Marcin Ogdowski – „Uwikłani” – recenzja i ocena
Marcin Ogdowski, który wcześniej zdobył uznanie reportażami z Afganistanu, od początku ubiegłego roku obserwuje konflikt na wschodzie Ukrainy. Owocem tego jest recenzowana książka, której wydawcą jest „War Book”. Już świetna i klimatyczna okładka zachęca do zapoznania się z treścią powieści. „Uwikłani” to wojenny kryminał o losach czworga dorosłych Polaków. Są nimi weterani afgańskiej „misji stabilizacyjnej” - walczący w składzie batalionu ukraińskiej Gwardii Narodowej Michał Domański; były funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu Piotr Mazur, który teraz jest ochroniarzem „premiera” Donieckiej Republiki Ludowej; a także dziennikarze - pochodząca z Doniecka Daria Iwaszko; oraz pewny siebie korespondent wojenny Marek Wojciechowski (ta postać jest w pewnej mierze literackim odpowiednikiem Marcina Ogdowskiego). Akcja zaczyna się 20 lipca 2015 r. pod Słowiańskiem, gdy żołnierze z batalionu Domańskiego odnajdują skrępowane drutem zwłoki 32 żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy. Wyjaśnieniu okoliczności tej zbrodni oraz ustaleniu jej sprawców zostaje poświęcona główna oś fabuły.
W „Uwikłanych” czytelnik ma możliwość zapoznania się z dobrze rozpisanymi głównymi bohaterami. Ogdowski stworzył ciekawe postacie, których los z czasem coraz bardziej Nas interesuje, zwłaszcza, że w przypadku Domańskiego i Mazura nie brakuje zwrotów akcji, po których nie jesteśmy pewni czy jeszcze żyją lub czy znajdują się w jednym kawałku. Ogdowski pozwala czytelnikowi poznać ich motywacje, nie unika także opisywania słabości oraz błędów przez co prezentują się oni wiarygodnie. Szczególnie interesująco wypadła wewnętrzna przemiana jaką przechodzi Daria Iwaszko.
Kolejnym atutem jest większość dialogów obfitująca często w cięte riposty. Cieszy fakt, że Ogdowski nie unika przekleństw i miejscami wyspecjalizowanych terminów. Szkoda przy tym, że nie poszedł dalej w tym ostatnim aspekcie, zwłaszcza, że pomocą służyłby tu wydawca dodający przypisy redakcyjne.
Mocną stroną książki Marcina Ogdowskiego są opisy miejscowości Donbasu. Bohaterowie poruszają się wśród blokowisk Doniecka, pamiętających czasy głębokiego ZSRR, by innym razem przygotowywać punkt ogniowy w domu, który przeszedł tzw. euroremont. Przez niemal całą książkę przewija się wątek bałaganu charakterystycznego dla ukraińskiej i rosyjskiej codzienności. Autor powieści nie szczędzi opisów zniszczonych wojną oraz zaniedbaniem rejonów Donbasu jak i luksusowych apartamentowców, które pozostają niedostępne dla przeciętnych mieszkańców pseudorepublik. Po ulicach Doniecka jeżdżą - obok rzecz jasna wojskowych pojazdów - luksusowe SUV-y dygnitarzy DRL, wykradzione z salonów zachodnie auta oraz klasyczne na Ukrainie środki transportu masowego, czyli żółte „marszrutki”. Zapadają w pamięć również takie epizody życia w Donbasie jak np. wspomnienie o wybijaniu w Doniecku bezdomnych psów przed EURO 2012 (s. 231). Po takich opowieściach czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że przemoc była elementem codzienności mieszkańców Donbasu jeszcze na długo przed „rosyjską wiosną”.
Kolejnym plusem „Uwikłanych” jest krytyka postaw zachodnioeuropejskich mediów i organizacji międzynarodowych. Poklask należy się Ogdowskiemu zwłaszcza za uwagę, iż liczba ofiar śmiertelnych wojny w Donbasie jest znacznie większa niż jest to przedstawione w ich raportach (s. 100). In plus należy zaliczyć ciekawe porównanie realiów wojny na Ukrainie z Afganistanem dokonane w myślach jednego z polskich bohaterów (s. 100-101):
Ze służby w Afganistanie zostało mu wspomnienie alarmów – wyjących syren, których dźwięk zmuszał ludzi, gdziekolwiek stali, by biegli do schronów. Tam pojedyncze, rzadko dwie lub trzy wystrzeliwane przez Afgańczyków rakiety wywoływały popłoch w wielotysięcznej bazie. Tu na stanowiska jednej kompanii w jednej chwili leciało po kilkadziesiąt gradów.
