Makabra demokracji

opublikowano: 2007-03-26, 13:00
wszelkie prawa zastrzeżone
„I ja mówię ci, że ci, co władzę mają, robią syf i w tym syfie się tarzają” - śpiewa Kazik Staszewski w jednej ze swoich piosenek. Trudno mi znaleźć bardziej trafną definicję polskiej demokracji ostatnich kilkunastu lat.
reklama

Ustrój demokratyczny nie jest doskonały, tworzony jest bowiem przez ludzi – a jacy jesteśmy, to wszyscy wiemy. Niestety, do tej pory nic lepszego nie wymyślono i dlatego musimy się zająć raczej ulepszaniem tego, co mamy, niż skandowaniem za rewolucją. Zasadniczą wadą demokracji (a przy tym istotą jej istnienia) jest oddanie władzy w ręce ludu. Ludu, który w swojej ciżbie jest irracjonalny i rozhukany, ale przede wszystkim podatny na manipulacje i różnego rodzaju fobie skrzętnie podrzucane przez polityków lub media.

Sukces demokracja odnosi tylko w przypadku istnienia w państwie silnej i odpowiedzialnej klasy politycznej. Takiej, która potrafi obywatelom zaproponować coś więcej, niż tylko puste obietnice.

Najtrudniej jest zbudować stabilne, troszczące się o wszystkich państwo w momencie, gdy demokracja raczkuje. Przyzwyczajeni do władzy absolutnej (komunistycznej) politycy, traktują władzę samolubnie i nie są w stanie na dłuższą metę kierować nawą państwową. Taką sytuację mamy właśnie w Polsce. Warto zauważyć, że od siedemnastu lat podejście rodzimych „mężów stanu” do władzy jest niezmienne. Wszystkie strony sceny politycznej podbijają do niebotycznych obietnic wyliczankę przedwyborczą. W końcu któraś koalicja zgarnia władzę, by wszystkie nadzieje wyborców złożyć gdzieś do piwnicy i odkurzyć je przy okazji następnych wyborów.

Bronisław Wildstein - były prezez Telewizji Polskiej - polityk czy dziennikarz?

Zauważmy, że rzetelna debata społeczno-polityczna w zasadzie nad Wisłą nie istnieje. Zastępowana jest festynem demagogii i populizmu. Tematy bytowe i historyczne zamazują prawdziwy obraz kraju i nie pozwalają z odpowiednim dystansem patrzeć się w przyszłość. Niestety, nie prędko będzie można to zmienić, bo zarówno społeczeństwo, jak i media są od takiej debaty uzależnione.

Prawdziwych polityków w Polsce brak (a jeżeli są, to gdzieś pod progiem wyborczym). Nie może być inaczej. Jeśli ktoś podchodzi do sprawy uczciwie i mierzy siły na zamiary, nie podlizując się elektoratowi gruszkami na wierzbie, to przegrywa z kretesem. Dlatego też Polska scena polityczna przypomina przeciąganie liny, w której albo jedna, albo druga strona próbuje zagarnąć jak najwięcej dla siebie. Wyjątkiem jest być może projekt IV Rzeczpospolitej – tak skrzętnie wdrażany przez Kaczyńskich, którzy rzeczoną linę chcą ładnie złożyć, obwiązać wstążeczką i zapakować do własnej walizki.

Nie ma się takiemu stanowi rzeczy co dziwić. Budowanie demokracji to żmudny, pokoleniowy wysiłek. Lud jak na razie stać tylko na cierpliwość kilkumiesięczną i krótką pamięć. Położenie geograficzne, zaszłości historyczne, a przede wszystkim kulawa klasa polityczna dodatkowo potęgują trudności.

Czy mam jakieś rozwiązanie? Czy potrafię oprócz krytyki zaoferować coś godnego głębszego rozważenia? Nie. Pesymistycznie odpowiem, że dopóki w naszym kraju nie nastąpi zmiana pokoleniowa, dopóty o dojrzałej demokracji będziemy czytać tylko w zachodniej prasie.

reklama
Komentarze
o autorze
Antoni Wierzbowski
Autor nie nadesłał informacji na swój temat.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone