Legenda o Walgierzu Wdałym i Helgundzie
Działo się to dawno, bardzo dawno temu, w czasach, gdy ogromna puszcza, której końca nikt nigdy nie poznał, okrywała całą naszą krainę.
W miejscu, w którym teraz jesteśmy, na wysokiej skalistej tam, gdzie widnieją mury tynieckiego klasztoru, wznosił się wtedy ogromny zamek o smukłych basztach i wieży, która – jak powiadano – w całości napełniona była złotem i kosztownościami. W zamku mieszkał rycerz zwany Walgierzem Wdałym, czyli Mocnym. Bo też Walgierz był wysoki niczym olbrzym i silny jak tur. Potrafił wyrwać drzewo z korzeniami lub unieść głaz, który ledwie kilku ludzi mogło ruszyć z ziemi. Słynął także z urody, umiejętności gry na lutni i pięknego śpiewu, który poruszał najbardziej twarde serca. Podanie głosi, że był on legendarnym, pogańskim władcą ziem rozpościerających się od Opola na zachodzie aż po Sandomierz na wschodzie.
A był to czas, w którym rycerze, szukając sławy i bogactw, wyruszali na dalekie wyprawy do odległych krain, gdzie – przy odrobinie szczęścia – mogli zdobyć i jedno, i drugie. Tak stało się i z naszym Walgierzem.
– Czas mi w świat ruszyć, rycerskie rzemiosło doskonalić – rzekł pewnego dnia do poddanych, po czym zebrał kilku śmiałków, pożegnał dworzan i ruszył w drogę.
Tu nasza opowieść zaczyna gubić się w domysłach, gdyż jedni twierdzą, że pojechał on na południe, minął Tatry i dotarł do pogańskiej krainy, zwanej Panonią, w której rządził barbarzyński król Hunów, inni – że ruszył na zachód i został w gościnie u króla Franków. Jak było, tak było. Od tej pory jego przygody pozostają podobne do siebie, a nawet zachowało się imię pięknej księżniczki Helgundy, którą Walgierz ujrzał na królewskim dworze króla Francji. To na nią zwrócił uwagę, to dla niej zabiło teraz jego serce.
Pewnej nocy Walgierz przekupił strażnika i zakradł się do królewskiego ogrodu, aby zaśpiewać jej jedną ze swych najpiękniejszych pieśni, której nauczyła go stara niania, gdy mieszkał w Tyńcu.
I pobiegły nuty smętnej a rzewnej melodii znad Wisły, dotarły do komnaty księżniczki Helgundy i jej dwórek.
Księżniczka opuściła swoje łoże i – wraz z innymi dziewczętami – zaczęła słuchać pięknej pieśni tajemniczego śpiewaka.
Rankiem Helgunda wezwała strażnika do swoich komnat i spytała:
– Powiedz, któż tak pięknie nocą pod oknem mojej sypialni nucił pieśni i wtórował im na lutni?
– Niestety, nie mogę ci, pani, powiedzieć, gdyż sam nie wiem – skłamał strażnik, któremu Walgierz zabronił zdradzić, kim jest.
– Ach tak? – westchnęła zrezygnowana Helgunda.
Gdy drugiej i trzeciej nocy nieznany śpiewak po raz kolejny zanucił swoje serenady pod jej balkonem, Helgunda znów wezwała strażnika i groźbami starała się zmusić go do wyjawienia, kim ów śpiewak jest. Ten jednak nadal milczał uparcie.
– Skoro tak – rzekła – jutro każę skrócić cię o głowę. Wszak jest ci niepotrzebna, skoro nie potrafi ujrzeć i zapamiętać, kto zakrada się pod moją sypialnię!
– Powiem, pani, wszystko powiem! – przestraszył się strażnik. – To Walgierz, rycerz z pogańskiego kraju, który niedawno przybył na dwór twojego ojca! Jego śpiew urzekł nie tylko ciebie, ale wszystkie dwórki na królewskim dworze, które zakochały się w tym woju bez pamięci.
– Sprowadź go do mnie, a nagroda cię nie minie – rozkazała zaciekawiona Helgunda.
Stanął Walgierz przed piękną Helgundą, a gdy ta spojrzała na rycerza, jej serce zabiło gwałtownie. Jakże piękny wydał się jej ten młodzian, przybysz z dalekiej krainy pogan, o której ledwie słyszała.
