Maria Antonina (reż. Sofia Coppola) – recenzja i ocena filmu
Akcja produkcji Maria Antonina rozpoczyna się tuż przed ślubem arcyksiężniczki z młodym delfinem. Po ślubie dominującą w filmie kwestią stają się sprawy łóżkowe małżonków, a następnie, rozrzutność młodej żony. Szastająca majątkiem księżna, wydaje się w ten sposób leczyć wynikające z braku seksu i, w konsekwencji, niemożliwości wydania na świat następcy tronu, frustracje. Tak przynajmniej można by wnioskować na podstawie niniejszego obrazu. W końcu, gdy wstydliwy problem Ludwika zostaje rozwiązany, na świat przychodzi upragnione potomstwo. Gdy wszystko zaczyna się wreszcie układać, sielskie życie monarchów przerywają wieści o buntującym się społeczeństwie. Dalszy ciąg tej historii jest bardzo dobrze znany, jednak Sofia Copolla postanowiła go nieco zmienić. Królewska rodzina opuszcza Wersal, a w momencie gdy królowa żegna się ze swym ogrodem akcja filmu dobiega końca. Nikt nie umiera. Królowa wraz z rodziną zostaje ocalona.
Zaskakujący dla mnie koniec filmu początkowo nieco mnie rozczarował. Miałam wrażenie, że film tak naprawdę nie ma końca. Że zakończenie, niczym ostrym nożem, zostaje odcięte od reszty obrazu i skasowane. Teraz, po kilku dniach od obejrzenia produkcji, oceniając całość z dystansem, myślę, że zabieg Coppoli jest dość ciekawy. Po pierwsze, jej film pokazuje królewskie życie Antoniny. Życie, które z jednej strony pełne jest dziwnych zasad i w pewnym sensie zdominowane jest przez obowiązek wydania na świat syna, a z drugiej strony, pozwala na realizację wielu, nawet najdroższych i najbardziej wyszukanych, zachcianek. Po drugie, zakończenie filmu odbieram jako próbę uratowania królowej. Reżyserka zdaje się pytać: co by było, gdyby królewska rodzina nie zwlekała z ucieczką, gdyby ta ucieczka się udała? Widz sam może wyobrazić sobie alternatywne zakończenie historii.
Ponieważ wspomniałam o książce „Maria Antonina. Niebezpieczne związki królowej” Michela de Deckera, pozycji, która zachęciła mnie do obejrzenia filmu, parę słów o relacji między tymi dwoma dziełami. Przede wszystkim, po zapoznaniu się tak z papierową publikacją, jak i wielkoekranową produkcją, po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że filmowi bardzo trudno jest równać się z książką. Ciekawa i wielowymiarowa opowieść de Deckera zdecydowanie przewyższa dość płaski obraz Coppoli. Bardzo ciekawa jest jednak korespondencja między tymi dziełami. Niektóre filmowe dialogi, czy krótkie wymiany zdań i gesty są niczym żywcem wyjęte ze wspomnianej publikacji.
Przejdźmy do zalet filmu. Bardzo oryginalnym rozwiązaniem wydaje się dobór muzyki. Osadzonej w XVIII wieku akcji towarzyszy współczesna muzyka rockowa, m.in. I Want Candy (Kevin Shields Remix) Bow Wow Wow, czy Plainsong The Cure. Inny ciekawy zabieg, to niemal wszechogarniający wyrazisty róż i najrozmaitsze jego odcienie, podkreślające niestandardowy, jak na obraz historyczny, charakter filmu. Na uwagę zasługuje także tytułowa rola Kirsten Dunst. Mimo wymienionych atutów filmu, obraz nie wzbudził mojego zachwytu. Doceniam jednak świeże spojrzenie i nieszablonowe podejście do tematu.
Zredagował: Kamil Janicki