Ludwik Stomma – „Antropologia wojny” – recenzja i ocena
Autor chce w swojej książce pokazać, że wojenne mity, biorąc górę nad racjonalizmem, nijak się mają do rzeczywistości. Dodaje, że w swojej książce nie da żadnych odpowiedzi i nie przeprowadzi zadowalających analiz, a jedynie, poprzez ten „przyczynek do wątpliwości”, do nich zaprosi.
„Antropologia wojny” - czyli co?
Przez pierwsze pięć rozdziałów mowa jest o sprawach bardziej szczegółowych, takich jak kwestia etosu rycerskiego, którego tak naprawdę nie było (gdyż rycerza od zbója-grabieżcy nic zgoła nie różni); problemy aprowizacji, które przeważają nad wszelką strategią i zdrowym rozsądkiem (których to na wojnie i tak nie uświadczymy). W dalszych rozdziałach przechodzi autor do zagadnień bardziej ogólnych (co nie znaczy, że nie wraca i ciągle nie powtarza już omówionych). Dużo większy nacisk kładzie odtąd na kwestie sakralizacji oraz apoteozy wojska, irracjonalności powiązanej z szaleństwem jej twórców czy paradoksalnym problemem nieuchronności wojny jako zjawiska splecionego nierozerwalnie z ludzką naturą. Próbuje więc ukazać Stomma bezsens konfliktów zbrojnych i próbę obłaskawienia tego bezsensu przez swoistą mitologię. Robi to metodą dość prostą – kpi i wyśmiewa.
Przeczytaj też:
- Ludwik Stomma – „Nasza różna Europa”
- Ludwik Stomma - „Historie niedocenione”
- Ludwik Stomma —„Skandale polskie”
Niestety kompozycja opracowania nie jest klarowna. Na początku można jeszcze dostrzec układ chronologiczny: od wojny stuletniej, poprzez m.in. trzydziestoletnią, napoleońskie, krymską do obu wojen światowych. W dalszych częściach chronologia się załamuje, zaś autor stara się przechodzić od konfliktu do konfliktu drogą podobieństwa argumentów. Niestety, decyduje się Stomma na argumentację indukcyjną – stawia tezę i udowadnia ją wybranymi przez siebie przykładami. Bywa więc, że podczas lektury odnosi się wrażenie, że tymi przykładami manipuluje, czego może dowodzić słabo umotywowany i chaotyczny dobór niektórych z nich. Wysnuwane przez Stommę wnioski do najoryginalniejszych nie należą: żołnierze piją i gwałcą, muszą jeść, wojna jest chaotycznym mordem, rycerze nie byli święci, itd. Co więcej, choć usilnie powtarza, że nie formułuje opinii ex post, tak właśnie robi – sam przecież uważa, że wojna jest na tyle chaotyczna, że nikt nie może podczas jej trwania niczego przewidzieć. Nie powinien więc zarzucać np. Karolowi Gustawowi, że nie przewidział podczas Potopu reakcji polskiej szlachty na jego autorytarne zapędy.
„Antropologia wojny” - niejasności
Na jasność wywodu nie wpływa również fakt, że niektóre rozdziały zdają się być wydzielone na siłę: rozdział drugi, mówiący o rycerskich grabieżach (a przy okazji o powstaniu armii Ludwika XI) mógłby spokojnie stanowić dalszą część rozdziału pierwsze pt. „Rycerstwo”. Podobnie też z rozdziałem szóstym („Sakralizacja wojska”) i siódmym („Apoteoza wojska”).
W tekście roi się od cytatów, anegdotek – obok długiego passusu z opracowania historycznego pojawić się może nagle urywek z Potopu Sienkiewicza (Sienkiewicz pojawia się często i w różnych kontekstach) czy tekst piosenki Bułata Okudżawy. Przywołane cytaty są też zazwyczaj długie – najdłuższy, pochodzący Charitas Bolesława Prusa, zajmuje dwie strony. Taka ilość cytowań z jednej strony świadczy o erudycyjności dzieła (choć odwołanie do dość „brukowego” Poradnika ksenofoba. Węgry trudno uznać za erudycyjne), ale z drugiej wzmaga wrażenie chaosu. Niestety zbyt często, szczególnie w pierwszej części opracowania, rozwiązuje Stomma istotne zagadnienia, uciekając się właśnie do cytatów.
W lekturze przeszkadzają też specyficznie skonstruowane odsyłacze, będące dziwną hybrydą przypisów oksfordzkich i harvardzkich. W tekście głównym pojawia się umieszczona w nawiasie informacja o autorze, tytule, miejscu i roku wydania (i ze skrótami łacińskimi: „op. cit.”), ale bez podania numerów stron. Zresztą autor nie zawsze odsyłacze stosuje.
Między publicystyką a traktatem
Styl Stommy jest specyficzny. Jego zasadniczą cechą jest kategoryczny i niecierpiący sprzeciwu ton narracji. Wyraża się on nie tylko w sposobie opisu, argumentowania i formułowania wniosków, lecz także w krytyce wielu przywołanych autorów. Mylili się więc i błądzili według niego m.in. Jan Gierowski i Karol Szajnocha, „mylił się na całej linii” Jan Długosz. Mylą się i niczego nie rozumieją wiejscy bajarze. Niestety, Stomma nie do końca udowadnia, dlaczego mieliby oni wszyscy błądzić. Jego argumenty wcale jednoznacznie nie zbijają tez wspomnianych badaczy, lecz co najwyżej je uzupełniają.
Z uwagi na ten ton cała książka nabiera charakteru publicystycznego felietonu; górnolotnego, choć z wyraźnym akcentem potoczności. Mogę więc zrozumieć zastosowanie w tekście znaków działań matematycznych (+, =), zdrobnień, słów takich jak „kombo”, nazywanie porwania Sabinek kidnapingiem, wiejskiego poborowego „chłopkiem roztropkiem” czy nawet stosowanie przedziwnej „mowy pozornie niezależnej” („rozumowanie cywilnej gnidy” odnośnie do von Moltkego, „dziany, przemądrzały chałaciarz” o Dreyfusie). Szokują mnie natomiast zawierające błędy wyrażenia w stylu: „mordowały się już wzajemnie watahy neandertali”.
Ów styl cechuje się też niekiedy dość nietypowym, „neobarokowym” używaniem łaciny. Mógłbym nie mieć nic przeciwko temu, nawet jeśli niektóre z wtrętów są niezręczne ([dixit generał], i [a contrario]). Gorzej kiedy robi błędy. „Następne starcia to bis repetita poprzednich” – wyrażenie wzięte z Horacego nie pasuje tu wcale, znaczy tyle co „(rzeczy) dwa razy powtórzone”. „[Exit] więc misterne plany…” – poprawna forma to exerunt. Nie victus, lecz victis ; nie hebet, lecz habet, itd. Irytuje mnie, gdy Stomma zarzuca Melchiorowi Wańkowiczowi (m.in. na tej podstawie oceniając jego dzieło Monte Cassino jako literaturę kiepską) pomyłkę, gdy ten nazywa walczących i ginących na stokach Monte Cassino Polaków morituri. Wańkowicz miałby według Stommy zapomnieć, że morituri, czyli „mający umrzeć”, to określenie gladiatorów, którzy ginęli dla rozrywki mas. Niestety, Stomma błędnie wiąże to określenie tylko z gladiatorami. Moriturus (imiesłów czasu przyszłego) nie jest synonimem gladiatora i nie wymaga tego jednoznacznego kontekstu.
Błędy, wady i zalety
Błędy popełnia też np. w języku włoskim. Słowo condottiere, czyli określenie dowódcy najemnych oddziałów, wywodzi od złego znaczenia, chcąc tłumaczyć condotta jako zachowanie i pisze: „[condotte – zgodnie z warunkami]”, zamiast po prostu jako „dowodzenie”. Stomma pomija też znaki diakrytyczne w słowach włoskich czy portugalskich.
Nie dojrzałem karygodnych błędów w warstwie merytorycznej. Nie jestem jednak historykiem, trudno mi więc powiedzieć, jak wypada Stomma pod względem poprawności przy analizie wielu konkretnych faktów historycznych. Patrząc na inne popełniane przez niego błędy, mam jednak co do tego poważne obawy. Pewne jest, że autor zbyt często generalizuje i upraszcza (rycerz nie różni się niczym od zbója; gdyby Wercyngetoryks nie spalił Avaricum, nie przegrałby wojny itd), co jest efektem ubocznym stylu jego wypowiedzi.
Nie jest jednak tak, że opracowanie Stommy jest zupełnie pozbawione zalet. Niektóre z przywołanych anegdot są ciekawe – dowiemy się na przykład, jak przyjęto w Paryżu w 1880 roku Bitwę pod Grunwaldem Matejki czy jak naprawdę brzmiała szósta zwrotka Pierwszej Brygady. Informuje, że nie tylko Polacy cierpieli na mesjanizm i wystawiali pomniki dla upamiętnienia klęsk narodowych, a na czołgi tak naprawę nikt z szablami nie szarżował.
Trudno jednak decydować, dla kogo zostało stworzone to opracowanie. Stomma, demitologizując wojnę i wojsko, najczęściej wyważa otwarte drzwi, odkrywając oczywiste dla nas fakty. Historycy, a w szczególności historycy wojskowości nie znajdą tu wielu istotnych informacji. Pasjonatów może Stomma zirytować swym stylem lub zwyczajnie znudzić i zmęczyć. Rodzi się też pytanie o potrzebę racjonalizacji niektórych wojennych i wojskowych mitów (dostało się nawet Żołnierzom Wyklętym) – wszak sam autor pisze, że zastanawia go, dlaczego Józef Tischner, katolicki ksiądz i filozof, godzi się na podhalański kult partyzanta-zbója Józefa Kurasia „Ognia”.
*
Autorskie zapowiedzi, że w książce nie będzie wniosków i analiz, nie zostały zrealizowane, a opracowanie nie zostawia miejsca na zapowiadane wątpliwości i kończy się słowem „amen”.
Redakcja i korekta: Agnieszka Leszkowicz