Maciej Franz – „Bohaterowie najdłuższych dni. Desanty morskie II wojny światowej” – recenzja i ocena
W książce przedstawiono około trzydziestu operacji desantowych, które podzielono na pięć grup. Zaprezentowano więc desanty przeprowadzane przez Niemców, Japończyków, Sowietów, Amerykanów na Pacyfiku oraz aliantów w Europie. Przedstawiono tu operacje powszechnie znane z historii, jak i te, o których słyszano znacznie mniej. Chyba właśnie opis tych mniej znanych operacji desantowych jest największą atrakcją tej książki. Ostatecznie każdy z nas słyszał np. o lądowaniu aliantów w Normandii, natomiast o desancie wojsk sprzymierzonych w południowej Francji wie znacznie mniej osób. Takich mniej znanych operacji znajdziemy w książce więcej.
Operacje desantowe podczas II wojny światowej stały się jednym z podstawowych sposobów prowadzenia wojny na morzu. Szczególnie wyraźnie widać to było w czasie działań wojennych na Pacyfiku, składających się właściwie z ciągu przeprowadzanych desantów, począwszy od walk na Guadalcanal aż po Okinawę. Owszem, zdarzały się także bitwy morskie, ale ich wynik z reguły umożliwiał jednej ze stron dokonanie desantu na kolejny archipelag. Taka strategia, przyjęta przez Amerykanów, zyskała miano „zasady żabich skoków”.
Wojna na Pacyfiku udowodniła także przydatność nowego typu okrętów: lotniskowców. Chociaż ich początki sięgają Wielkiej Wojny, to dopiero podczas II wojny światowej, a szczególnie na Pacyfiku, okazały swoją przydatność. Szybko stały się najgroźniejszymi z okrętów, detronizując pod tym względem wielkie okręty artyleryjskie, przede wszystkim pancerniki.
Jeżeli chodzi o samych żołnierzy dokonujących desantu, to najczęściej byli to żołnierze piechoty morskiej, odgrywającej decydującą rolę podczas operacji desantowych. Jednak ich elitarność powodowała, że jednostki te nie mogły stanowić całości wojsk inwazyjnych. Towarzyszyły im oddziały piechoty lądowej, wspierane często przez specjalnie przystosowane oddziały pancerne i artyleryjskie.
II wojna światowa przyniosła ogromny postęp w zakresie sprzętu inwazyjnego. To właśnie wtedy pojawiły się czołgi pływające czy specjalne amfibie uzbrojone w wyrzutnie rakietowe. Sami żołnierze zostali wyposażeni, oprócz broni osobistej, także w ręczne granatniki i miotacze płomieni, bez których zdobywanie punktów obrony przeciwnika byłoby wielokrotnie trudniejsze. Co prawda technika wojskowa nie wygrywa wojen, musi to uczynić człowiek, jednak wyposażony w nieodpowiednią broń niewiele jest w stanie uczynić.
Przeprowadzanie operacji desantowych zawsze pociągało za sobą ogromne straty. Żołnierze wychodzący na plażę byli łatwym celem dla oczekującego na nich przeciwnika. Podczas II wojny światowej straty te były szczególnie wysokie, ponieważ w czasie jej trwania przeprowadzano wiele takich operacji.
Książka Macieja Franza jest na polskim rynku pozycją ze wszech miar potrzebną. Co prawda, jak każda książka opisująca wiele operacji, żadnej z nich nie może poświęcić dużo miejsca, jednak zamieszczona tu została dość obszerna bibliografia odsyłająca bardziej zainteresowanego czytelnika do konkretnych monografii.
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Justyna Piątek