Marcin Wroński – „Komisarz Maciejewski. Morderstwo pod cenzurą” – recenzja i ocena
Obie powieści są ze sobą bezpośrednio powiązane. Ten sam jest główny bohater – zresztą widniejący w tytułach – komisarz Zygmunt Maciejewski, dla przyjaciół Zyga. W „Morderstwie pod cenzurą” poznajemy go jako podkomisarza i szefa Wydziału Śledczego Policji w Lublinie początku lat 30. W „Kinie Venus” Zyga już na wstępie dostaje przeniesienie na podrzędnej wagi komendę w biednej, żydowskiej dzielnicy. To poniekąd skutek zajść, które mamy okazję śledzić w pierwszym „lubelskim kryminale”.
Fabuła początkowo wydaje się raczej prosta, by nie rzecz sztampowa – brutalne morderstwo, odcięte ofierze i włożone w usta genitalia, a do tego trzy szóstki wypisane krwią na brzuchu. Można by pomyśleć – horror klasy B. Szybko okazuje się jednak, że satanistyczny wątek to tylko zasłona dymna, mająca odwrócić tak uwagę śledczych, jak i... czytelnika. Kolejne zwroty akcji ukazują znacznie bardziej złożoną fabułę, która wciąga, a momentami wręcz budzi podziw dla wyobraźni autora. Wroński zabiera nas w podróż po międzywojennym Lublinie, jego spelunach i luksusowych apartamentach. Fabułę oplata wokół motywów z miejskich legend, by na koniec... nie rozwiązać jej, pozostawiając czytelnika z szeregiem pytań pozbawionych odpowiedzi.
Książkę połknąłem w kilka godzin i była to bardzo przyjemna lektura. Już poprzednio chwaliłem Wrońskiego za niezwykłą zdolność odrysowywania historycznych realiów i klimatu dawnych czasów. Talent ten przejawia się także w „Morderstwie pod cenzurą”. Jest to powieść bardzo dobra, ale jednak... pozostawia uczucie niedosytu.
Fabuła w znacznie większym stopniu niż w „Kinie Venus” stanowi czystą fikcję literacką, nie odwołującą się do choćby przetworzonych motywów z historii międzywojnia. W efekcie brakuje obezwładniającego poczucia realizmu, które towarzyszyło mi przy lekturze drugiej powieści o komisarzu Maciejewskim. „Kino Venus” wyróżniało się silnym zaakcentowaniem problemów politycznych, społecznych, religijnych czy nawet językowych właściwych dla epoki wielkiego kryzysu. Czytając tamtą powieść mogłem dosłownie poczuć smród podmiejskich zaułków i brudnych ulic z nieczynnymi lokalami, których właściciele nie wytrzymali gospodarczego krachu. Lublin w „Kinie Venus” dosłownie gnije na oczach czytelnika. W „Morderstwie pod cenzurą” wrażenie, przynajmniej w moim odczuciu, nie było aż tak silne. Tutaj więcej jest akcji, a mniej historii. Może dlatego fabuła nie wydała mi się, zawodowemu historykowi, równie interesująca.
Czy w takim razie Wrońskiemu należy się krytyka? Wręcz przeciwnie. Autor pokazał, że nie stoi w miejscu. W 2007 roku napisał bardzo dobrą i słusznie cenioną powieść. W rok później spod jego pióra wyszła książka jeszcze lepsza, a przez to pozwalająca dostrzec wady poprzedniczki. „Morderstwo pod cenzurą” serdecznie polecam miłośnikom kryminałów i epoki międzywojnia. Szczególnie zaś fanom prozy Marka Krajewskiego, spragnionym powiewu świeżości. Jeśli książka się Wam spodoba koniecznie sięgnijcie po drugą część przygód komisarza Maciejewskiego. I po trzecią, która ponoć już powstaje...