Marcin Pilis – „Cisza w Pogrance” – recenzja i ocena
Marcin Pilis – „Cisza w Pogrance” – recenzja i ocena
Są tematy historyczne, które wywołują emocje tak silne, że nie sposób wokół nich przejść obojętnie. Do nich zaliczyć należy rzeź wołyńską, w wyniku której nacjonaliści ukraińscy wymordowali przynajmniej sto tysięcy Polaków. Marcin Pilis napisał powieść obyczajowo-historyczną, której bohaterowie zmuszeni są podejmować wybory tak trudne, że nikt nie chciałby znaleźć się na ich miejscu.
Mamy rok 1943. Środek lata na zachodnim Wołyniu, gdzie w okolicach Włodzimierza znajdują się graniczące ze sobą wsie – Pogranka zamieszkiwana przez Polaków oraz Połapa z ludnością ukraińską. Głównymi bohaterami Ciszy w Pogrance jest rodzina Wodzańskich, której głową jest Zygmunt – miejscowy lekarz z poczuciem życiowej misji. Jego żoną jest Ukrainka o imieniu Wiera, która wraz z mężem wychowuje trójkę dzieci – nastoletnią Lenę i Marysię oraz dziewięcioletniego Bogdanka. Osią fabuły są pojawiające informacje o napadach nacjonalistów ukraińskich na polskie wioski, a jednym z banderowców jest pochodzący z Połapy Dmytro, w którym zauroczone są córki Wodzańskiego.
Od pierwszych stron książki czuć stan niepokoju, który będzie nam towarzyszył do samego końca lektury. Tym niepokojem jest wisząca w powietrzu śmierć, mogąca w każdej chwili nadejść z rąk fanatycznych Ukraińców. Opowieści o łunach nad płonącymi domostwani, pijanych sotniach uderzających w nocy, o grasujących ludziach z widłami – dla mieszkańców Pogranki wydają się nie do pomyślenia. Dlaczego mieliby zostać zamordowani przez swoich sąsiadów – z którymi razem żyli od niepamiętnych czasów – „W końcu bez Połapy nie było Pogranki, jak bez Pogranki nikt nie wyobrażał sobie Połapy”. Praktycznie jedynym mieszkańcem Pogranki, który wiedział o działaniach banderowców, jest współpracujący z Armią Krajową – Zygmunt Wodzański, chcący za wszelką cenę ocalić od pożogi polską wieś. Na własną rękę będzie próbował wynegocjować porozumienie z ojcem wspomnianego Dmytra – Petro Stabniczem, cieszącym się autorytetem w Połapie.
Tak w skrócie można streścić fabułę Ciszy w Pogrance, która przynosi wiele zaskakujących zwrotów akcji. Zwłaszcza, że raz jesteśmy w 1943 roku, aby następnie przenieść się kilkadziesiąt lat później. A w środku tego wszystkiego, towarzyszą nam wspomnienia tajemniczej Ołeny Taraszuk.
Na własnej skórze czujemy oddech wołyńskiej atmosfery
Gdyby na chwilę zastanowić się, jak wyobrażamy sobie Wołyń bez kontekstu historycznego – to natychmiast w myślach pojawiają się nam oblane słońcem łany zboża, które kołyszą się na tle bezchmurnego nieba. Autor podkreśla, że lipiec na Wołyniu nadaje tej krainie baśniowego wyglądu, które „cieszą oko każdego, kto zawita w te strony”. I nawet mieszkańcy okolicznych wiosek – wprawdzie z rzadka, ale również potrafią dostrzec uroki otaczającej ich przyrody, jako „naturalnej części bożego świata”, w której żyją na co dzień. Ciekawostką może być to, że lipiec dla kobiet w Pogrance i Połapie stanowi ulgę, ponieważ wtedy chłopi piją najmniej ze względu na żniwa. Dzięki temu żony się cieszą, bo w końcu pijany chłop w domu to tykająca bomba, której wybuch oznacza wylądowanie pasa lub pięści na ciele kobiety. Natomiast najgorzej żony mają w zimie. Wtedy po chałupach gęsto roznosi się hałas bijącego chłopa. Niestety chłopi obydwu narodowości pławili się w biciu swoich kobiet, a ci którzy tego nie robili – uchodzili za „dziwaków” i takimi pogardzano. Chłopi mawiali – „każdy babie roz na miesiąc należy się”.
Ukraińskie domy były biedniejsze od polskich; składały się z kuchni, izby albo dwóch oraz przylegającej stodoły. Domownicy odmawiali sobie podstawowych rzeczy. Ubrania szyli sami z zakupionego materiału. Nie używali na co dzień cukru, który był tylko od święta. Sól oszczędzano jak tylko było to możliwe. Lampa naftowa najczęściej stała bezczynnie, ponieważ nafta była za droga, a zapałki dzielili na dwie. Ponadto małorolni chłopi w czasach kryzysu, przeważnie jedli ziemniaki z kapustą. Ogólnie rzecz biorąc, opis wołyńskiego chłopstwa przedstawiony przez Marcina Pilisa – wręcz zachęca czytelnika do szerszego przejrzenia się warunkom życia przedwojennych wsi.
Jak propagowano nienawiść do Lachów
Jednym z najistotniejszych aspektów książki Marcina Pilisa są dialogi między nacjonalistami ukraińskimi, które doskonale ukazują ich nienawiść do każdego, kto chciał im stanąć na drodze do budowy Wielkiej Ukrainy. Świat oczami Ukraińców z UPA jest niezwykle prosty, którego dopełnieniem jest wyryty na pamięć Dekalog ukraińskiego nacjonalisty. Co rusz w lekturze możemy natknąć się na cytaty, jakie zawładnęły umysłami młodych Ukraińców głoszących – slawa Ukrajini.
Za wszystkim stała prosta idea, która stwarzała poczucie jedności i odrębności od innych. Podlewano to sosem prawosławnej wiary oraz wyjaśnianiem wszystkiego na podstawie łatwych do zapamiętania formułek. To uzasadniało każde niemal działanie, której najważniejszą wartością było powstanie niepodległej Ukrainy bez Lachów. Ideologia sprawiła, że młodzi chłopcy zyskiwali przeświadczenie, iż między ludźmi mogą występować bariery nie do pokonania. Wyjaśniano im również, że nie tylko mogą pałać nienawiścią do Polaków bez względu na osobiste stosunki, ale przede wszystkim „powinni ich wszystkich nienawidzić bez konkretnego powodu”. Z jednej strony byli zdumieni, ale z drugiej czuli zachwyt, „ że można ich zabić i nic się złego nie wydarzy. Można im wszystko zabrać i nikt złego słowa nie powie”.
Wmawiano, „że Lach jest zawsze Lachem” i „ziemię tylko głupotą kraszą”. Nie liczyło się, który z Lachów jest dobry czy zły, ponieważ istotne było jedynie, z jakiego narodu się kto wywodzi. Wszelkie odrębności wyjaśniano krótko i po żołniersku – „My mówimy po swojemu, oni nie mówią, my żegnamy się po swojemu, oni się nie żegnają, my tu się rodzili od wieków, oni przyszli na nasze, nasza krew daje życie, ich krew jest trująca”. Dla nich Polacy to „najgorsze z możliwych nieszczęść, jakie mogło spotkać ukraińską ziemię”, zaś zbrodnia dla narodu przestaje być zbrodnią. Zbrodnia dla narodu jest ocaleniem”.
Droga od słów do czynów jest niezwykle krótka, więc agitatorzy banderowscy podkreślali – że warto oddać życie za Boga i za naród, a najlepiej jeśli odebrało się komuś życie za wspomniane wartości. Uważali, iż „cierpnie innej wspólnoty przestaje być cierpieniem, o ile przynosi szczęście własnej wspólnocie. Ich cierpienie nie jest naszym cierpieniem. Ich śmierć nie jest naszą śmiercią, ich śmierć jest naszym życiem”.
Dla ukraińskich bohaterów Ciszy w Pogrance jak Petro Stabnicz, Hrihorij Zańczuk czy Wasyl Taraszuk – „każda wymordowana wioska utwierdzała, że trzeba wymordować następną i kolejną” – w jeszcze bardziej bezwzględny sposób. Wynikało to z faktu, jak można przeczytać w licznych publikacjach poświęconych rzezi wołyńskiej, że niemiecki model zabijania był dla nich dość nudny, gdyż – „wróg musiał wiedzieć, za co jest wyniszczany”. Torturowanie, potęgowanie bólu, mordowanie w najbardziej wymyślny sposób – dawały im trudne do zrozumienia doznania oraz odpłatę za wieloletnie krzywdy, które mieli rzekomo ponieść ze strony Lachów.
Banderowcy nie nazywali tego zabijaniem, ale wyrżnięciem – „Lachów trzeba rżnąć, aż wyrżnie się ich do siódmego pokolenia. Tylko nieprzejednana nienawiść może nas uwolnić od tych, którzy gnębili nasz naród. Wyrwiemy z korzeniami pasożytniczą narośl, co obrosła nasz ukraiński lud”. Dla nich Lachy były gorsze od świń, więc właśnie można było ich rżnąć, bo „krew ich jest gorsza od świńskiej”. I tak „zabijali i nic się nie działo. Życie płynęło tak samo, a może nawet lepiej”. To tylko kilka cytatów, które dobitnie pokazują myślenie zbrodniarzy spod znaku Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Cisza w Pogrance działa na wyobraźnię lepiej, niż nie jedno dzieło filmowe o zbrodniach wojennych. Od początku do samego końca, z wyostrzonymi zmysłami śledzimy, co się wydarzy oraz jaki będzie finał znakomitej powieści – to zaskoczy niejednego czytelnika. Książka nie osądza, że jedni byli dobrzy, a drudzy byli źli – „zwłaszcza, że winnych jest zawsze mniejszość, a oskarża się potem całe narody” – co jest jedną z celnych myśli, jakie można wyczytać u Marcina Pilisa. Niewątpliwie przesłaniem powieści jest uzmysłowienie nam, do czego może prowadzić nienawiść. Jeśli będziemy na nią obojętni, to zawsze mogą spełnić się słowa Leny Wodzańskiej – „może jest takie prawo świata, że jeśli coś się raz wydarzyło, to wydarzy się ponownie”. Marcin Pilis stworzył powieść, która na długo pozostaje w pamięci. Szczerze polecam.