Lech Mażewski – „Oblany egzamin z polityki” - recenzja i ocena
Dla narodów Europy wiek XIX był czasem szczególnym. Rewolucja francuska zadała śmiertelny cios pozostałościom feudalizmu w myśleniu o państwie. Stopniowo, zaczęło ono stawać się coraz bardziej domeną świadomego swej historii, więzi i pochodzenia narodu, który dodatkowo zaczyna mieć oczekiwania wobec swoich elit rządzących.
Na nasze nieszczęście Polska jako państwo nie doświadczyła tych procesów. Zdążyła bowiem zniknąć z mapy Europy dosłownie za pięć dwunasta. Kongres wiedeński, budujący europejski porządek po napoleońskiej epopei, nie spełnił oczywiście oczekiwań Polaków. Niestety kongresowe myślenie odnośnie tzw. sprawy polskiej pokutowało w Europie aż do I wojny światowej, a obserwując działania i postępowania niektórych mocarstw – chyba nawet i do dziś. Czy oznacza to, że Polacy jedynie incydentalnie posiadali przez ostatnie 200 lat swoje państwo? Otóż nie.
Definicja państwa jest z jednej strony konkretna, ale z drugiej ogólna. Państwo to bowiem suwerenna władza kontrolująca określony zamieszkały obszar. Proste, prawda? Idąc tym tropem - jak traktować powstałe w pierwszej połowie XIX wieku organizmy polityczne? To właśnie nimi zajmuje się bowiem Mażewski.
Oto złośliwy wierszyk Franciszka Ksawerego Dmochowskiego:
– Któż tu panuje? – Król saski.
– Jakież tu wojsko? – Polskie.
– Jakież prawa? – Francuskie.
– A jakież pieniądze? – Pruskie.
Chyba najlepiej oddaje to podejście Polaków do Księstwa Warszawskiego, powstałego tylko i wyłącznie z woli Napoleona. Nie oszukujmy się, wbrew górnolotnym opinia wybitnego napoleonisty (i bonapartysty) Waldemara Łysiaka, Cesarz ograniczał zainteresowanie sprawami polskimi do składania zapotrzebowań na kontyngenty polskiego żołnierza. Oczywiście, w ówczesnych czasach była to jedyna szansa dla Polaków, nikt wszak nie oferował nam więcej.
Zasługą Napoleona jest przekreślenie konwencji dworów rosyjskiego, pruskiego i austriackiego o trwałym wymazaniu nazwy Królestwa Polskiego z mapy Europy. Zasługą cara Aleksandra I jest nie tylko utrzymanie, lecz także lekkie wzmocnienie specyficznego statusu ziem polskich z ich własną administracją. W latach 1815-1830 mamy bowiem do czynienia z organizmem, który może pretendować do miana pełnowartościowego państwa. Teoretycznie był to znakomity punkt wyjścia, zawiodło jednak wykonanie.
Na tym ostatnim problemie Autor skupia się przede wszystkim. Krok po kroku widzimy jak polskie elity podejmują trudną grę bez większych atutów. Gdy jednak zaczynają zbliżać się do celu, są już w przysłowiowym ogródku i witają się z gąską, wykonany zostaje ruch na zasadzie „wszystko albo nic”. I to on, z iście sarmacką fantazją, niweczy wszelkie osiągnięte efekty.
I tu pojawia się pytanie: dlaczego? Mażewski w pewnym sensie daje odpowiedź – z braku poczucia odpowiedzialności wśród polskich decydentów. Znakomitym przykładem jest Noc Listopadowa 1830 r. Władza leży na ulicy. Tymczasem ci, którzy choć próbują podejmować rzeczywiste polityczne decyzje są albo w stopniu podporucznika, albo zwykłego podchorążego. Zdaje się to przypominać oglądanie pożaru – wiesz, że budynek spłonie, wiesz, że powinieneś coś zrobić, tyle że płomienie są tak piękne, że nie sposób oderwać od nich wzroku.
Głównym - i to dobrze umotywowanym - zarzutem formułowanym wobec polskich polityków jest brak odwagi oraz poczucia odpowiedzialności wobec narodu. Wynika to, jak się wydaje, z prozaicznego faktu. Otóż dla zachowania dobrej opinii wśród tzw. opinii publicznej, naciskającej, „że już teraz i natychmiast”, polscy politycy są w stanie pogodzić się z każdym samobójstwem. W jakimś sensie można powiedzieć, że mentalnie nie wyszli oni poza czasy Rzeczpospolitej szlacheckiej.
Czy kolejne klęski czegoś nas uczą? Niestety! Mażewski pokazuje, że każda próba ułożenia sobie stosunków przez Rosję z jej poddanymi nad Wisłą kończyła się kolejnymi katastrofami. Ciekawe, że jedyny polityk wykazujący się śladami odpowiedzialności, margrabia Aleksander Wielopolski, ma generalnie bardzo złe notowania w polskiej historiografii. Mażewski bynajmniej nie robi z niego bohatera, ale z innej przyczyny. Choć nie uległ on patriotycznej marzycielskiej gorączce, to kuracja jaką zastosował wobec rozpalonych głów zupełnie się nie powiodła.
Czy była to jedyna droga? Jak się wydaje – nie. Finowie, choć byli w podobnej sytuacji, nie urządzali powstań, cierpliwie pracowali, małymi kroczkami uzyskując kolejne uprawnienia. Efekt był taki, że w 1918 r. mieli już de facto aparat państwowy, należało tylko ogłosić niepodległość i uzyskać jej uznanie. Istniało bowiem wojsko, administracja, szkoły. Tymczasem my musieliśmy odbudowywać wszystko w wielkich bólach. A zatem Finowie potrafili zachować zimną krew przez pokolenia, a my nie? A może to po prostu kwestia klimatu?