Logomachia a dyskusja racjonalna
Niski standard dyskusji podejmowanych w naszym kraju nawet przez autorytety wypaczył obraz tego, jak powinna ona właściwie wyglądać. Wymiana zdań prowadzona nawet przez poważne osoby przemienia się zwykle w logomachię, pełną erystycznych chwytów, lecz nieprowadzącą do żadnych konstruktywnych wniosków. Rozemocjonowane wypowiedzi, w których rozmówcy przerzucają się ciężkimi epitetami zubażają jedynie nasze życie intelektualne i publiczne. Przykład idzie z góry i stopniowo tego typu zachowania zaczynają się coraz bardziej upowszechniać. Soczysta, pełna epitetów dyskusja staje się coraz bardziej pożądana przez osoby lubujące się w obrzucaniu innych niewybrednymi określeniami oraz przez tych, którzy czerpią przyjemność z oglądania tego rodzaju widowiska.
Oczywiście nie można wymagać, aby we wszystkich mediach prowadzono piękne w swojej formie, scholastyczne dysputy, w których najpierw precyzyjnie przedstawiałoby się stanowisko oponenta, a dopiero potem przechodziło do prezentacji argumentów. Należy pożegnać się z doskonałą wizją argumentacji za i przeciw, zanim postawi się tezę. Uważam jednak, iż zawsze warto tęsknić do ideału i przynajmniej próbować do niego dążyć. Jeżeli więc za nasz cel uważamy dojście do konstruktywnych ustaleń, dzięki którym będziemy mogli powiedzieć coś istotnego na temat rzeczywistości, warto przypomnieć zasady, których należy niezbędnie przestrzegać. Można zacząć bardzo prosto: od odpowiedniego sformułowania swoich wypowiedzi w komentarzach pod tekstem zamieszczonym na portalu internetowym.
Jeżeli ktoś myśli, że nauczy się prowadzenia dyskusji dzięki lekturze „Erystyki” Schopenhauera, to znajduje się w poważnym błędzie. Powinno się ją bowiem czytać dokładnie odwrotnie − jako wyznacznik tego, czego nie należy robić. Zawarte w niej w wskazówki pomogą w pokonaniu rozmówcy, ośmieszeniu jego poglądów albo przedstawieniu w jasnym świetle naszych własnych, jednak nie doprowadzi do niczego konstruktywnego. Jeżeli z rozmowy chcemy uczynić teatr, możemy się kierować Schopenhauerem, lecz jeżeli od garnituru showmana wolimy twarz poważnej osoby, powinniśmy posłać to dziełko do kosza.
Zamiast efekciarstwa lepiej przyjąć żelazne reguły, dzięki którym nie zejdziemy na manowce. Podążając za Fransem H. van Eemerenem, Robem Grootendorstem i Teresą Hołówką, formułuje się cztery reguły dyskusji racjonalnej. Czas przedstawić te cztery święte prawa.
Jako pierwszą należy wymienić regułę swobody wypowiedzi. Idealnie obrazuję ją cytat z Józefa Mackiewicza podany przez profesor Hołówkę, będącą czołowym autorytetem w tej dziedzinie:
Gdybym był chamem, wypuściłbym na świat patrole opryczników, by nahajami strzegły wolności słowa i nie dopuszczały do przemocy jednych prawd na drugimi.
Mówiąc najprościej, jeżeli chcemy prowadzić poważną dyskusję, nie możemy w żaden sposób przeszkadzać oponentowi w jego wypowiedzi. A rodzajów takiego zachowania może być wiele. Poza realnym blokowaniem rozmówcy, np. buczeniem lub różnego rodzaju przemocą fizyczną, istnieje spory wachlarz chwytów. Na przód peletonu zachowań zakazanych wysuwa się oczywiście argumentum ad baculum, czyli tzw. argument z kija. W komentarzach co jakiś czas pojawiają się wypowiedzi o wieszaniu komunistów/ Żydów/ księży/ faszystów/ cyklistów, które są przykładem stosowania właśnie tego argumentu, a co za tym idzie − łamania pierwszej reguły. To oczywiście nie koniec zakazanych chwytów. Następny w kolejce czeka argument z litości, zwany argumentum ad misericordiam oraz argument z równi pochyłej, np.:
Jeżeli pozwolimy takim ludziom pisać historyczne książki, to Polska stanie się konserwatywna/ liberalna, a to spowoduje, że będzie ciemnogrodem/ strefą wpływów obcej agentury.