– Wezwałaś mnie, pani – przerwał milczenie Walgierz.
– Tak… Śpiewasz tak pięknie, że zapragnęłam cię zobaczyć.
– Nie tak pięknie, jak ty jesteś piękną – odparł Walgierz. – Odkąd cię ujrzałem, moje serce, myśli i czyny pozostają przy tobie! Czy zechcesz, abym ci służył?
– Król, mój ojciec, przyrzekł oddać mnie za żonę innemu, a ja się zgodziłam! Teraz jednak, gdy cię poznałam…
– Gdy mnie poznałaś?... – przerwał z nadzieją w głosie Walgierz.
– Teraz, gdy cię poznałam, jestem zmuszona pójść do zakonu, gdyż nigdy nie złamię danego ojcu słowa!
– Tedy uciekniemy razem!
– Jakim to cudem chcesz uczynić?
– Nie martw się, ukochana. Wszystko obmyślę! – zapewnił Walgierz.
Tak oto piękna Helgunda na widok Walgierza zapałała do niego miłością, a on, zgodnie z przyrzeczeniem, przygotował w parę dni potem dwa konie, na których mieli uciec do jego zamku w Tyńcu.
– Wszystko, pani, gotowe do drogi – rzekł. – Możemy ruszać!
– Zabierz te dwie sakwy, to moje wiano – Helgunda wskazała na dwa skórzane wory, które leżały obok drzwi.
– Twoje wiano? – zdziwił się Walgierz.
– To skarb wodza Hunów, Attyli, który niegdyś pozostawił go w naszym zamku.
– Nie brak ci i u mnie złota ni drogich kamieni – zauważył Walgierz.
– Takich nigdzie nie znajdziesz – zapewniła Helgunda. – Miały być dane synowi króla Alemanów, mojemu przyszłemu mężowi, który zażyczył sobie, aby ich waga była równa wadze mojego ciała. Teraz widzisz, ile jestem warta…
– Dla mnie jesteś warta złota całego świata – odparł Walgierz. – Ale skoro tak sobie życzysz… – to mówiąc, schwycił skórzane sakwy i ruszył w głąb korytarza, a Helgunda za nim.
Długo by opowiadać o przygodach Walgierza i Helgundy… Wieść o ucieczce córki króla Franków lotem błyskawicy rozeszła się po całym kraju, wysłano gońców z poleceniami, aby zbiegów pojmać i na dwór przyprowadzić. Tymczasem oni, kryjąc się po lasach i wąwozach, bezpiecznie dotarli do rzeki Ren, która nagle obszernym korytem zagrodziła im drogę.
– Rzeka szeroka, a nurt wartki – zauważył Walgierz. – Musimy poszukać przeprawy… – Na zamku rycerze prawili o tej rzece i o przewoźnikach, których tu można spotkać – odparła Helgunda.
Miała rację. Jadąc wzdłuż brzegu, zauważyli wkrótce przystań i chatę, w której mieszkał przewoźnik.
– Jeśli przewieziesz nas na drugi brzeg, złotego dukata dostaniesz – rzekł Walgierz.
– Przewieźć to ja może bym przewiózł – rzekł przewoźnik. – Niestety, król Franków, mój pan, nakazał wszystkim przewoźnikom, aby miejsc przepraw na Renie bacznie pilnowali i nikogo, kto pojawi się z dziewczyną, nie przeprawiali na drugą stronę – odparł przewoźnik.
– Zapłacę, ile zechcesz – zapewnił Walgierz.
– To nie będzie łatwe! Mój pan polecił, aby za przewóz zażądać od nich tyle złota, ile waży dama, która im towarzyszy. Tak nakazał mój król – wyjaśnił.
– Stosowną zapłatę otrzymasz – to mówiąc, ruszył Walgierz z Helgundą w stronę widniejącego przy brzegu promu, a przewoźnik pośpieszył za nimi.
Zaszumiały groźnie fale Renu, uderzyły o pnie, z których prom był zbudowany, przelały się obok stóp Walgierza i Helgundy i wyrzuciły z nurtu kilka pięknych złotych ryb na poczerniałe kłody.
Chwycił Walgierz wiszącą na promie sieć, której przewoźnik używał do łowienia, zgarnął ryby i do saka wrzucił.
– Piękne ryby – rzekł do przewoźnika. – W sam raz dla twojego pana!
