Łukasz Czeszumski – „Krew wojowników. Tom 5. Zapomniany konkwistador” – recenzja i ocena
Łukasz Czeszumski – „Krew wojowników. Tom 5. Zapomniany konkwistador” – recenzja i ocena
Pisałem to przy wcześniejszych tomach tej serii, ale powtórzę. Dobra powieść historyczna ma to do siebie, że posiada dobrze nakreślone tło akcji, czyli ukazuje szeroką panoramę epoki. Tak jest w tym wypadku. Co prawda dialogi są w miarę uwspółcześnione, ale można to autorowi wybaczyć. Bo „Zapomniany konkwistador” (podobnie jak wcześniejsze tomy serii) to przede wszystkim podróż do szesnastowiecznego świata.
Znany z licznych opracowań, kronik i pamiętników świat konkwisty ożywa na kartach recenzowanej książki. Łukasz Czeszumski plastycznie przedstawia ten mityczny świat, sprawiając, że nie jest on aż tak całkowicie odległy od nas. Poznajemy początki zakorzenienia się cywilizacji europejskiej w Nowym Świecie. Ten ostatni z kolei też staje się jak gdyby mniej tajemniczy.
Widać to szczególnie po opisie imperium Inków, sławnego Tahuantinsuyu. Nie jest to jakieś dzikie państwo, ale dobrze zorganizowane i sprawnie funkcjonujące imperium. Można odnieść wrażenie, że upadło bardziej z powodu zacofania technologicznego i teokratycznej ideologii władzy, aniżeli z powodu wyższości cywilizacji europejskiej. Tajemniczy władcy Inków na kartach opowieści jawią się niemal jak typowi politycy z krwi i kości. Słynny Atahualpa to po prostu zręczny wódz i bezwzględnie skuteczny polityk. Oczywiście do czasu zetknięcia się z przybyłymi zza morza Hiszpanami. Ci w skuteczności i cynizmie, o bezwzględności nawet nie wspominając, po prostu go przerośli.
A gdzie w tym wszystkim główny bohater? No to już jest ciekawe. Mamy tu przykład żołnierza, który od dwudziestu lat tuła się po świecie, szukając czegoś. Po licznych konfliktach w Europie próbuje swoich sił za wielką wodą. Choć świetny w swoim rzemiośle, jest jak gdyby obok wydarzeń. Bardziej je obserwuje i czasem analizuje niż przyczynia się do ich rozwoju. Ale dzięki temu mamy ciekawy rys psychologiczny głównych aktorów.
„Zapomniany konkwistador” to również ciekawe studium psychologii specyficznego typu człowieka – żołnierza, zdobywcy, awanturnika, ryzykanta. W Pizarro widzimy cechy, które powinien mieć idealny konkwistador, w jego braciach i współpracownikach znajdujemy cechy, których mieć nie powinien. Strona po stronie widać wyraźnie, że do takiego życia trzeba mieć twardy charakter. Jednak jest ono usłane pułapkami, z których najgroźniejsza jest jedna – ciągłe parcie do przodu. Zwycięzcom nie wystarcza to, co już mają, wciąż chcą więcej i więcej. Ale czy dla samego zysku, czy też dla „żyłki przygody”, której zdają się wciąż pragnąć.
Wydaje mi się że szesnastowieczni żołnierze i awanturnicy cierpieli na coś w rodzaju PTSD. Może przesadzam? Czeszumski w pięciu tomach (nie wiem czy świadomie czy nie) przedstawił nam piękny obraz życia na pograniczu dwóch epok – odchodzącego w niepamięć średniowiecza z jego wartościami oraz rodzącego się i kształtującego renesansu. Stare umiera, tworząc pustkę, nowe powoli stara się ją zapełnić. Idzie z tym ciężko – co widać u Jarosława w Koronie Polskiej, Harvalda we Włoszech, Hiszpanii i w końcu w Nowym Świecie.
Ostatecznie jednak wędrujący po świecie wojen żołnierz znajduje swój pokój. Sam wyciąga wnioski z własnych doświadczeń. Przyglądając się temu, jak kończą jego przyjaciele, z którymi razem pobili Inków, wzięli ich władcę do niewoli w Cajamarce, dochodzi do wniosku, że nie doszedł do tego, czego oczekiwał od życia. Odcina się od wszystkich dookoła i postanawia znaleźć czy stworzyć swój świat – jeśli tylko jest to jeszcze możliwe.
Jarosław Burzyński odkłada miecz i sięga po pióro. Jego – oczywiście fikcyjne – życie jest nauczką, przestrogą, może ciekawą lekcją. Doprawdy ulżyło mi, że główny bohater przeszedł na emeryturę po serii niesamowitych przygód w renesansowym świecie. Mógł przecież zginąć jak wielu jego przyjaciół… Ale dzięki temu mamy fascynujący obraz epoki i wciągające historie do refleksji.