- Ech – westchnął Mazur. W porównaniu z tym, co się działo tutaj, Afganistan był przebieżką, poczekalnią do prawdziwej wojny. Pewnie wielu kolegom z wojska, przywiązanym do statusu weterana afgańskiej misji, nie spodobałoby się takie porównanie, ale fakty były nieubłagane.
W „Uwikłanych” zasygnalizowano ponadto jeden z szeroko omawianych nad Dnieprem problemów ukraińskiego wojska - niekompetentną i nieodpowiedzialną ukraińską generalicję oraz niejasne intencje najwyższego kierownictwa państwa. Ogdowski nie szczędzi opisów karygodnych zachowań generałów, a także zdobywa się na celne i kąśliwe uwagi odnośnie wyglądu części z nich.
Pora przejść do minusów, a tych niestety uzbierało się sporo. Moje zarzuty dotyczą tak niedociągnięć literackich jak i problemu rzekomo wiernego oddania realiów wojny w Donbasie. Niestety autorowi nie udało się stworzyć interesujących postaci na drugim planie. Zdecydowana większość ukraińskich i rosyjskich bohaterów to osoby nieciekawe, jednowymiarowe i przewidywalne (przykładem są towarzysze broni Domańskiego). Aleksander Iwaszko, rosyjski pułkownik Radunin, „premier” Komarow czy ochroniarz Borys to skromne wyjątki na niesamowicie ubogim tle. Szkoda, że Ogdowski nie spróbował stworzyć tak ciekawej galerii na drugim planie, jakie serwowali czytelnikom np. Andrzej Sapkowski czy Elżbieta Cherezińska. W trakcie czytania opisów scen walk czy innych wydarzeń było mi zupełnie obojętne co się stanie z niemal każdą poboczną postacią.
Ponadto w „Uwikłanych” bardzo kuleje opis rzeczywistości frontowej w ukraińskich oddziałach oraz samych Ukraińców. Ogdowski umieszczając jednego ze swoich bohaterów w batalionie GN miał wielokrotną okazję przedstawić życie codzienne gwardzistów, ukraiński żargon wojskowy czy specyficzny humor, który jest normą obok stałych narzekań na polityków, dowódców czy brak znaczących zmian w kraju. Z oddziału, w którym służy Domański da się zapamiętać najwyżej medyka Wadima i młodego patriotę Bohdana. Niestety i te postacie są bardzo słabo scharakteryzowane, ich motywacje znamy głównie z łopatologicznych wywodów, niekiedy rozciągających się na dwie strony, a do tego bardzo rzadko się pojawiają. Odniosłem wrażenie, że Ogdowski gubi się w ukraińskiej rzeczywistości i woli ją jak najszybciej porzucić. Potencjał historii widzianej oczami Domańskiego był ogromny, ale - niestety - został przez autora „Uwikłanych” zmarnowany. Na tym tle mało wiarygodnie wygląda jego podziękowanie dla kilku Ukraińców za odsłonięcie przed nim „zakamarków ukraińskiej duszy” (s. 280). Dodatkowo słabe rozeznanie autora powieści w mentalności Ukraińców oraz specyfice języka ukraińskiego potwierdza mały, wydawałoby się nieznaczący szczegół – w pewnym momencie Polacy z ust ukraińskiego żołnierza słyszą: „Witamy na Ukrainie” (s. 268) - w rzeczywistości zamiast przyimka „na” użyłby charakterystycznego dla języka ukraińskiego w takim przypadku „w”.
Rozczarowuje również niejednokrotne umieszczanie przez autora w powieści obszernych fragmentów ze swojego bloga. O ile dobre efekty przynosi wyciąganie z niego pojedynczych ciekawych rozmów (przykładowo na stronie 105), to częste wykorzystywanie rozległych opisów wygląda jak pójście na łatwiznę. Odniosłem w tym miejscu wrażenie jakby „Uwikłani” byli pisani na szybko, a przekonanie to wzmacniają dodatkowo wcześniejsze spostrzeżenia. Przykładowo część przemyśleń Marka Wojciechowskiego to nic innego jak „kopiuj–wklej” z niektórych artykułów z „Polski Zbrojnej” oraz wpisów z blogu bezkamuflazu.pl – wystarczy np. porównać fragment ze stron 46-47 z częścią artykułu, do którego odsyła przypis. Powyższa praktyka doprowadziła zresztą do zabawnej sytuacji, gdy w jednym miejscu Ogdowski myślami Wojciechowskiego stara się przekonać czytelnika, że wybuch „rebelii” na Donbasie to efekt tendencji autonomicznych, obecnych od zawsze wśród mieszkańców Donbasu (s. 46), by w dalszej części powieści, również w przemyśleniach tego samego dziennikarza, udowadniać, że bez Rosji „republiki” nie powstałyby lub upadły w ciągu kilku dni.
