Łukasz Kamiński: IPN ma potencjał!

opublikowano: 2011-06-10, 08:04
wolna licencja
Czy istnieją „historycy IPN”? Co zrobić, by nauka nie zmieniała się w publicystykę? Jakie zdanie ma nowo wybrany szef Instytutu Pamięci Narodowej o „Złotych żniwach” Jana Tomasza Grossa? Na te i inne pytania odpowiada, wybrany dziś przez sejm, prezes IPN Łukasz Kamiński.
reklama
dr Łukasz Kamiński (ur. 1973) – historyk, od 10 czerwca 2011 r. Prezes Instytutu Pamięci Narodowej. Magisterium (1996) i doktorat (1999) na Uniwersytecie Wrocławskim, od 1999 r. adiunkt w Instytucie Historycznym UWr. Od 2000 r. we wrocławskim Oddziale IPN. Od 2006 r. zastępca Dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN, od 2009 r. Dyrektor BEP. Naukowo zajmuje się historią społeczną Polski Ludowej oraz tematyką oporu społecznego. Autor licznych publikacji, m.in. Strajki robotnicze w Polsce w latach 1945–1948 (1999), Polacy wobec nowej rzeczywistości 1944–1948. Formy pozainstytucjonalnego, żywiołowego oporu społecznego (2004), Wokół praskiej wiosny. Polska i Czechosłowacja w 1968 roku (red., 2004), A handbook of the communist security apparatus in East Central Europe 1944–1989 (red., 2005), Drogi do wolności Zagłębia Miedziowego (2007). Współautor podręcznika Od niepodległości do niepodległości. Historia Polski 1918–1989 (2010). Członek redakcji licznych czasopism i wydawnictw, m.in. półrocznika „Pamięć i Sprawiedliwość” oraz „Biuletynu Instytutu Pamięci Narodowej” (fot. dzięki uprzejmości Europejskiego Centrum Solidarności)

Michał Przeperski: Profesor Radosław Markowski, znany politolog i publicysta, stwierdził ostatnio na antenie Radia TOK FM, że historia – również wskutek działalności IPN – przestała być nauką szukającą prawdy, a stała się jedynie narracją, konwencją. Czy zgodzi się Pan z taką opinią?

Łukasz Kamiński: Nie wydaje mi się, żeby za takie zjawisko, które być może faktycznie można zaobserwować, był odpowiedzialny akurat Instytut Pamięci Narodowej. Myślę, że tutaj problem polega na tym, że niektóre osoby nie odróżniają działalności stricte badawczej Instytutu od działalności edukacyjnej, która kieruje się innymi prawami. Być może stąd biorą się takie opinie. Kryterium dążenia do prawdy jest jak najbardziej obowiązujące, także w IPN. Niekiedy nawet pojawiają się przeciwne zarzuty, że IPN wyrósł na swoiste „ministerstwo prawdy historycznej” – jak stwierdził profesor Marcin Kula. Moim zdaniem nie jest to efekt działań Instytutu, ale raczej pewnej presji społecznej, wymagającej od nas abyśmy rozstrzygali wszystkie spory dotyczące najnowszej historii Polski, co oczywiście jest niemożliwe. Są bowiem takie kwestie, w przypadku których – poza ustaleniem podstawowych faktów – spór o sens niektórych działań będzie się po prostu toczył.

Instytut odpowiada jednak w jakimś stopniu za sposób opowiadania o dziejach. IPN bada historię najnowszą, której aktorami są – siłą rzeczy – ludzie wciąż aktywni w różnych dziedzinach polskiego życia publicznego. Powoduje to, że Instytut narażony jest na przekroczenie cienkiej granicy pomiędzy uprawianiem historii, a uwikłaniem w bieżącą debatę polityczną. Jak według Pana należy minimalizować to zagrożenie?

W pełni zminimalizować tego ryzyka się nie da – jest ono niejako wpisane w sens istnienia IPN. Zajmuje się on bardzo nieodległą przeszłością i jedyne możliwości zabezpieczenia się przed jakimiś nadużyciami, jakie widzę, to po prostu bardzo ścisłe przestrzeganie kryteriów, na przykład procedur recenzyjnych przy kierowaniu publikacji do druku.

Ważną rzeczą jest także otwartość na dyskusję, na debatę, na wysłuchanie innego głosu – w tym także głosu uczestników wydarzeń. Często jest on sformułowany w sposób bardzo radykalny, odrzucający, a niekiedy można mówić wręcz o obrażaniu niektórych historyków podejmujących trudne tematy. Pomimo to nie można zamykać się na ten głos, trzeba spróbować wybrać z tego przekazu to, co jest istotne. Z drugiej strony, jest to przecież przewaga historyków dziejów najnowszych, że mogą swoje ustalenia konfrontować z pamięcią uczestników wydarzeń. Oczywiście ta pamięć nie musi odgrywać decydującej roli, natomiast na pewno nie można jej odrzucać. Mam czasem wrażenie, że wśród badaczy (ze wszystkich środowisk) występuje zjawisko dążenia do pisania o wydarzeniach z ostatnich kilkudziesięciu lat nawet bez próby zapytania uczestników wydarzeń o to, jak oni to pamiętają, jak oni to odbierali.

reklama

Jeśli więc mówimy o mechanizmach zabezpieczeń, to ja bym podkreślił dwie kwestie: ścisłe procedury recenzyjne, które pozwalają zwrócić uwagę na pewne słabości prac i otwartość na debatę, na dyskusję, w tym także z uczestnikami wydarzeń, nawet jeśli to miałoby być trudne.

Warto jednakże zauważyć, że do słownika publicystów w naszym kraju weszło na dobre pojęcie „historyka IPN”. Powstało ono na bazie refleksji związanych z efektami działalności Instytutu, zwłaszcza najgłośniejszymi, związanymi z kontrowersyjnymi publikacjami. Czy czujecie się państwo w pewien sposób wyobcowani z szeroko pojętego środowiska historycznego?

Raczej nie. Po pierwsze, to niebezpieczne „zjawisko leksykalne” faktycznie się rozszerza. Daje się też zauważyć coraz większą liczbę „historyków KUL” czy „historyków UMCS” – bardzo nad tym boleję. Trzeba natomiast pamiętać o jednym: pion historyczny Instytutu Pamięci Narodowej, czyli Biuro Edukacji Publicznej, był tworzony praktycznie w stu procentach przez ludzi, którzy jednocześnie pracowali na polskich uczelniach. Później te proporcje zmieniały się, ale wciąż ogromna część naszych kolegów jest w pewnym sensie „zanurzona” w obydwu środowiskach.

Poza tym, nasi młodsi koledzy, których zatrudniamy, są absolwentami polskich uczelni. Także jeśli ktoś stwierdza u nich jakieś wady, które oczywiście występują (każdy z nas ma pewne braki i powinien cały czas starać się rozwijać), to jest to w pewnym stopniu po prostu odbicie stanu polskiego środowiska historycznego. Myślę, że wbrew obiegowym opiniom, nie doszło tu do wykształcenia żadnej szczególnej metodologii czy metodyki badań naukowych, nie ma też zjawiska jakiegoś wewnętrznego zamknięcia, zasklepienia się w sobie. Proszę przejrzeć wykaz konferencji organizowanych przez IPN – odbyły się dzięki współpracy z lokalnymi środowiskami naukowymi. Oczywiście zawsze warto pamiętać o ryzyku izolacji, żeby się przed tym strzec.

reklama

Wiele pańskich działań podejmowanych w czasie pracy w IPN dotyczyło współpracy pomiędzy historykami polskimi i pochodzącymi z Europy Środkowo-Wschodniej. Wydaje się jednak, że w powszechnej świadomości doświadczenie komunizmu nadal uchodzi za swoiście polskie, nazwijmy to: „polonocentryczne”. Jak można to zmienić?

Zgadzam się z tą diagnozą. Jest to niebezpieczne zjawisko postrzegania nie tylko całej historii komunistycznej przez pryzmat Polski, ale też przenoszenia polskich doświadczeń, które były nie tyle typowe, co raczej wyjątkowe, na grunt całego bloku państw komunistycznych. Tutaj jedyną drogą zaradczą jest przybliżanie dorobku historyków z innych państw.

Mam nadzieję, że uda się wkrótce pokonać pewne problemy formalne, które uniemożliwiają obecnie rozpoczęcie na szerszą skalę procesu tłumaczenia najważniejszych tekstów, które ukazały się w innych językach. Czasem jest to niestety wynik bariery naturalnej: po prostu polscy historycy nie są w stanie posługiwać się wszystkimi językami państw bloku wschodniego, zaś nie wszystkie książki ukazują się w języku angielskim, czy niemieckim. Kładę to również na karb nie tyle złej woli czy trwania w błędnym przekonaniu, ale raczej braku dostępu do ustaleń nauki światowej. Mówię światowej, bo przecież nie chodzi tylko o historiografie krajów postkomunistycznych. Wiele prac ukazało się także w Stanach Zjednoczonych, często są to też prace porównawcze.

Chciałbym, żeby Instytut w jak największym stopniu przybliżył ten dorobek polskim badaczom i na odwrót. Nie jest to przecież tylko zjawisko polskie. Ja na przykład dość dobrze znam środowisko historyków czeskich i obserwuję, że oni też próbują patrzeć na powojenne dzieje Polski przez pryzmat doświadczenia Czechosłowacji. Trzeba więc działać i w drugą stronę, a najlepsze polskie prace udostępniać badaczom z całego świata.

Wyobraźmy sobie, że do szefa Biura Edukacji Publicznej, dr. Łukasza Kamińskiego, przychodzi Jan Tomasz Gross – co usłyszy? Gratulacje za wzbudzenie debaty publicznej, czy raczej naganę za wykoślawianie historii?

Na to pytanie odpowiadam jeszcze jako szef Biura Edukacji Publicznej, a nie jako kandydat na szefa IPN, zadeklarowałem bowiem Radzie, że nie będę recenzował książek i chcę się tego trzymać.

reklama

Moim zdaniem argument o tym, że ta książka wszczyna debatę, służy obronie tej pracy. Ja sam nie jestem specjalistą od dziejów II wojny światowej, natomiast nawet ze strony historyków o wrażliwości zbliżonej do tej prezentowanej przez Jana Tomasza Grossa nie usłyszałem, że jest to dobra książka.

Droga wybrana przez Grossa jest moim zdaniem fatalna. Spróbujmy sobie wyobrazić, że ktoś chciałby zainicjować dyskusję o agenturze w ruchu opozycyjnym na podobnym poziomie metodologicznym... Oczywiście trzeba podejmować w badaniach trudne tematy i co do tego jestem w pełni przekonany, natomiast wiarygodność tego typu publikacji będzie właśnie zależała od ich poziomu merytorycznego.

Odwołajmy się tu do debaty o Jedwabnem, którą również zainicjowała książka Jana Tomasza Grossa. Wiele osób znało tę historię, ale nikt nie był na tyle odważny, aby od razu zaprezentować ją w sposób pełny, kompetentny i wszechstronny. W tym przypadku można się doszukiwać zasługi Jana Tomasza Grossa w tym, iż rozpoczął debatę, którą zakończyło naprawdę wszechstronne wyjaśnienie sprawy.

Natomiast w przypadku stosunków polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej nie jest to ani pierwszy, ani dziesiąty, ani nawet setny głos. Nie trzeba tu inicjować debaty, nie trzeba odkrywać zupełnie nowego pola badawczego, natomiast trzeba podjąć spory wysiłek badawczy – robi to już na przykład Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN. Trzeba iść drogą rzetelnych ustaleń, pamiętając, że dyskusja zawsze będzie im towarzyszyć, bo są to tematy trudne, niejednoznaczne. Natomiast zacznijmy od ustalenia faktów, a potem je interpretujmy – nie można rozpoczynać dyskusji od podania gotowej interpretacji, a następnie szukać faktów, które wpiszą się w apriorycznie przyjęty schemat.

W zeszłym roku IPN obchodził dziesiątą rocznicę swojego istnienia. Czy z perspektywy dekady można powiedzieć, że Instytut spełnił swoje zadania?

Oczywiście gdyby je spełnił, należałoby go zamknąć. Wydaje mi się, że jeszcze dużo jest do zrobienia i ten potencjał, który Instytut ma, może być lepiej wykorzystany. Dlatego też zdecydowałem się ubiegać o stanowisko Prezesa IPN.

Zobacz też

Redakcja: Sebastian Adamkiewicz i Roman Sidorski

reklama
Komentarze
o autorze
Michał Przeperski
(ur. 1986), doktor historii, pracownik Instytutu Historii Nauki PAN. Od stycznia 2012 do czerwca 2014 redaktor naczelny Histmaga. Specjalizuje się w dziejach Europy Środkowej w XX wieku, historii dziennikarstwa i badaniach nad transformacją ustrojową. Autor m.in. książek „Gorące lata trzydzieste. Wydarzenia, które wstrząsnęły Rzeczpospolitą” (2014) i „Nieznośny ciężar braterstwa. Konflikty polsko-czeskie w XX wieku” (2016). Laureat nagrody „Nowych Książek” dla najlepszej książki roku (2017), drugiej nagrody w VII edycji Konkursu im. Inki Brodzkiej-Wald na najlepsze prace doktorskie z dziedziny humanistyki (2019). Silas Palmer Research Fellow w Stanford University (2015), laureat Stypendium im. Krystyny Kersten (2015), stypendysta Funduszu Wyszehradzkiego w Open Society Archives w Budapeszcie (2019). Kontakt: [email protected]

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone