Marie Jalowicz - „Żyłam w ukryciu” - recenzja i ocena
Istniała pewna grupa mieszkańców miast, dla których koszmar zaczął się przed wojną. Chodzi naturalnie o Żydów, którzy pod rządami niemieckimi musieli nosić żółtą gwiazdę na ubraniu. Ciężko użyć wobec nich określenia „obywatele” bo gdy pojąć w pełni ducha Ustaw Norymberskich, takowymi Żydzi w III Rzeszy nie byli.
„Żyłam w ukryciu” to interesująca relacja mieszkanki Berlina, która przetrwała życie pod nazistowskimi prawami praktycznie w samym centrum III Rzeszy. Konstrukcja tekstu jest prosta – mamy przed sobą opowieść głównej bohaterki. Jest to relacja praktycznie bez ingerencji „skryby” spisującego je z nagrań wywiadów udzielanych przez Marie Simon z domu Jalowicz (uprzedzając pytania – nie jest to polskie nazwisko). Możemy mieć pewność, że są to w całości słowa głównej bohaterki – historię dla potomności postanowił zachować jej syn.
Sama historia jest ciekawa. Bohaterka opowiada głównie o swoich losach w latach 1942-1945, kiedy ukrywała się się przed „ostatecznym rozwiązaniem”. Razem z bohaterką walczymy o przeżycie, aczkolwiek przyznam, że wbrew pozorom w jej opowieści nie ma aż tyle dramatyzmu, napięcia itp. którego bym spodziewał się po osobie, ukrywającej się w paszczy lwa. Jalowicz zresztą do końca nie wyjaśnia tego fenomenu. O ile wsparcie okazywane jej przez małżeństwo Kochów można zrozumieć więzami długoletnich stosunków, a nawet przyjaźni, o tyle postępowanie innych wspierających trudno wyjaśnić. Sama bohaterka nie do końca się nad tym zastanawiała, choć niektóre odruchy człowieczeństwa w tym – jakby się wydawało – ściśle zideologizowanym świecie zaskakiwały również i ją.
Diabeł tkwi w szczegółach. Wbrew obiegowej opinii mieszkańcy stolicy III Rzeszy nie przepadali za panującym reżimem. Berlińczycy reprezentowali konglomerat poglądów i postaw – od miłośników kabaretów i nocnego życia, aż po porządne, drobnomieszczańskie rodziny. Po prostu wbrew pozorom „nowe” opanowywało rzeczywistość wolniej niż się wydaje. Ludzie z założenia przestrzegali prawa i nie zamierzali walczyć z własną, teoretycznie narodową władzą, ale nie znaczy to, że całkowicie się z nią zgadzali. Liczne stowarzyszenia i organizacje partyjne co prawda wychowywały nowe pokolenia Niemców w duchu ksenofobii i rasizmu, ale na to trzeba było czasu. Jak się okazało – więcej niż 12 lat.
Wspomnienia Jalowicz ukazują również inną przyczynę całej tej przedziwnej sytuacji. Otóż Żydzi doskonale się zasymilowali w niemieckim społeczeństwie i tworzyli integralną część drobnomieszczaństwa i inteligencji. Widać to dobrze po Berlinie – stare znajomości i kontakty, choć stopniowo ulegają pewnej degeneracji, dalej mają znaczenie. Nie zmienia to faktu, że książka Jalowicz daje nietuzinkowy obraz niemieckiego społeczeństwa oczami osoby czującej się jego częścią.
III Rzesza to również swoiste państwo prawa pozytywnego. Jeśli będzie się poruszać w jego granicach –nikomu nie powinno stać się nic złego. Prawo wbrew pozorom nie jest do cna bezduszne, bo choć upiornie pracują komory gazowe czy piece krematoryjne, to jednak istnieją sytuacje, w których Żydzi mogą legalnie opuścić Tysiącletnią Rzeszę. Co ciekawe – te możliwości istnieją pomimo osławionej konferencji w Wannsee.
Jalowicz pokazuje degenerację czasów wojny. Stary porządek, ciężko doświadczony przez I wojnę, teraz bezpowrotnie odchodzi w przeszłość. Dotychczasowe wartości ulatują, zanikają stare tradycje, jednak wojenna zawierucha uniemożliwia zastąpienie ich nowymi. Powstaje próżnia w wartościach. Wszyscy chcą po prostu przeżyć, stosując przy tym wszelkie dostępne metody. Walczą wszyscy – i Żydzi i Niemcy i cudzoziemcy. Serce Tysiącletniej Rzeszy okazuje się zatem przedziwnym tyglem postaw, motywacji i postępowania.
We wspomnieniach Jalowicz widać bezpośredniość sądów, konsekwentne dążenie do prawdy i brak idealizacji. Bohaterka opowiada po prostu o tym co widziała, wiedziała, była świadkiem. Nie oszczędza nikogo – zwykłych ludzi, partyjnych bonzów, czy niemieckiego „ruch oporu” przypominającego w jej opowieściach Front Wyzwolenia Judei rodem z pythonowskiego „Żywotu Briana”. Dostaje się nawet radzieckim wyzwolicielom. Książka „Żyłam w ukryciu” to niezwykły raport z życia codziennego w realiach III Rzeszy. I to jest tak naprawdę główne przesłanie książki, nie martyrologiczna opowieść. Dlatego też warto sięgnąć po nią sięgnąć.