Leszek Długosz – „Ta chwila, ten blask lata cały” – recenzja i ocena
Leszek Długosz – nazywany czasem poetą z Krakowa – urodził się w 1941 roku w Zaklikowie, uroczej mieścinie położonej nad rzeką Sanną, na skraju Lasów Janowskich. Rodzinne strony, wspomnienia z dzieciństwa są stałym motywem jego wierszy.
Warto przypomnieć, że Wydawnictwo Literackie jest edytorem większości tomików poetyckich Leszka Długosza, łącznie z debiutanckimi Lekcjami rytmiki z 1973 roku. W tym czasie poeta od dawna współtworzył legendę Piwnicy Pod Baranami, a charakterystyczny tembr jego głosu na trwale wpisał się w dorobek krakowskiego kabaretu. Powstają wtedy najsłynniejsze jego utwory: Berlin 1913, Ja chciałbym być poetą czy Dzień w kolorze śliwkowym.
Abstrahując od politycznego uwikłania Leszka Długosza, ostracyzmu piwnicznego środowiska, które nie poparło zaangażowania kolegi w kampanię wyborczą w 2007 roku, po lekturze najnowszego tomiku Ta chwila, ten blask lata cały… możemy pocieszyć się myślą, że jest to wciąż ten sam poeta – czuły, wrażliwy na piękno przyrody i pełen „nieposkromionych nadziei”, którymi zaraża czytelników. Zaskakujące jest to, że niemal od pół wieku nie zmieniła się jego poetyka: trudno odróżnić wiersze z poprzednich lat od tych najmłodszych. Ta konsekwencja formalna utworów może być zarówno zaletą, jak i wadą poety – wszak wiemy, że ci najlepsi eksperymentowali z formą, poszukując wciąż nowych rozwiązań. Ale Leszek Długosz zdaje się nie pretendować do miana poety wybitnego, dobrze czuje się w raz wypracowanym języku poetyckim, czerpiąc jednocześnie z mowy polskiej – na której piękno jest szczególnie wrażliwy – wszystko to, co najlepsze. W tym wypadku owa niezmienność sprawia, że twórczość poety nie starzeje się, jest uniwersalna i ponadczasowa.
Charakterystyczną cechą fraz Długosza są dialogi wewnętrzne i liczne pytania, mające więcej wspólnego z chwytami retorycznymi, niż z liryką, a które stanowią jedynie przyczynek do tworzenia poetyckich obrazów ([Piosenka szpitalniana]). Typowe dla twórczości krakowskiego barda jest operowanie językiem konkretu, przez co jego metaforyka staje się bardziej przystępna i zrozumiała nawet dla tych, którzy nie obcują z poezją na co dzień ([Lubię ten czas grudniowy]). Czytając najnowszy tomik wierszy Długosza, trudno zapomnieć o tym, że mamy do czynienia z twórczością pieśniarza, bowiem istotną rolę odgrywa w nich rytm. Niektóre z nich przyjmują strukturę ronda, inne ody czy kantaty ([Pochwała zdrowego rozsądku], Piosenka na Boże Narodzenie, [Muzyka poranna]).
Jeśli chodzi o tematykę wierszy, oscyluje ona wokół kilku zagadnień. Jednym z nich jest przemijanie – i choć sam Leszek Długosz sprzeciwia się nazywaniu go „poetą przemijania i jesieni”, motywy te są obecne również w jubileuszowym tomiku. Już pierwszy utwór Wyjechałem i mnie nie ma dotyka trudnego motywu śmierci, ale robi z charakterystycznym dla siebie wdziękiem i żartobliwą przekorą, ukazując przy okazji lokalny koloryt krakowskiego świata:
Ale kiedyś dokładnie – już tu więcej nie zajrzę?
Na Gołębią, na Bracką?
W świat nie ruszę gdzieś dalej
Na Sławkowską, na Sienną nie skoczę?
Cień w „Prowincji” mój za szybą
Nie pochyli się naprawdę?
Ów ton pogodnej starości i pogodzenia się z upływającym czasem pobrzmiewa zwłaszcza w dwóch wierszach, w których poeta wspomina rodziców: Po latach, po czasie… i Rodzice.
Jednak nie bez powodu Leszek Długosz nazywany jest poetą pogodnej eschatologii, mimo nokturnowej nuty, obecnej zwłaszcza w bardziej publicystycznych utworach: Na grzebyk z grobu pod Bykownią i Ogarniam myślą ich – o tematyce katyńskiej, czy poświęcony ofiarom katastrofy smoleńskiej – Modlitwa za nich, które są bardziej aktem czysto ludzkiej solidarności wobec ofiar, niż pustą martyrologią. W pierwszych dwóch utworach pojawia się również motyw słowa: niemożność mówienia wobec grozy zbrodni ([Gdy słowa moje też przed tobą / do mowy dojść nie umieją]) i identyfikacji bratniego języka, który okazuje się mową zbrodniarza ([Pomyśleć… / Oprawcy mówili językiem bratnim / W mowie Tołstoja i Puszkina]). Język – jako narzędzie poety – jest z resztą przedmiotem rozważań w wielu wierszach Długosza, w których chwali piękno polskiej mowy ([Tłumaczowi]) i przypomina o jej korzeniach ([Oda do mowy kresowej]).
Liczną grupę stanowią wiersze odwołujące się do twórczości innych, ważnych dla samego Długosza poetów: Norwida ([Norwidowi – piosenka]) Kochanowskiego ([W Czarnolesie]) czy Wyspiańskiego ([Ballada o sojuszu róży z chochołem], [Kieliszek Racheli]). Równie często wspomina swoich przyjaciół: Piotra Skrzyneckiego – dobrego ducha Piwnicy Pod Baranami, Jacka Kaczmarskiego czy muzykologa Bohdana Pocieja.
Najważniejszą grupę stanowią utwory afirmacyjne, w których zachowany jest duch franciszkański i horacjańska filozofia życia. Najistotniejszą rolę zaś pełni platońska triada: to właśnie piękno, dobro i prawda – zdaje się mówić poeta – mają największy sens w życiu człowieka, a wiara w te wartości pozwala zachować optymizm i nadzieję – nawet w obliczu przemijania i śmierci ([Końcowa kropka]). W wielu utworach ujawnia się wrażliwość plastyczna Długosza, który z wdziękiem wyraża swój zachwyt nad pięknem polskiego krajobrazu, na który składają się dworki i pałace ([W Kuncewiczówce], [Wspomnienie Jabłonny]) i małe miasteczka ([W Kazimierzu, czyli o kolejności westchnień]). Osobny nurt tworzą wiersze, w których poeta kreśli pejzaż włoski ([Na Capri, Grób Strawińskiego]). Apoteoza pór roku – zwłaszcza pełni lata i wczesnej jesieni – i przyrody łagodzi egzystencjalny ból, pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość i wierzyć, że to wszystko, co dzieje się na świecie, ma jeszcze jakiś sens. A nam pozostaje uczyć się od Leszka Długosza tej nadziei i pogody ducha.