Ogromną wadą „Uwikłanych” jest również przewidywalność. Biorąc książkę, w której występuje wątek kryminalny oczekuję tajemnicy, która niczym narkotyk będzie mnie wciągać do ostatnich stron. Tymczasem po przeczytaniu zaledwie 1/3 treści nietrudno było mi stwierdzić kto jest winny zgładzenia 32 ukraińskich żołnierzy. Książkę dokończyłem głównie z ciekawości co do losu polskich bohaterów.
W tym momencie należy przejść do kolejnego bloku uwag. Zdecydowanie na minus wypada wiele opisów dotyczących realiów wojny w Donbasie, mediów oraz życia politycznego na Ukrainie. Wydawca próbuje przekonać czytelnika, że ta powieść ma większą wartość poznawczą niż najlepsze serwisy informacyjne (informacja z okładki). Nie mogę się zgodzić z tym stwierdzeniem. Niestety „Uwikłani” zawierają całą masę uproszczeń i błędów, które rozpozna każda osoba śledząca od dawna wydarzenia nad Dnieprem i znająca języki rosyjski i ukraiński.
Autor w jednym momencie myślami dziennikarza Wojciechowskiego oświadcza czytelnikowi, iż rzekomo ukraińskie media i wojskowi „grają do jednej bramki” w kwestii ukrywania wielu nieprzychylnych ukraińskiemu dowództwu informacji (s. 94). Ogdowski zupełnie zignorował to, że obóz prezydenta, rząd i Sztab Generalny są od długiego czasu poddawane krytyce przez niemal wszystkie niezależne media (choćby 1+1 i TSN, cieszące się większą oglądalnością niż prezydencki Kanał 5). Działania władz wojskowych są również komentowane przez redaktora portalu censor.net.ua Jurija Butusova. Zupełnie absurdalna jest również wzmianka, iż konflikt między prezydentem Krawczenką (Poroszenką) i premierem Jewtuszenką (Jaceniukiem) nabiera charakteru wojny domowej z wykorzystaniem SZU po jednej i batalionów ochotniczych po drugiej stronie – tego typu tezy można śmiało zaliczyć do kategorii bajek, zwłaszcza, że prezydent nie cieszy się dużą popularnością w wojsku. Znowu rzuca się w oczy zagubienie autora w ukraińskich realiach i zawiłościach kijowskiej polityki – odzwierciedla to zresztą pełna kapitulacji myśl Wojciechowskiego w tej kwestii: Ukraiński burdel (s. 238). Znacznie lepiej wychodzi za to autorowi opis politycznej konfrontacji w DRL między „premierem” Komarowem a „prezydentem” Zajcewem.
Niestety bardzo słabo i mało wiarygodnie przedstawione są sceny batalistyczne pojawiające się w książce (s. 134-149 i 173-175). Rażą one tak nielogicznymi zachowaniami żołnierzy obu stron jak i gigantyzmem opisów Ogdowskiego – w walkach na małej przestrzeni biorą udział nawet tysiące żołnierzy, setki pojazdów, a artyleria jedną salwą zmiata całe wsie i zgrupowania. Odniosłem wrażenie, że autor stara się by walki w Donbasie przypominały nam starcia na Łuku Kurskim z II wojny światowej i nawet w jednym miejscu wprost nawiązuje do nich. Z pewnością celem Marcina Ogdowskiego było uzyskanie efektu dramatyzmu jaką jest walka Michała Domańskiego o przetrwanie w warunkach odwrotu wojsk ukraińskich (zapewne inspirowana epizodami z lata 2014 r.), ale skoro autor chciał wiernie odtworzyć realia to nie powinien przejaskrawiać wydarzeń do tego stopnia.
