Lechosław Herz – „Świsty i pomruki. Sceny tatrzańskie” – recenzja i ocena
Świsty i pomruki to z książka wyjątkowa. Po pierwsze, pokazuje, jak wyglądały Tatry kilkadziesiąt lat temu: nieskalane turystycznym hałasem, bałaganem i pośpiechem. Po drugie, opisuje miejsca, których zwykły turysta nie ma prawa widzieć. Autor książki należy bowiem do grona wtajemniczonych, dla których położone poza szlakami ścieżki i obszary rezerwatów ścisłych nie miały przed sobą tajemnic. To miejsca, w których przeciętny turysta nie trafi, a gdyby zapragnął trafić – grozi mu solidny mandat. Po trzecie wreszcie, autor wnikliwym okiem opisuje życie dzikich tatrzańskich zwierząt, odkrywając przed czytelnikami magiczny świat górskiej fauny.
Książka Herza uspokaja. Jego plastyczny język koi, wprowadza porządek i wciąga jednocześnie, nie pozwalając się oderwać od lektury. Ale forma to nie wszystko. Czytelnik otrzyma szereg informacji o tym, jak zachować się w obliczu bliskiego spotkania ze zwierzętami, przedstawia ich rytm dnia i pory roku, pokazuje, jak niedźwiedzie czy kozice zachowują się podczas spotkania z człowiekiem. Autor książki wielokrotnie miał okazję obserwować tatrzańskie zwierzęta z bliska:
Wtenczas, w Kwietnikowym Żlebie, kozice urządziły pokaz, jakby specjalnie dla mnie. Szedłem wolno do góry, a na grankach, półkach, wysterkach i turniczkach, na siodełkach i szczerbinkach, dosłownie wszędzie, ukazywały mi się kozice. Na tle nieba i na tle skał, na tle ścian najwyższego tatrzańskiego gniazda górskiego, masywu Gierlacha i na zboczach niewielkiej Podufałej Turni tuż nad żlebem, i na skraju śniegów zalegających jeszcze w Kwietnikowym Kotle. Niektóre pozowały – tak jak na górskiej odznace turystycznej, którą z taką dumą nosiłem od lat młodzieńczych.
Byłem oczarowany i tym skalistym pejzażem, jakiego do tej pory nie znałem, i egzotycznie brzmiącymi nazwami, i kozicami. Nimi przede wszystkim.
Kozice stały, patrzyły w dół żlebu, którym podchodziłem,fukały na mnie, tupały ratkami o skałę, aż echo niosło.
Z tekstu bije wyczuwalna tęsknota. Autor z pasją opowiada o górach, jakie zna z czasów młodzieńczych. I choć górska fauna i flora nadal tętni życiem, to coraz trudniej o beztroski zachwyt. Widząc wszędobylskich turystów, nierzadko głośnych i nieprzestrzegających regulaminu, można się jedynie złościć, że pierwotny charakter Tatr zniknął bezpowrotnie.
Książka ma swój klimat. Nie tylko dlatego, że strona edytorska została dopracowana w każdym calu. Razem z historiami opowiadanymi przez Herza przenosimy się w Tatry z początków II wojny światowej (kiedy jako kilkuletni chłopiec obserwował wojskowy oddział wkraczający do Zakopanego) oraz w czasy późniejsze, gdy odwiedzał Podhale tak często, jak to było możliwe. Dawnym opowieściom towarzyszą piękne, czarno-białe fotografie, na których zostały uchwycone kadry z tatrzańskiego życia zwierząt (głównie autorstwa Adama Wajraka) oraz fotografie górskiej przyrody, piękne widoki i panoramy (pochodzące ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, Krakowie, Archiwum Muzeum Tatrzańskiego oraz z prywatnych zbiorów samego autora książki).
W książce nie znajdziemy wartkich opisów wydarzeń, a pomimo to można przeczytać ją z zapartym tchem. Akcja płynie tutaj swoim niespiesznym rytmem, bohaterom, a tym bardziej opisywanym w książce zwierzętom nigdzie się nie spieszy. Można poczuć monotonię, wolno płynący czas, rozleniwienie, błogość. Wszystko to, czego nie znajdziemy w większości współczesnych książek. Publikacja Herza to lektura obowiązkowa nie tylko dla miłośników górskich wycieczek – z zaciekawieniem przeczyta ją każdy, kto jest wrażliwy na piękno przyrody i polskiego krajobrazu.