Mark Sołonin – „Jak Związek Radziecki wygrał wojnę” – recenzja i ocena
Mark Sołonin – „Jak Związek Radziecki wygrał wojnę” – recenzja i ocena
Mark Sołonin to rosyjski historyk i pisarz historyczny (a także inżynier lotnictwa), od kilku lat mieszkający w Estonii. Można się domyślać, że działalność Sołonina nie jest po myśli obecnych władz Federacji Rosyjskiej, które kładą duży nacisk na kultywowanie mitu „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” o sowieckim jeszcze rodowodzie, a który historyk w swych książkach dekonstruuje. Mark Sołonin uznawany jest za kontynuatora dorobku Wiktora Suworowa (wł. Władimir Riezun), choć nie stroni też od krytyki niektórych jego tez. Suworow, zbiegły na Zachód funkcjonariusz GRU, uchodzi za autora koncepcji, zgodnie z którą atak III Rzeszy na ZSRR zaskoczył Stalina, ponieważ Sowieci sami przygotowywali się do ataku na wyniszczoną wojną Europę i nie spodziewali się napaści ze strony niedawnego sojusznika. Tezy Suworowa spotkały się z rozmaitymi ocenami, zarówno jeśli chodzi o ich spójność i logiczność, jak i o kwestie warsztatowe prac tego autora. Niewątpliwie stawianie zarzutów rozwijającym ten temat książkom Sołonina, takim jak „Dzień M”, jest dużo trudniejsze.
„Jak Związek Radziecki wygrał wojnę” nie stanowi monografii żadnego tematu, poruszając dość różnorodny katalog zagadnień. Sam autor nazywa książkę zbiorem artykułów i jest to w zasadzie trafne określenie. Oczywiście znajdują się wśród nich takie, związane z głównym nurtem twórczości autora. Sołonin analizuje gotowość bojową i porównuje scenariusze gier wojennych Niemiec i Związku Radzieckiego, by uargumentować, że Sowieci byli, wbrew „oficjalnej” historiografii, znakomicie przygotowani do wojny – tyle tylko, że do wojny napastniczej a nie obronnej.
Nie oznacza to jednak, że książka poświęcona jest wyłącznie interpretacji wydarzeń z 22 czerwca 1941 r. Autor cofa się np. do konferencji monachijskiej z 1938 r. i obnaża naiwną sowietofilię prezydenta Edvarda Benesza, wskazując że Stalin nigdy nie miał zamiaru przyjść na pomoc Czechosłowacji, w co Benesz święcie wierzył i na którym to przekonaniu opierał swoją politykę.
Bardzo ciekawy jest tekst poświęcony obalaniu jednego z mitów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, jakim jest heroiczna obrona Leningradu. Nie negując bohaterstwa obrońców miasta i ludności cywilnej, historyk wykazuje, że za wysokość strat i panujący w Leningradzie głód odpowiedzialność ponosi w znacznej mierze sowieckie kierownictwo. Blokada Leningradu nie była wcale niemożliwa ani nawet trudna do przełamania. Zdaniem Sołonina priorytetem wierchuszki było przede wszystkim wyprowadzenie z okrążenia oddziałów Frontu Leningradzkiego i ewentualnie zniszczenie infrastruktury miasta na wypadek jego dostania się w ręce nieprzyjaciela, nie zaś pomoc przeszło dwóm milionom ludności cywilnej.
Oczywiście nie umieszczę w recenzji spoilera i nie zdradzę odpowiedzi na tytułowe pytanie, napiszę tylko że w optyce Sołonina bardzo istotny okazał się udział w II wojnie światowej Stanów Zjednoczonych, za który uznaje on już pomoc dla Związku Radzieckiego w ramach programu lend-lease. Autor podkreśla, że już wskutek I wojny światowej USA zastąpiły Wielką Brytanię w roli głównego mocarstwa morskiego. Dla Hitlera głównym celem nie był atak na ZSRR, miał to być raczej przerywnik w uznawanej za prawdziwe starcie o hegemonię nad światem wojnie z Wielką Brytanią.
Ponieważ jednak gros treści książki dotyczy „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, zaznaczam że u czytelnika wskazana jest co najmniej elementarna orientacja w przebiegu działań zbrojnych na froncie wschodnim II wojny światowej, a także w dziedzinie wojskowości. Inaczej w przez niektóre partie książki będzie się po prostu brnąć bez czerpania z lektury jakiejkolwiek przyjemności czy korzyści.
Wydaje mi się, że nie jest to najlepsza pozycja, jeżeli ktoś dopiero chce rozpocząć zgłębianie dorobku Marka Sołonina. Zdecydowanie polecam lekturę raczej tym, którym poglądy autora są już znane. Będą oni w stanie wyłowić w tekście więcej odniesień do poprzednich książek tego historyka.
Od strony edytorskiej trudno tej pozycji cokolwiek zarzucić. Zawiera wkładkę z czarno-białymi zdjęciami, a tekstowi nierzadko towarzyszą mapy.
Jak już pisałem, nie jest to dobra pozycja dla osób chcących dopiero rozpocząć przygodę z Markiem Sołoninem. Nie tylko dlatego, że warto znać tezy, do których odwołuje się autor, ale też z uwagi na strukturę pracy, dzielącej się na kilka zróżnicowanych tematycznie części. Ale z tego samego powodu wydaje mi się, że jest to idealna pozycja dla osób, które Sołonina zdążyły poznać i polubić, czy też generalnie dla pasjonatów II wojny światowej. Taki zbiór artykułów to wszak idealna lektura na wakacje. Zawsze można, np. w przypadku braku czasu przeczytać jeden z artykułów i powrócić do książki kiedy indziej. Choć jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że osoby zainteresowane zagadnieniami poruszanymi przez Marka Sołonina będą w stanie ograniczyć się do tak oszczędnej lektury,