Leon Degrelle – „Wiek Hitlera. Hitler demokrata” – recenzja i ocena
O autorze „Wieku Hitlera”, Leonie Degrelle’u obszernie pisałem przy okazji recenzowania poprzedniego tomu. Zbędne wydaje mi się zatem powtarzanie ówczesnych rozważań nad tą postacią. Przejdę zatem od razu do omawiania zawartości tomu drugiego „Wieku Hitlera”.
Z satysfakcją przyjmuję fakt, że pojawiła się –poprzednio niezamieszczona – informacja o tłumaczu i o tym, z jakiego języka został dokonany przekład (z angielskiego). Jest to zatem najpewniej tłumaczenie tłumaczenia, przekład z wydania amerykańskiego. Podejrzewam bowiem że sam Degrelle pisał w swym rodzimym języku francuskim.
Książkę otwiera wstęp napisany przez wydawcę, Andrzeja Rybę. Opisuje on w nim sytuację wynikłą po publikacji pierwszego tomu „Wieku Hitlera” i zdarzenia, które ocenia jako nagonkę na siebie i prowadzoną przez siebie oficynę. Dość napisać, że przeciwko Rybie toczy się postępowanie prokuratorskie i grożą mu trzy lata więzienia (przynajmniej było tak, gdy pisał te słowa). Ryba broni decyzji o publikacji „Wieku Hitlera”. Zwraca uwagę, że Adolfa Hitlera w jego dojściu do władzy popierała zdecydowana większość Niemców, zaś książka zagorzałego hitlerofila Degrelle’a doskonale przedstawia tok myślenia tych, którzy Führera III Rzeszy do władzy wynieśli. Trudno się z tym nie zgodzić. Warto też dodać, że w drugim tomie rozważań Degrelle’a Andrzej Ryba zamieścił sprostowanie, którego publikacji odmówiła „Gazeta Wyborcza”.
Moim zdaniem jednak takie tłumaczenia w ogóle powinny być zbędne. Opublikowanie książki takiej jak „Wiek Hitlera” nie musi przecież (dlaczego miałoby?) być postrzegane jako wyraz identyfikacji z zawartymi w niej poglądami. Jest to po prostu udostępnienie polskiemu czytelnikowi pewnego źródła historycznego. W Niemczech po raz pierwszy po wojnie wznowiono niedawno „Mein Kampf” i książka ta bije rekordy na rynku czytelniczym. Czy oznacza to, że za Odrą odradza się narodowy socjalizm? Zdecydowanie nie.
Na ile taka publikacja powinna być opatrzona aparatem krytycznym oraz np. przedmowami odcinającymi się od zawartości? To delikatna kwestia. Tym bardziej jeszcze, im do szerszego grona czytelników jest adresowana. W wydawnictwie kierowanym do profesjonalnych historyków oraz hobbystów rozbudowany aparat nie jest chyba aż tak konieczny. Nie sądzę, żeby celem publikacji książki Degrelle’a było jej spopularyzowanie, ale raczej udostępnienie jego spuścizny pasjonatom II wojny światowej. Zwróćmy zresztą uwagę: poprzedni tom „Wieku Hitlera” był syntezą dziejów I wojny, toteż trudno się w nim doszukiwać szerzenia treści gloryfikujących nazizm. Stąd wniosek, że problemem dla niektórych komentatorów okazał się sam fakt publikacji książki Degrelle’a.
Inaczej jednak wygląda sytuacja z drugim tomem „Wieku Hitlera”. Aparat krytyczny zastosowany w „Hitlerze demokracie” jest bowiem niezwykle skromny, co należy ocenić bardzo krytycznie. Nie tylko bowiem, że nie brak tu treści jawnie pronazistowskich, ale też niektóre z nich nie pochodzą od autora (co byłoby zrozumiałe), ale od wydawcy oryginału. Tymczasem są one zupełnie pozbawione przypisu czy wręcz słowa komentarza. Jednocześnie jednak nie jest tak, że aparatu krytycznego nie znajdziemy w książce w ogóle, poprawiane są bowiem np. błędy rzeczowe, od których Degrelle nie stronił.
Słowa komentarza pozbawiony został wstęp zatytułowany „Leon Degrelle: Wojownik Zachodu”, zaczerpnięty – jak się domyślam – z wydania amerykańskiego. Stanowi on nieznośną próbę mitologizacji postaci autora, wyolbrzymiającą jego rolę w przedwojennej polityce belgijskiej. W istocie tuż przed wojną gwiazda Degrelle’a bladła, a Christus Rex okazał się „gwiazdą jednego sezonu” (niczym choćby – _ toutes proportions gardées _ – Ruch Palikota). Nieprawdą jest też, że Degrelle kolaborantem został niechętnie, bowiem rexiści już w okresie przedwojennym otrzymywali wsparcie finansowe od III Rzeszy, o czym pisał m.in. w swych dziennikach Joseph Goebbels.
Na ile prawdziwe są pomieszczone we wstępie informacje o licznych zamachach i próbach porwania żyjącego we frankistowskiej Hiszpanii generała SS przez Mossad? Mam co do tego poważne wątpliwości. Jak z filmu jawi się historia o rozdzielonych przez aliantów i ukrytych po całej Europie dzieciach Degrelle’a cudem odzyskanych dla ojca przez jego towarzyszy broni. Być może źródłem tych rewelacji był sam Leon Degrelle, któremu nieobce było mitologizownie swojej osoby. Słowa Hitlera, że „gdyby miał syna, to chciałby by był on taki jak Degrelle” znamy właśnie z relacji tego ostatniego. Tymczasem z prawdomównością Belga było różnie. Utrzymywał on np., że był pierwowzorem dla Tintina, czemu twórca tej komiksowej postaci stanowczo przeczył.
We wstępie ukazane zostają też perypetie związane z publikacją książki. Pierwotnie miał to być fragment całości zaplanowanej przez Degrelle’a na kilkanaście tomów. Fakt, że wskutek wewnętrznych intryg wśród amerykańskich neonazistów wydanie „Hitlera demokraty” stało przez dłuższą chwilę pod znakiem zapytania zostało przypisane... żydowskim knowaniom (sic!). Komentarza nie uświadczymy ani w tym miejscu, a nie tam gdzie ukazano podpisy pod licznymi czarno-białymi fotografiami. Tymczasem wyrażają one jawnie pronazistowskie poglądy i są napisane w stylu, który z dużą dozą prawdopodobieństwa pozwala na przypisanie ich autorstwa samemu Degrelle’owi. Niestety, w tej ostatniej kwestii jesteśmy skazani na domysły, bo niestety informacji o autorze brak.
Przejście do porządku dziennego nad wszystkimi wyżej wspomnianymi treściami jest wyrazem szokującej niefrasobliwości ze strony osób odpowiedzialnych za polskie wydanie książki Degrelle’a. Niewątpliwie też naraża je na kolejne ataki, które mają tym razem znacznie solidniejsze podstawy, aniżeli w wypadku tomu pierwszego.
Nie jest zresztą przypadkiem, że w niniejszej recenzji skupiam się bardziej na sprawach edytorskich i warsztatowych niż na samej treści książki. Publikacja „Wieku Hitlera” wydaje mi się bowiem być ważnym i ciekawym wydarzeniem na rynku książki historycznej. Natomiast sama książka aż tak ciekawa nie jest.
Pierwszy tom dość – dość niespodziewanie – zrobił na mnie duże, całkiem pozytywne wrażenie. Narracja „Hitlera demokraty” rozpoczyna się tuż po zakończeniu wypadków opisanych w poprzednim tomie. Potwierdziły się moje przypuszczania dotyczące powodów tak jednoznacznego uznawania przez Degrelle’a racji Państw Centralnych w Wielkiej Wojnie. Rzeczywiście, chodziło o to by pokazać jak bardzo Niemcy zostały jakoby pokrzywdzone i jak wielkim mężem stanu był Adolf Hitler, który ład wersalski pogrzebał. Ramy czasowe książki obejmują drogę Hitlera do władzy oraz początek rządów NSDAP. Tok wywodu nie trzyma się przy tym ściśle chronologii. Pucz monachijski opisany zostaje później niż pierwsze decyzje wodza NSDAP jako kanclerza.
Kuriozalne określenie Hitlera mianem „demokraty” znajduje wyjaśnienie w tym, na co zwracał uwagę we wstępie Andrzej Ryba. Według Degrelle’a Hitler działał dla dobra narodu niemieckiego i przy jego jednoznacznym poparciu. Jego posunięcia zgodne więc były z wolą ludu (wydawca zwrócił też uwagę, że przyjęcie tej tezy zadaje kłam dychotomii dobrzy Niemcy-źli naziści). Degrelle zachwala program społeczno-gospodarczy nazistów i kładzie nacisk na jego socjalne elementy. Twierdzi, że decyzje Hitlera były korzystniejsze dla robotników niż późniejsze reformy francuskiego premiera Leona Bluma (ukazanego na łamach „Hitlera demokraty” jako postać odrażająca).
Mało „prawicowe” okazują się również poglądy Degrelle na temat monarchii. Nie wyraża on szacunku do tej instytucji i cieszy się, że w przeciwieństwie do Mussoliniego, Hitler nie musiał męczyć się z żadną koronowaną głową. Niemal na każdej stronie Degrelle akcentuje geniusz Hitlera i podkreśla dobroczynny wpływ jego działań nie tylko dla Niemiec, ale wręcz dla całego świata. Nie dość, że samo w sobie jest to kuriozalne, to jeszcze po pewnym czasie robi się to naprawdę męczące i monotonne. Ileż można czytać o superbohaterze z wąsikiem?
Adolf Hitler ukazany został jako zjednoczyciel Niemiec, ten który zlikwidował partie polityczne, zjednoczył związki zawodowe, a także nie ustawał w dążeniach do przyłączenia do państwa utraconych ziem. Hitlerowska jedność pokazana zostaje jako coś pozytywnego i niebudzącego wątpliwości. Głównym czarnym charakterem książki jest Francja, nieustannie knująca przeciw Rzeszy. Dużą niechęcią Degrelle darzył też jednak państwo polskie, pokazane jako twór sztuczny i satelita Francji, a w dodatku gnębiciel mniejszości narodowych. Negatywny stosunek wodza rexistów do naszego kraju nie jest zresztą nieznany nikomu, kto czytał choćby jego broszurę „Waffen SS”.
Zasadniczą wadą „Hitlera demokraty” jest monotonia tej pozycji. Czytanie o dobrodziejstwach, jakie sprowadził na ludzkość Hitler będzie z początku szokować, ale też po niedługim czasie stanie się po prostu nużące. Degrelle był hitlerowcem fanatycznym. Wszystko co robił Hitler i jego zwolennicy znajdowało w jego oczach usprawiedliwienie. Jeżeli np. podczas „nocy długich noży” ginęły osoby przypadkowe, których jedyną winą była przypadkowa zbieżność nazwisk z planowanymi ofiarami, to – choć Belg nad tym boleje – stwierdza, że widocznie było to konieczne. Książkę kończą opisy dwóch wydarzeń uwiecznionych w filmach Leni Riefenstahl – Igrzysk Olimpijskich w Berlinie oraz parteitagu w Norymberdze. Nie jest to klamra przypadkowa, nastawiona na to, by podkreślać sukcesy hitlerowskich Niemiec.
W Niemczech toczono długie dyskusje nad zasadnością publikacji „Mein Kampf”. Zwolennicy takiego kroku podkreślali, że posmak owocu zakazanego zwiększa atrakcyjność tej książki, a tymczasem zapoznanie się z pierwszej ręki z myślą polityczną hitleryzmu pozwala szybko dostrzec jej miałkość i prymitywizm. Nie ukrywam, że zgadzam się z takim tokiem rozumowania. Doskonale pasuje on również do pism Degrelle’a.
„Wiek Hitlera” to ostateczny cios zadany romantycznej wizji Leona Degrelle’a jako tragicznego bohatera walki z komunizmem, zmuszonego do kolaboracji z III Rzeszą. W pewnych kręgach wizja ta wciąż pozostaje popularna. Nie ukrywam, że przed laty przemawiała i do mnie. Okazuje się jednak, że Degrelle nie był nikim takim. Był fanatycznym narodowym socjalistą, zapatrzonym w Adolfa Hitlera jak w obrazek. Prowadziłem kiedyś bloga, w jednym z wpisów, zupełnie mimochodem, napisałem o belgijskim faszyście Leonie Degrelle’u. Jeden z czytelników jął mnie poprawiać, że nie był on faszystą, lecz narodowym rewolucjonistą (albo [radykałem], nie pamiętam już). Prawda jest o wiele bardziej brutalna. Degrelle nie był nawet żadnym faszystą – był po prostu zwykłym nazistą.
Ocena 6,5 wydaje się być na tyle nietypowa, że czuję się w obowiązku wyjaśnić z jej wystawienia. Jest to niejako wypadkowa mojej pozytywnej oceny wartości źródłowej pozycji, a pewnymi niedostatkami aparatu, o których wspomniałem w recenzji. Częściowo patrzę też z perspektywy czytelnika, a nie da się ukryć że drugi tom „Wieku Hitlera” jest lekturą mniej porywającą niż pierwszy. Książkę polecam wszystkim osobom zainteresowanym III Rzeszą i II wojną światową, oczywiście na tyle w tematyce biegłym by wyciągając korzyści z pracy Degrelle’a potrafili oprzeć się lansowanej przez niego narracji.
Na wszelki wypadek zaznaczę jeszcze raz, że w żadnym stopniu nie identyfikuję się z treściami zawartymi w drugim tomie „Wieku Hitlera”. Wydaje się, że takie deklaracje są zbędne, ale Andrzejowi Rybie też się tak wydawało...