Makabra demokracji
Ustrój demokratyczny nie jest doskonały, tworzony jest bowiem przez ludzi – a jacy jesteśmy, to wszyscy wiemy. Niestety, do tej pory nic lepszego nie wymyślono i dlatego musimy się zająć raczej ulepszaniem tego, co mamy, niż skandowaniem za rewolucją. Zasadniczą wadą demokracji (a przy tym istotą jej istnienia) jest oddanie władzy w ręce ludu. Ludu, który w swojej ciżbie jest irracjonalny i rozhukany, ale przede wszystkim podatny na manipulacje i różnego rodzaju fobie skrzętnie podrzucane przez polityków lub media.
Sukces demokracja odnosi tylko w przypadku istnienia w państwie silnej i odpowiedzialnej klasy politycznej. Takiej, która potrafi obywatelom zaproponować coś więcej, niż tylko puste obietnice.
Najtrudniej jest zbudować stabilne, troszczące się o wszystkich państwo w momencie, gdy demokracja raczkuje. Przyzwyczajeni do władzy absolutnej (komunistycznej) politycy, traktują władzę samolubnie i nie są w stanie na dłuższą metę kierować nawą państwową. Taką sytuację mamy właśnie w Polsce. Warto zauważyć, że od siedemnastu lat podejście rodzimych „mężów stanu” do władzy jest niezmienne. Wszystkie strony sceny politycznej podbijają do niebotycznych obietnic wyliczankę przedwyborczą. W końcu któraś koalicja zgarnia władzę, by wszystkie nadzieje wyborców złożyć gdzieś do piwnicy i odkurzyć je przy okazji następnych wyborów.
Zauważmy, że rzetelna debata społeczno-polityczna w zasadzie nad Wisłą nie istnieje. Zastępowana jest festynem demagogii i populizmu. Tematy bytowe i historyczne zamazują prawdziwy obraz kraju i nie pozwalają z odpowiednim dystansem patrzeć się w przyszłość. Niestety, nie prędko będzie można to zmienić, bo zarówno społeczeństwo, jak i media są od takiej debaty uzależnione.
Prawdziwych polityków w Polsce brak (a jeżeli są, to gdzieś pod progiem wyborczym). Nie może być inaczej. Jeśli ktoś podchodzi do sprawy uczciwie i mierzy siły na zamiary, nie podlizując się elektoratowi gruszkami na wierzbie, to przegrywa z kretesem. Dlatego też Polska scena polityczna przypomina przeciąganie liny, w której albo jedna, albo druga strona próbuje zagarnąć jak najwięcej dla siebie. Wyjątkiem jest być może projekt IV Rzeczpospolitej – tak skrzętnie wdrażany przez Kaczyńskich, którzy rzeczoną linę chcą ładnie złożyć, obwiązać wstążeczką i zapakować do własnej walizki.
Nie ma się takiemu stanowi rzeczy co dziwić. Budowanie demokracji to żmudny, pokoleniowy wysiłek. Lud jak na razie stać tylko na cierpliwość kilkumiesięczną i krótką pamięć. Położenie geograficzne, zaszłości historyczne, a przede wszystkim kulawa klasa polityczna dodatkowo potęgują trudności.
Czy mam jakieś rozwiązanie? Czy potrafię oprócz krytyki zaoferować coś godnego głębszego rozważenia? Nie. Pesymistycznie odpowiem, że dopóki w naszym kraju nie nastąpi zmiana pokoleniowa, dopóty o dojrzałej demokracji będziemy czytać tylko w zachodniej prasie.