Leszek Adamczewski – „Pierwszy błysk. Tajemnica hitlerowskiej broni jądrowej” – recenzja i ocena
Po książkę Adamczewskiego sięgnąłem zachęcony lekturą jego poprzedniej, wspólnej z Pawłem Piątkiewiczem, publikacji. „Podziemny skarbiec Rzeszy” zrobił na mnie doskonałe wrażenie, przede wszystkim rzetelnym podejściem do tematu i twardym oparciem w faktach. Kiedy zobaczyłem na krakowskich Targach Książki „Pierwszy błysk” momentalnie zadałem sobie pytanie – czy podobna rzetelność jest w ogóle możliwa w książce mającej na celu udowodnienie, że Hitler miał bombę atomową? Okazuje się, że... nie do końca.
Książka, podobnie jak „Podziemny skarbiec Rzeszy”, wciąga od pierwszej strony. Wywód autora jest jasny i początkowo przekonujący. Po 50-60 stronach sam zacząłem wierzyć, że Leszek Adamczewski może mieć rację... czekałem tylko wciąż na rozstrzygające dowody i konfrontację z choćby głównymi kontrargumentami. Niestety, doskonałe czytadło okazało się właśnie tym. Intrygującą, rodzącą pytania lekturą, która tak naprawdę nie jest w stanie udowodnić swoich tez.
Autor przytacza (zresztą, za Rainerem Karlschem, który do właściwych dokumentów dotarł już kilka lat temu) interesujące relacje na temat rzekomych prób jądrowych w Turyngii na wiosnę 1945 roku. Przytacza też podobne relacje z Pomorza Zachodniego z roku 1944. Nie jest jednak w stanie odpowiedzieć np. dlaczego o wybuchu, który widzieć musiały tysiące osób zachowało się zaledwie kilka relacji, albo czemu nie zarejestrowały go stacje sejsmograficzne. Wątpliwości nasuwa się znacznie znacznie więcej, dziwi więc, że autor jest w zasadzie pewien: Hitler miał bombę.
Sprawy tym bardziej nie wyjaśnia druga część książki, która po prawdzie była dla mnie dość... nudna. Pewnie częściowo wynika to z mojego niewielkiego zainteresowania „poszukiwaniem skarbów”. Leszek Adamczewski opisuje przeróżne obiekty w Polsce, o których krążą plotki, że mogły służyć za obiekty badań jądrowych. Rozdziały są długie i szczegółowe, mimo że sam autor w większości plotki uznaje za bzdury. Przyznam, że poczułem, iż Adamczewski marnuje mój czas. Po książkę sięgnąłem przecież po to, by poczytać o bombie atomowej Hitlera, a nie dowolnych ruinach, co do których ktoś wyssał sobie z palca, że był tam jakiś reaktor...
Książkę odłożyłem na półkę z wyraźnym poczuciem niedosytu, ale na pewno nie z rozczarowaniem. Autor nie przekonał mnie, że Hitler miał bombę atomową, ale wykształcił we mnie inne przeświadczenie: niemiecki program atomowy mógł być znacznie lepiej rozwinięty niż się powszechnie uznaje, a alianci traktowali perspektywę zdobycia przez nazistów „brunatnej bomby” bardzo poważnie. Bym uwierzył w resztę wywodu Adamczewskiego, musiałby on czytelniej go uporządkować, zapełnić przeróżne białe plamy i może przede wszystkim – rozszerzyć swoje badania na znacznie bardziej rozbudowany, międzynarodowy materiał bibliograficzny, w tym bezpośrednie źródła.