– W rzece ryb dostatek! – odparł przewoźnik.
– Te jednak są szczególne. Spójrz tylko! Ich łuski niczym żywe złoto skrzą się w słońcu, a twój pan zażądał, by złotem za przewóz zapłacić. Zaniesiesz mu je w podzięce i powiesz, że ważą tyle, co ta oto nadobna panna – Walgierz wskazał na Helgundę.
Podziękował przewoźnik rycerzowi i jego damie, a gdy ci opuścili prom, zawrócił na drugi brzeg i, jak nakazał Walgierz, wyruszył do zamku, aby przekazać ryby królowi.
– Ha! – zawołał królewicz z Alemanii, który słysząc o haniebnej ucieczce Helgundy i Walgierza, przybył na zamek. – Ten zdrajca, który uprowadził mi narzeczoną, śmie teraz drwić ze mnie!
– I ze mnie – zgodził się król Franków. – Zbierz dwunastu rycerzy i ruszaj za nimi w pogoń, bo to nikt inny, jak właśnie oni tą drogą podążają.
Ten tekst jest fragmentem książki Zenona Gierały „Zamki i klasztory w legendach i baśniach polskich”:
Zebrał królewicz dwunastu śmiałków, wskoczył na konia i, nie zwlekając, wraz z nimi wyruszył w pogoń.
Tymczasem Walgierz i Helgunda, pewni już, że wszelkie niebezpieczeństwa pozostawili za sobą, stanęli w głębokim i wąskim wąwozie na odpoczynek.
– Tu będziemy bezpieczni – poinformował Walgierz. – Wąwóz jest tak wąski, że ledwie koń się w nim zmieści. Łatwo więc będzie, w razie napaści, obronić się przed nieprzyjacielem.
– Marzę tylko, aby dotrzeć do twojego zamku – odparła Helgunda.
– Jesteśmy od niego ledwie o dzień drogi. Ta ziemia należy już do mnie – rzekł Walgierz.
Mylił się jednak rycerz Walgierz, sądząc, że na własnej ziemi nic mu nie zagraża, bo oto ledwie słów dokończył, gdy wołanie z głębi wąwozu kazało mu mieć się na baczności.
– Ty zdrajco! – usłyszał. – Milczkiem umknąłeś z królewską córką i przedarłeś się przez Ren, nie płacąc myta! Stańże teraz do walki! Stoczmy pojedynek, a ten, kto zwycięży, zatrzyma konia przeciwnika i broń, i Helgundę.
– Kłamstwem jest, co mówisz, rycerzu z Alemanii. Przewoźnikowi dałem grzywnę w żywym złocie, a królewskiej córki nie porwałem siłą, tylko wziąłem ze sobą jako towarzyszkę, bo sama chciała jechać ze mną – odparł Walgierz, który rozpoznał królewicza. – Ja zaś chętnie stanę z tobą do walki, aby o prawdzie słów moich zaświadczyć!
– Stawaj zatem, zdrajco! – zawołał królewicz, a widząc wychodzącego z wąwozu Walgierza, cisnął w jego stronę oszczepem. Walgierz uczynił to samo i oto dwa oszczepy uderzyły o skały i legły u ich stóp zgruchotane, co widząc, obaj rycerze dobyli mieczy i natarli na siebie.
I poniosły się daleko w las szczęk broni i głuche uderzenia o tarcze, odbiły echem od ścian wąwozu, aż zadrżały stare głazy, gdy pierwsze ciosy padły. A choć Walgierz należał do olbrzymów i siłę miał za dziesięciu, młody królewicz, wprawiony w niejednej walce, na krok mu nie ustępował, a nawet sprawił, że Walgierz zaczął cofać się w stronę szczeliny, w której ukryła się Helgunda.
– Zatem giń, przeklęty! – zawołał Walgierz, unosząc miecz i mierząc w królewicza.
I byłby to cios ostatni, który zakończyłby walkę, gdyby nie stojący obok rycerz z orszaku królewicza. Widząc śmiertelne zagrożenie dla swego pana, skoczył nagle w jego stronę i własną głową zatrzymał cios Walgierza.
Sypnęły się skry z hełmu rycerza, posypały na boki pod potężnym uderzeniem i rozleciał się miecz na kawałki. Cofnął się Walgierz o krok, aby sięgnąć po ukryty wśród skał topór, gdy nagle usłyszał:
– Ukradłeś nie tylko Helgundę, ale także skarby króla Hunów, Attyli. Oddaj je, a daruję ci Helgundę i pojedziecie dalej bezpiecznie!
– Więc skarby mojego ojca są dla ciebie cenniejsze niż ja? – słysząc słowa królewicza, Helgunda wyszła z wąwozu. – Zabierz je zatem! – to mówiąc, wskazała na leżące obok sakwy.
– Nie jesteś, pani, ich warta – odparł królewicz. – Nie takiej żony mi trzeba! A złoto i klej
noty nie należą do ciebie – to mówiąc, królewicz nakazał rycerzom zabrać wory. Utrudzony walką Walgierz wsparł się plecami o skałę, patrząc w stronę odjeżdżających rycerzy.
– Moja ukochana – rzekł po chwili milczenia. – Czas nam do zamku ruszyć i zaznać spokoju. Tam czeka na nas moja wierna służba i druhowie, którzy będą także tobie przyjaciółmi.
Mylił się jednak Walgierz, sądząc, że po powrocie do zamku zazna spokoju. Gdy w dzień później stanął przed jego bramą, usłyszał tylko płacz i narzekania.
– Kraina nasza, panie, zniszczona i ograbiona. Sioła leżą spalone, a dobytek zagarnięty! – leciał płacz.
– Któż śmiał najechać moje ziemie? – zapytał Walgierz.
– To książę Wisław z Wiślicy, zwany Pięknym! – usłyszał.
– Wisław z Wiślicy mienił się moim przyjacielem! Biada mu! Mam ja dla takich lochy w moim zamku głębokie – odparł Walgierz. – Tam teraz będzie dla niego miejsce! – to mówiąc, kazał sługom przyjąć Helgundę jak księżniczkę, a sam legł na odpoczynek, gdyż znużony był walką i drogą.
Na drugi dzień nałożył Walgierz Wdały zbroję, przypasał miecz do boku i siadł na bojowego konia. Gdy ledwie trzy dni minęły, rozległy się ponownie głuche uderzenia do bramy zamku w Tyńcu. Znać dano, że Walgierz wrócił, a z nim przytroczony do siodła książę Wisław.
– Zamknąć go w lochu głębokim, a suchy chleb i woda niech będą odtąd jego posiłkiem
– rozkazał.
Skoczyła służba, aby z radością rozkaz rycerza spełnić, i niedawnego ciemiężyciela w lochu zamknęła. Walgierz tymczasem, wspomniawszy Helgundę, ruszył do jej komnaty, aby o wszystkim opowiedzieć.
Popłynęły dni, tygodnie i miesiące… Tym razem wszystko zdawało się iść dobrze. Szczęśliwi Walgierz i Helgunda nie rozstawali się ze sobą ani na chwilę. Przyszedł jednak czas, że mężne serce Walgierza ponownie zatęskniło za dalekimi krajami i toczonymi tam rycerskimi turniejami, gdzie mógł swoje umiejętności we władaniu mieczem doskonalić. Daremnie Helgunda prosiła, daremnie błagała, Walgierz gdy raz postanowił, spełniał swój zamysł. Tak było i tym razem – nakazał konie do drogi szykować i sam, z giermkiem jedynie, w świat wyruszył.
Pusto i cicho zrobiło się teraz na zamku, umilkły wesołe zabawy, ustały huczne uczty i turnieje. A kiedy ubiegły dwa lata, przygnębiona nieobecnością męża Helgunda rzekła pewnego dnia do swojej powiernicy:
– Ani jesteśmy wdowami, ani mężatkami! Nasi dzielni mężowie chętni są bardziej do bitew i wojen, niż dbają o własne żony!
Powiernica zaś, odrzuciwszy wstyd towarzyszący zdradzie, chcąc dopomóc swej pani w niedoli, uśmiechnęła się tylko i rzekła:
– W zamkowej wieży więziony jest Wisław, książę Wiślicy, zwany Pięknym. Każ go, pani, do siebie przyprowadzić, a on w zamian urozmaici twój czas samotności.
Posłuchała Helgunda rady przyjaciółki, a gdy Wisław stanął przed nią i ujrzała, jak jest urodziwy, ani myślała, aby odesłać go z powrotem do lochów.
– Od dziś zostaniesz ze mną, aby umilać mi tęskne oczekiwanie na męża! – rzekła. – Słyszałam, że potrafisz równie pięknie śpiewać jak Walgierz Wdały.
– Potrafię nie tylko śpiewać – zapewnił Wisław Piękny.
Tak oto znowu potoczyły się kolejne dni i tygodnie, a z nimi miesiące, na wesołej zabawie, potrafił bowiem Wisław, jak nikt inny, damy na zamku zabawiać, rycerskie historie opowiadać, to znowu grać i śpiewać równie pięknie jak Walgierz. A gdy dzień po dniu mijał, spostrzegł Wisław, że Helgunda darzy go czymś więcej niż tylko przyjaźnią, że wzroku od niego nie odrywa i cicho, a boleśnie na jego widok zaczyna wzdychać. Wreszcie od słowa do słowa zwierzyła się z wielkiej ku niemu miłości, a on – nie pozostając jej dłużny – zapewnił o swojej.
– Teraz, pani, gdy powierzyliśmy swoje losy sami sobie, nie czas nam w zamku Walgierza mieszkać, w którym czeka nas niechybna zguba i śmierć. Mam ja także swój zamek w Wiślicy, gdzie możemy schronić się bezpiecznie i srogiej zemsty uniknąć!
– Uczynię wszystko, jak zechcesz – zgodziła się Helgunda, po czym w tajemnicy zaczęła czynić przygotowania do ucieczki.
Ten tekst jest fragmentem książki Zenona Gierały „Zamki i klasztory w legendach i baśniach polskich”:
Z dalekich krajów wracał Walgierz Wdały, gdzie sławę swego imienia pomnożył, a z nim jechały wozy pełne zdobycznych skarbów i pięknych zbroi. Radowało się serce rycerza, że oto jeszcze dni kilka, a stanie przed murami własnego zamku, w którym czeka na niego ukochana żona. Lecz cóż to? Brama zamku zamknięta, nikt nie wychodzi mu na spotkanie, a mijani ludzie patrzą na niego ze smutkiem.
– Gdzie moja żona, Helgunda? Dlaczego nie wyszła, aby mnie powitać? – zapytał.
– Nie ma, panie, w tym zamku Helgundy. Odeszła razem z Wisławem Pięknym do Wiślicy. Tam ich szukaj! – odpowiedzieli. Zadrżał z gniewu Walgierz, zawrócił konia i, nie bacząc na niebezpieczeństwa, jakie go czekają, ruszył w stronę Wiślicy.
Tymczasem tu jakby o nim wszyscy zapomnieli. Książę Wisław wyruszył właśnie na polowanie, a Helgunda beztrosko zabawiała się z dwórkami, gdy nagle wieść okropna, wieść straszna dobiegła do jej uszu.
– Walgierz Wdały czeka u wrót zamku – poinformował goniec. – Ratuj się, pani!
– Wiem, co czynić należy – to mówiąc, Helgunda bez wahania podeszła do bramy, rozkazała ją otworzyć i z otwartymi ramionami, zrozpaczona, rzuciła się mężowi w objęcia.
– Wreszcie jesteś! – zawołała. – Tak długo czekałam, pochwycona i uwięziona przez Wisława, który mnie z twojego zamku porwał. Ratuj mnie nieszczęsną!
– Prowadź mnie do niego!
– Nie ma go teraz w zamku, pojechał na polowanie…
– Zatem prowadź mnie do jego komnaty, tam na niego poczekam, a ty przez ten czas opowiesz mi wszystko! Ruszyła Helgunda z Walgierzem do zamkowych komnat, a gdy zostali sami, rzekła:
– Wisław powinien wrócić lada chwila. Zostań tu, a ja zaprowadzę go do komnaty, w której łatwo go pojmiesz!
Różne dziwy na tym świecie, różne też dziwy Walgierz widział! Także teraz, słysząc zapewnienia Helgundy, nie zdziwił się zbytnio i przystał na jej propozycję. Złą propozycję, gdyż to właśnie jego, zaraz po opuszczeniu komnaty, Helgunda w niej zamknęła, a słysząc granie trąb i ujadanie sfory ogarów, oznajmiające powrót Wisława z polowania, wybiegła mu na spotkanie i o zamkniętym w komnacie Walgierzu sprawę zdała.
– Dobrze uczyniłaś! – pochwalił ją Wisław. – Teraz jego los w naszych rękach. Aby zaś cierpiał męki podobne do tych, które ja znosiłem w jego lochu, każę go tam zamknąć.
Tymczasem niczego niepodejrzewający Walgierz czekał spokojnie na wezwanie Helgundy. Nagle drzwi komnaty otworzyły się i gromada rosłych mężów wtargnęła do środka, pochwyciła Walgierza i związanego przyprowadziła przed oblicze Wisława i Helgundy.
Ani opisać, ani opowiedzieć, jak ciężkie dni nastały teraz dla Walgierza, który zamknięty w lochach zamku w Wiślicy spędzał swoje dni. Jedyną radością była dla niego lutnia, którą mu pozostawili, aby mógł na niej grać i śpiewać swoje ulubione pieśni. Toteż płynęły one całymi dniami, a zasłuchani mieszkańcy zamku dziwili się ich brzmieniu. Słuchała ich także siostra Wisława, brzydka Rynga. Była tak brzydka, że nikt nie chciał się z nią ożenić. Ba! Nawet na nią patrzeć! To ona, gdy zdawało się, że nikt ani nic nie zdoła już uwolnić Walgierza od strasznego losu, jaki mu został zgotowany, słysząc jego żałosny śpiew, zeszła do lochów.
– To ja, siostra Wisława, brzydka Rynga! – rzekła.
– Czego chcesz?
– Jestem szpetna, żaden z rycerzy nie chce mnie wziąć za żonę, ale ty weźmiesz!
– Ja..?! – zdumiał się Walgierz. – Dlaczego miałbym to uczynić?
– Mój brat ufa mi bardziej niż strażnikom! Jutro w nocy obiecam, że będę pełnić straż przy tobie. Wtedy dam ci klucz, którym otworzysz okowy. Ja drugim otworzę kratę w lochu i staniesz się wolny. W zamian przysięgniesz, że się ze mną ożenisz!
– Masz moje rycerskie słowo, które więcej znaczy niż słowa przysięgi. Przynieś tylko mój miecz, który mi odebrano.
– Przyniosę wszystko, czego zażądasz! A o przysiędze pamiętaj! – to mówiąc, brzydka Rynga znikła w głębi lochu.
To był długi dzień dla Walgierza, który oczekiwał nocy i starej panny. W końcu przyszła i noc, i Rynga, brzydka siostra Wisława, która – zgodnie z obietnicą – objęła straż, a gdy w zamku zapadła cisza, podała Walgierzowi klucz i miecz, a sama otworzyła drzwi lochu.
– Pozostanę tu do rana, aby raz jeszcze ujrzeć moją Helgundę i jej kochanka – rzekł Walgierz, gdy uwolnił ręce i nogi z okowów, i chwycił za miecz. – Ty czekaj, aż cię wezwę do siebie! – polecił.
Nazajutrz, ledwie ukończono poranny posiłek, Helgunda z Wisławem weszli do komnaty i… zamarli. Przed nimi stał Walgierz z mieczem w ręku.
– Jak widzicie, jestem wolny od więzów, a ten miecz w mojej dłoni pomści waszą zbrodnię! Na te słowa zamarło serce Helgundy, która drżąc, padła w ramiona Wisława.
– Na was on jeden wystarczy! – mówiąc to, Walgierz uniósł miecz w górę i zanim zdołali cokolwiek powiedzieć, jednym cięciem rozpłatał oboje na pół.
– Rzucić ich ciała na pożarcie krukom – rozkazał, gdy przerażona służba ujrzała, co uczynił. – A do mnie wezwać Ryngę! Stanęła Rynga posłuszna przed Walgierzem, a on rzekł:
– Zgodnie z obietnicą, pojedziesz teraz do mojego zamku w Tyńcu i tam zostaniesz moją żoną! Tak też się stało.
Po latach tam, gdzie stał zamek, zbudowano klasztor zakonu benedyktynów. Powiadają, że ukazuje się w nim duch Walgierza, którego Bóg ukarał za grzechy i trwanie w pogaństwie. Pewnego dnia ziemia rozstąpiła się i pochłonęła grzesznika. A grobowiec Helgundy? Ten ponoć został wykuty w skale koło grodu wiślickiego… Wszystkim, którzy pragną go zobaczyć, miejsce to pokazują do dziś mieszkańcy Wiślicy.