Ogdowski zdecydowanie jednostronnie podchodzi też do tematu ostrzeliwania budynków cywilnych w strefie „ATO”. Próbuje on obarczyć za nie winą głównie stronę ukraińską zapominając, że atakowane przez nią miasta nie doznawały takich zniszczeń (Słowiańsk czy Mariupol – oba miasta odbito latem 2014 r.) jak „wyzwalane” przez „rebeliantów” miejscowości, np. Wuhłegirsk czy Debalcewo. Na dodatek w pierwszym z wymienionych miast po zakończeniu walk „separatyści” na prośbę rosyjskiego dziennikarza urządzili strzelanie do niebronionych bloków mieszkalnych – wszystko tylko po to aby przygotować ciekawy materiał dla rosyjskich telewidzów. O tym, że strona rosyjska nie wzbrania się przed ostrzeliwaniem zamieszkałych osiedli świadczą masy innych materiałów filmowych, np. z Mariupola czy Kramatorska Wymowny jest również filmik pokazujący jak „separatyści” prowadzą ogień w kierunku pozycji ukraińskich z domów, w których znajdują się cywile, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że narażają ich życie. Nie twierdzę, że ukraińskiej armii nie zdarzało się ostrzelać cywilnych osiedli, ale warto znać kontekst takich przypadków oraz realne zniszczenia dokonywane przez obie strony.
Książka zawiera też szereg mniejszych błędów. Przykładowo batalionem Domańskiego dowodzić ma pułkownik, choć w rzeczywistości tego typu oddziałami kierują głównie majorzy, czasem tylko podpułkownicy. Nieprofesjonalnie wygląda też stwierdzenie, iż za zestrzeleniem malezyjskiego Boeinga w lipcu 2014 r. przy użyciu wyrzutni przeciwlotniczej BUK stali lokalni separatyści (s. 93), gdyż w rzeczywistości do obsługi tego typu broni potrzebni są odpowiednio przeszkoleni ludzie – zresztą tropy prowadzą śledczych do jednej z rosyjskich jednostek wojskowych. Przeszkadza również bardzo zaburzona geografia konfliktu – przykładowo linia frontu w „Uwikłanych” przebiega latem 2015 r. pod... Słowiańskiem, który już od lata 2014 r. znajduje się na tyłach wojsk ukraińskich.
Ciężko jest porównać „Uwikłanych” do reportaży innych polskich korespondentów, (m.in. Wojciecha Muchy), którzy zajmują się Ukrainą jeszcze od czasów Euromajdanu, oraz wielu ukraińskich i rosyjskich dziennikarzy jak wspomniany wcześniej Jurij Butusov czy Sergiej Łojko (autor chwalonego reportażu pt. „Aeroport”). Na tle wyników ich prac dzieło Marcina Ogdowskiego wypada blado. Z drugiej strony należy brać pod uwagę to, że przecież „Uwikłani” to powieść. Pretenduje ona co prawda do rangi wiernej realiom, ale jednak powieść. Dotychczas ukazało się niewiele dzieł literackich dotyczących wojny na wschodzie Ukrainy, stąd ciężko jest znaleźć jakąś inną pozycję tego samego typu do porównania. Nie było mi jeszcze dane zmierzyć się z powieścią Wasyla Szklara pt. „Czarne Słońce” (o kontrowersyjnym pułku Gwardii Narodowej „Azow”), ale mogę za to porównać „Uwikłanych” do „Ziemi wojny” Julii Łatyniny, w której opisano co prawda konflikty na północnym Kaukazie po upadku ZSRR, ale podobnie jak polski korespondent autorka wprowadziła fikcyjnych bohaterów oraz wymyśliła fabułę inspirując się realiami. Efekt takiego zestawienia znowu nie wychodzi na korzyść książki Odgowskiego. Rosjanka okazuje się lepsza tak pod względem kunsztu literackiego jak i wiernego oddania wszystkich odcieni czeczeńsko-dagestańskiej rzeczywistości.
W wywiadzie dla Radia RDC Marcin Ogdowski stwierdził, że jego książka pod względem realiów przedstawia wojnę na Donbasie na 6-7 w skali 10 stopniowej. Po uważnym przeczytaniu jego powieści oraz uwzględnieniu jej wad i zalet daję jej 5 w tej samej skali. Od siebie dodam jeszcze, że dobrym wyjściem jest odrzucenie na bok hasła promocyjnego wydawcy i czerpanie przyjemności z rozwoju niezłej, kryminalnej fabuły oraz poczynań głównych bohaterów.