracującego dla Partii, i piszącego na jej zamówienie poprawne politycznie prace. Trudniej jednak pojąć, dlaczego autor otwarcie ignoruje państwowe archiwa. Tłumaczy to tym, że wszystko co państwo chciało odtajnić w interesującym go temacie, jest już w internecie, a ważna jest sama treść, nie zaś metoda jej przekazu. Sam przy tym otwarcie pisze, że jego praca nie jest naukową monografią, ale książką popularnonaukową.

Niestety, sytuacja nie wygląda tak różowo, jak ją Sołonin, absolwent Instytutu Lotniczego w Kujbyszewie i pracownik jednego z biur konstrukcyjnych (a późniejszy palacz w kotłowni), maluje. Jak bardzo nie chciałby się kreować na „nowoczesnego” badacza historii, na każdej stronie jego książki widać naukowca ślęczącego nad tabelami i wykresami. Nie przekazuje swojej wiedzy żywym i plastycznym opisem, wciągającym czytelnika w treść książki i zachęcającego go do podążania przez kolejne rozdziały. Czytelnik (o ile nie jest to osoba o podobnym co autor wykształceniu) musi raczej przygotować sobie solidny kubek kawy, bądź przerzucać kilka stron na raz. Sołonin wprost lubuje się w porównywaniu prędkości maksymalnej, wznoszenia, wagi salwy i tym podobnych detali technicznych. Swoje wywody ubarwia kilkoma wykresami, a nawet odręcznymi rysunkami samolotów czy przekrojami profili skrzydeł. Co ciekawe, sam twierdzi, że robi to tylko dla zaspokojenia internautów uwielbiające takie, bezcelowe dla autora, niekończące się dyskusje. Mam jednak wrażenie, że nie był do końca szczery pisząc te słowa.

Patrząc na strukturę książki, łatwo zrozumieć sens tych wywodów. Sołonin, niczym profesor przy tablicy, chce wyjaśnić czytelnikowi najpierw teorię lotu, potem zasady aerodynamiki, właściwości lotnych różnych typów maszyn etc., by po tym niesamowicie rozbudowanym wstępie teoretycznym przejść do porównania samolotów. Czyli zmusić czytelnika do zapoznania się z kolejną dawką danych. Dopiero gdzieś na końcu (od s. 446) znajduje się właściwa teza i przesłanie książki.

Co więc stało się na lotniskach?

Główne przesłanie książki jest dość proste. Według jej autora bohatersko walczące radzieckie lotnictwo nie zostało zniszczone na ziemi, lecz unieszkodliwione przez źle (a niekiedy tchórzliwie) przeprowadzane ewakuacje z lotnisk zagrożonych przez nieprzyjacielskie siły lądowe. Stara się też udowodnić, że radzieckie samoloty były lepsze bądź równe samolotom Luftwaffe, a pułki jeszcze przed wybuchem wojny rozlokowały swe maszyny na „frontowy” sposób (pełne maskowanie, ukrycie za wałami ziemnymi). Nie wchodząc w dalsze detale muszę wspomnieć, że także w uzasadnianiu głównej tezy Sołonin wykazuje braki wywołane nieposiadaniem doświadczenia w pracy historyka. Praktycznie od połowy książki wiadomo, co będzie na jej końcu, a sama teza jest praktycznie wymieniona od niechcenia, bez momentu kulminacyjnego czy specjalnego podkreślenia tego fragmentu. O ile te niedostatki nie rzutują na wartość merytoryczną publikacji, to zmniejszają przyjemność płynącą z jej lektury.

reklama

Błędy, błędy, błędy...

Jak już wspomniałem, autor szczyci się korzystaniem przede wszystkim z zasobów internetowych. Niestety, zabrakło najwidoczniej wśród nich stron traktujących o technice wojskowej. I tak Sołonin opisuje V-1 jako pocisk manewrujący, Me-110 staje się myśliwcem strategicznym a Me-163 to w zasadzie pilotowana rakieta przeciwlotnicza. Popełnia pomyłki nawet w sprawach czysto lotniczych twierdząc chociażby, że w Me-109 nie zmieniono wyglądu osłony kabiny przez całą wojnę. Innym ciekawym błędem jest dość zabawna pomyłka w podpisie jednej ilustracji, gdzie skrót nazwy pułku, LG 1, wytłumaczono jako 1. Pułk Lekki, zamiast 1. Pułk Szkolny (Lehrgeschwader 1). Równie zastanawiająco brzmi opis bombardowania pancernika Marat. Cytując, „Olbrzymi okręt (...) przełamał się na pół i zatonął”. Podejrzewam, że autor chciał w ten sposób popisać się „demaskatorskimi” zdolnościami, jak widać w dość nieudanej formie.

Podsumowanie

Szczerze mówiąc, po pierwszych stronach książki byłem pełen zachwytu. Zaimponowała mi pewność siebie Sołonina, jasność kierunku którym chce podążyć i dość niekonwencjonalne podejście do tematu. Niestety, wraz z postępem w lekturze stopniowo wyzbywałem sie sympatii do publikacji, by ostatnie strony czytać powtarzając w myślach „byle do końca...”. Nie odmawiam omawianej pozycji wielu zalet, jak chociażby ciekawej analizy warunków pracy konstruktorów lotniczych w ZSRR przed i podczas wojny, ani też nie kwestionuję wiedzy autora, jaką posiada nt. lotnictwa ZSRR. Nie poddaję również w wątpliwość jego dobrych intencji. Problem w tym, że ze względu na braki warsztatowe Sołonina i jego „ciężkie” pióro, zamiast ciekawej książki czytelnik dostaje do ręki dobry skrypt z wykładów.

Kiedy Sołonin odchodzi na chwilę od tematu w świat plotek i ciekawostek, narracja z miejsca staje się przyjemniejsza a akcja szybsza. Gdy jednak „przypomina sobie” o temacie, znowu staje się profesorem czytającym z notatek. I to, jak napisałem wcześniej, nie zawsze pozbawionych błędów. Zamiast miłej i porywającej książki mającej popularyzować historię, Sołonin stworzył pracę gotową do położenia na półkę miłośnika lotnictwa, gdzie, po przeczytaniu, może sobie leżeć długie lata. „A miało być tak pięknie...”.

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki

reklama
Komentarze
o autorze
Łukasz Męczykowski
Doktor nauk humanistycznych, specjalizacja historia najnowsza powszechna. Absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Miłośnik narzędzi do rozbijania czołgów i brytyjskiej Home Guard. Z zawodu i powołania dręczyciel młodzieży szkolnej na różnych poziomach edukacji. Obecnie poszukuje śladów Polaków służących w Home Guard.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone