Las w Kuropatkach
Ten tekst jest fragmentem książki Katarzyny Ryrych „Wojna w Kuropatkach”.
To dopiero historia – myślałam, wychodząc na podwórko. Jeszcze nigdy tak bardzo nie czekałam na Franka i miałam nadzieję, że będzie mieć choć jeden dzień wolny od dorosłych obowiązków. Głupio byłoby samej iść do kolegów Franka, a towarzystwo Ady bywało naprawdę męczące. Szczególnie jeśli byłam skazana na nie od rana do wieczora. A nadchodzący dzień zapowiadał się zdecydowanie niewesoło.
– Meeela! – rozległo się z sieni.
– Co tak beczysz jak koza? – roześmiał się Franek. Pojawił się zupełnie nagle i miał bardzo tajemniczą minę. A w ręce trzymał…
– Nosek! – wykrzyknęła Ada.
– A widzisz – powiedziałam. – Mówiłam, że się znajdzie.
Ada w podskokach pobiegła do kuchni.
– Gdzie go znalazłeś? – zapytałam, choć na początku przyszło mi do głowy, że zrobił to naumyślnie, żeby mieć powód do odwiedzin z samego rana. Ale nie, Franek nigdy nie używał podstępów.
– W le… – zaczął i urwał. – No, znalazłem, wszystko jedno gdzie.
– W lesie, tak?
Udał, że nie słyszy, i ruchem głowy wskazał stojącą przy furtce taczkę.
– Umówiłem się z twoja babcią – wyjaśnił. – Mam drewno przywieźć. Wiesz, na zimę. Jakby ci się chciało…
– Pewnie! – zawołałam.
To była szansa, aby dowiedzieć się, dlaczego nie wolno nam chodzić do lasu… a poza tym nareszcie coś się będzie działo.
– Babciu! – krzyknęłam. – Idę z Frankiem po drewno!
I nie czekając na odpowiedź, pobiegłam na drugą stronę drogi.
* * *
Na podwórzu Franka leżał ogromny stos równo pociętych szczap.
– Sam ciąłem – powiedział Franek. Nie chwalił się, po prostu poinformował. – Dużo tego jest, nie?
Układaliśmy drewno na taczce, a potem przewoziliśmy je na podwórko babci.
– Trzeba zapytać… – zaczęłam.
– Ale ja wiem gdzie! – roześmiał się. – To już dwa lata, jak twój dziadek nie żyje.
Zrobiło mi się trochę głupio, bo nie miałam pojęcia, że robi to od dawna.
– Zobacz – pouczył mnie. – To trzeba kłaść naprzemiennie. Jak… mur – dodał.
Podniosłam całe naręcze drewna. Niektóre kawałki były podeschnięte, inne świeże. Pachniały lasem.
– Franek – poprosiłam. – Powiedz mi, co się dzieje w lesie.
– A niby co się ma dziać? – odpowiedział pytaniem na pytanie. I jakoś dziwnie patrzył w bok. Nie na mnie.
– Babcia mówiła coś o wilkach – ciągnęłam – ale ja myślę, że kręci.
Franek westchnął.
– Ty zawsze musisz wszystko wiedzieć? – zapytał.
– Muszę – odparłam, układając szczapy.
– Ale jak mnie wsypiesz… – zaczął. – Twoja babka mówiła, żeby…
Czyli miałam rację. Wilki to było jedno wielkie kłamstwo!
– …nic ci nie mówić – zakończył. – Żebyś nie wychlapała, dobra? Bo wiesz, my tutaj…
– A kiedyś coś wychlapałam? Jak chodziliśmy na gruszki, pamiętasz…?
To była historia z ostatniego lata, kiedy wybraliśmy się do sadu wójta na gruszki i brat Franka spadł z drzewa. Złamał sobie nogę, ale nie przyznał się, jak do tego doszło, bo ojciec Franka miał ciężką rękę… Dostaliby obaj – i poszkodowany, i Franek.
Franek westchnął.
– To jak? Powiesz?
– W Kuropatkach jest wojna – powiedział cicho.
Głupi żart – pomyślałam. – Żeby próbować mi tak zamydlić oczy…?
– No, serio – powtórzył. – Nikt o tym nie mówi, ale to prawda.
Wojna zawsze kojarzyła mi się z samolotami zrzucającymi bomby, czołgami, żołnierzami leżącymi w okopach. Jak na filmach.
Rozejrzałam się dokoła. Na pastwisku porykiwały krowy, po łące, podnosząc wysoko czerwone nogi, spacerował bocian. Po niebie powoli sunęły białe obłoki.
– Pewnie z tymi… wilkami z lasu – rzuciłam.
– Jakie tam wilki. Ludzie po lasach siedzą.
– Partyzanci! – wykrzyknęłam.
Pradziadek był partyzantem i często nam o tym opowiadał. To była druga wojna światowa, i razem z innymi ukrywał się w lesie, a po jedzenie przychodzili do wiosek. Nocami.
Franek pokręcił głową.
– Nie rozumiem.
– A co tu rozumieć – westchnął. – Tacy, co chcą przejść przez granicę. Na początku lata to po wsi chodzili… tak normalnie, a potem…
– Franiu – na schodach pojawiła się babcia z dzbankiem w ręce. – Kompotu się napijecie?
Pilnuje – pomyślałam – żebym przypadkiem się czegoś nie dowiedziała. Tylko że ja już wiedziałam, może nie wszystko, może jedynie część, ale to i tak było dużo.
Usiedliśmy na ławce, a babcia podała nam dwie szklanki.
Kompot był pyszny. Chłodny, lekko kwaśny. W sam raz na upalny, sierpniowy dzień.
– Co potem? – zapytałam, kiedy wróciliśmy do pracy.
– Potem powiedzieli, że nie wolno.
– Kto?
Franek wzruszył ramionami.
– Bo ja wiem – odparł powoli. – Różnie mówią. Jedni, że straż, inni, że wojsko.
– A ta wojna? To z kim?
– Też różnie gadają.
Przypomniało mi się nagle, jak trzy lata temu razem z Frankiem i innymi dzieciakami biegaliśmy po wsi z patykami i bawiliśmy się w wojnę. Tę, o której opowiadał pradziadek i inni starzy mieszkańcy Kuropatek. Jedni byli szkopami, drudzy Polakami, a inni – ruskami. Bo tak się mówiło. Goniliśmy po całej wiosce i wrzeszczeliśmy: „Hände hoch!” i „Ura! ”. Dziewczyny i chłopaki, razem.
A tu nagle – w Kuropatkach wojna.
Trochę jakby się zgadzało, bo podobno wtedy, kiedy nadeszła ta z opowieści pradziadka, też było piękne, upalne lato.
Wyjechaliśmy z podwórka pustą taczką.