Stawkę zamyka nieśmiertelne argumentum ad personam, czyli ordynarne „przyczepianie się” do osoby rozmówcy. W tej kategorii należy umieścić wszelkie wypowiedzi o dziadkach wyrywających paznokcie itd. Aby zapobiec temu błędowi, wystarczy ugryźć się w język i powstrzymać od prymitywnych wycieczek. Prawda, że proste?
Druga reguła nakazuje brać odpowiedzialność za głoszone poglądy. Grzech nieprzestrzegania tej zasady jest, niestety, niezwykle częsty, w szczególności wśród publicystów używających historii w sposób przedmiotowy. Niejednokrotnie wymyślają oni niestworzone teorie i następnie sami starają się z nich wycofać. Jeżeli jednak jest się człowiekiem poważnym, to powinno się również być osobą odpowiedzialną: jeśli powiedziałeś A, to musisz powiedzieć B. Reguła ta nakazuje branie odpowiedzialności za to, co się głosi i bronienie swoich poglądów, jeżeli zostaną one zakwestionowane. Co więcej, jeżeli przedstawia się tezę, nie wolno uchylić się od onus probandi, czyli ciężaru dowodzenia. Jeżeli więc np. ktoś pisze, że w Polsce panuje antysemityzm, to musi to przekonująco uargumentować. Nie zawsze łatwo spełnić ten postulat, między innymi z racji ograniczonych środków. Można jednak przynajmniej się starać.
Reguła trzecia jest łamana chyba najczęściej. Chodzi o zasadę uczciwości wobec stanowiska przeciwnika. Niezwykle często sprzeniewierzają się jej nawet światowej sławy intelektualiści. Mówiąc najprościej, mamy z tym do czynienia w momencie, gdy jedna ze stron ustawia sobie przeciwnika, tak aby w jego usta włożyć jak najwygodniejsze dla siebie stanowisko bez liczenia się ze stanem faktycznym. O ileż prościej jest zbijać czyjeś argumenty, jeżeli się je samemu stworzyło, nieprawdaż? Niejednokrotnie ludzie o lewicowych poglądach utożsamiają w ten sposób patriotyzm z faszyzmem, zaś ci, których sympatie skłaniają się ku prawej stronie, utożsamiają poglądy liberalne z komunizmem. Powstaje wtedy zjawisko słomianej kukły, którą atakuje się zdecydowanie łatwiej niż realnego przeciwnika. Lekarstwo jest w tym wypadku proste: wystarczy dokładnie czytać wypowiedzi innych ludzi, aby podczas formułowania własnych uniknąć zbędnego rozemocjonowania.
Żelazny zbiór zasad zamyka reguła trzymania się meritum sprawy. Niezwykle obrazowo przedstawia to cytat z Sienkiewicza:
Dobrze rybeńko – rzekł słodko pan Longinus – ale ty powiadaj nam o Bohunie, nie o gruszkach...
Bardzo łatwo jest niepostrzeżenie odejść od tematu rozmowy, dlatego też łamanie tej zasady jest wręcz nagminne. Jeżeli dyskusja toczy się np. na temat sprowadzania kap z Bułgarii w okresie PRL-u, a w komentarzu pojawia się argument merytoryczny, lecz dotyczący przemocy stosowanej przez aparat władzy w latach pięćdziesiątych, to mamy do czynienia z klasycznym odejściem od meritum sprawy.
Drugim sposobem łamania tej reguły jest argumentum ad populum, czyli granie na emocjach publiczności. Jest to zazwyczaj objaw braku sensownych argumentów. Tego typu zabieg może nieść ze sobą wyjątkowo groźne konsekwencje, ponieważ racjonalne argumenty przegrywają zazwyczaj z tymi grającymi na emocjach.
Obawiam się, iż oczekiwanie na to, że podczas wpisywania komentarzy pod tekstami użytkownicy będą starali się przestrzegać wszystkich czterech reguł, jest marzeniem ściętej głowy. Warto jednak spodziewać się przynajmniej minimum w postaci unikania trzech najbardziej szkodliwych błędów, czyli argumentum ad personam, ad baculum i ad populum, które powodują, że nawet najspokojniejsza początkowo dyskusja przeradza się w ostentacyjną pyskówkę…
Redakcja: Michał Przeperski
Korekta: Bożena Pierga