Marcin Gawęda - „Kaukaskie epicentrum” – recenzja i ocena
„Kierowcy zdjęli nogi z gazu, wskazówki prędkościomierzy spadły gwałtownie w dół. Jeszcze kilka minut i znajdą się na rosyjskich tyłach. Majak przeżegnał się, pocałował krzyżyk i przeładował M4A3 – był gotowy do zabijania” - to jeden z moich ulubionych fragmentów, który – nie licząc przekleństw (tych akurat w nim nie ma) – w zupełności oddaje nastrój tej książki. „Kaukaskie epicentrum” roi się od gry wywiadów, walk służb specjalnych, jednostek elitarnych, nieelitarnych, kotów z poboru, najemników, od gwałtów, niedoposażonych szpitali i tajnych narad w zaciszu gabinetów najważniejszych światowych polityków. Gawęda, znawca wojskowości, co stronę opowiada nam o kolejnej broni wykorzystanej w konflikcie. Akcja, którą poznajemy z perspektywy różnych stron konfliktów oraz relacjonujących go mediów, podąża z prędkością, niestety wycofanego już z pasażerskich lotów, Concorde'a. Niektórzy nazywają to mrożącą krew w żyłach akcją, inni totalnym chaosem, którego konsekwencją może jedynie być czytelnicza alienacja. Osobiście rację gotów jestem przypisać tej drugiej stronie, choć w wielu momentach doceniam kunszt, militarne znawstwo oraz nieskrępowaną fantazję autora.
Wyobraźnia skłoniła Marcina Gawędę do zbudowania międzynarodowego konfliktu, swoistej III wojny światowej na podstawie gruzińskiej interwencji zbrojnej w Osetii w 2008 roku. W tej międzynarodowej zawierusze na poważnie udział wezmą: USA, Rosja i Polska wraz z państwami Europy Środkowej i Wschodniej. Mogę wyjawić tylko tyle, że gdyby nie Polacy to... Zresztą nie ma w tym nic dziwnego. Ponoć pierwotnie miała to być historia na podstawie której miało powstać krótkie opowiadanie chwalące oręże polskiego żołnierza. Jak przyznał autor na jednym ze spotkań promocyjnych – wydawca zaproponował mu, aby rozwinął swój pomysł do wielkości powieści. Szkoda. Może skondensowane opowiadanie miałoby wszystkie atuty mrożącej krew w żyłach historii bez potrzeby zapełniania akcji niepotrzebnymi zapętlaniami, które rodziły we mnie jedynie czytelniczą frustrację. Zresztą nie wiem, czy pamiętają Państwo wydźwięk pierwszej recenzji poświęconej książce „Pieprzony los kataryniarza” Rafała A. Ziemkiewicza, którą można było przeczytać w „Fantastyce”? Pomysł fajny, ale lepiej było zrobić z tego krótkie opowiadanie – pisał recenzent. Pasuje jak ulał.
Sam Gawęda podkreśla, że do połowy książki realia są bardzo zachowane (sprzęt, przebieg działań, sytuacji geopolitycznej). Uważny czytelnik znajdzie tutaj choćby polski spór między premierem a prezydentem o to, który z nich jest odpowiedzialny za politykę zagraniczną. Dalsza część powieści to już zupełny political fiction z wojnami gwiezdnymi.
Ponoć „Kaukaskie Epicentrum” to literatura męska. Może i tak, ale w sensie antykobieca. „Rosomaki gnały przez zaorane pole, wyrzucając spod kół grudki spalonej słońcem ziemi i wzbijając tumany kurzu. Na jakiejś nierówności transporter lekko podskoczył. Rogosz zdał się na GPS, który prowadził ich na przełaj bez zarzutu. Po kwadransie jazdy gęsta atmosfera nieco się rozrzedziła. Rogosz uśmiechnął się pod nosem słysząc docinki i żarty żołnierzy desantu. Chłopaki najwyraźniej się rozkręcały, słuchając opowieści szeregowca Modrzewskiego, jak to Zośka, blondynka robiła mu laskę na dworcu w Poznaniu” - czytamy.
Lubię Kena Folletta i „Trzech Muszkieterów”, ale przy „Kaukaskim epicentrum” jakoś się męczyłem. Choć wyobrażam sobie, że można to być atrakcyjna lektura dla fascynatów rejonu Morza Kaspijskiego i współczesnej wojskowości. Myślę, że do książki Marcina Gawędy warto będzie jeszcze sięgnąć przy okazji filmu o konflikcie w Gruzji „5 dni sierpnia” w reżyserii Renny Harlina. Polskiego prezydenta zagra Marshall Manesh. Premiera w marcu 2011.
Korekta: MMT