Laibach – „1 VIII 1944. Warszawa” – recenzja i ocena płyty
Na wstępie należy podkreślić, że nagrany przez Laibach singiel „1 VIII 1944. Warszawa” nie jest skierowany do masowego odbiorcy. Rozczaruje się osoba, która spodziewała się, że po włożeniu do odtwarzacza płyty słoweńskiego zespołu usłyszy utwory zbliżone do tych znanych z twórczości Lao Che albo Sabatonu. Laibach nie tworzy bowiem muzyki lekkiej do słuchania i łatwej do zanucenia. A już na pewno nie jest takim utwór „Warszawskie dzieci”. Niestroniący od skandalu artyści tworzą zupełnie inny rodzaj sztuki.
W charakterystyce twórczości słoweńskiego zespołu można znaleźć tak egzotyczne określenia jak neoclassical dark wave czy martial industrial. Przeciętnemu odbiorcy te terminy raczej nic nie mówią. Nic dziwnego, Laibach należy do grona zespołów, których nie uświadczy się w radiu: nie dlatego, że grają źle, ale dlatego, że grają muzykę całkowicie niestandardową. Ale po kolei.
Laibach to słoweński zespół znany z różnego rodzaju prowokacji. Grupa powstała w latach osiemdziesiątych i od samego początku drażniła władze komunistyczne. Skandal wywołała już sama nazwa, jaką przybrała grupa, a która pochodzi od miasta Lublana. Co w tym bulwersującego? Otóż po słoweńsku Lublana to Ljubljana, Laibach zaś to wersja niemiecka. Ponieważ miasto odgrywało istotną rolę w historii jugosłowiańskiego ruchu oporu w czasach II wojny światowej, jego nazwa zapisana po niemiecku może być odczytana jako odwoływanie się do germanofilstwa, a nawet wyraz sympatii do nazistowskich Niemiec. Była to, rzecz jasna, tylko artystyczna prowokacja, ale władze potraktowały ją serio i zakazały zespołowi dawania występów.
Laibach znany jest z nieszablonowego podejścia do wielu kwestii. W roku 1980 reklamował swój projekt multimedialny „Czarnym krzyżem” Malewicza. Siedem lat później nagrał płytę „Opus Dei” z przeróbkami popowych utworów, na okładce której znajdowała się swastyka. Katolicka organizacja postanowiła nawet wtedy wytoczyć zespołowi proces. Laibach na swoim koncie ma zresztą i inne pomysły. W roku 1983 podczas koncertu artyści wyświetlili dwa filmy tak, aby się na siebie nakładały: film o rewolucji oraz produkcję przeznaczoną dla samotnych mężczyzn. Po raz kolejny władza nie doceniła artystycznych zamierzeń członków grupy i wojsko oraz policja przerwały koncert.
Pytanie, jakie należy sobie postawić, brzmi: jakie mogą być pozytywne skutki tego, że skandalizujący, skierowany do wąskiego grona odbiorców zespół przygotował płytę na temat powstania z 1944 roku? Moim zdaniem decyzja o wydaniu tej płyty przez Narodowe Centrum Kultury oraz sfinansowanie jej ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego może być jednym z mądrzejszych posunięć polskiej władzy. Owszem, zespół Laibach nie ma zbyt wielu odbiorców – ale za to bywają oni wpływowi. Jest wśród nich między innymi Slavoj Žižek (pochodzący skądinąd z Lublany), który zawsze podkreślał wartość antysystemowego podejścia grupy i jej dekonstrukcyjne interpretacje rzeczywistości. Znając jego zamiłowanie do zespołu, najpewniej zechce skomentować na łamach któregoś z pism najnowszą płytę Laibach, a to oznacza, że powstanie warszawskie może być dyskutowane w kręgach zachodniej lewicy.
Na płycie znajdują się trzy utwory: „Warszawskie dzieci”, „Zog Nit Keyn Mol” oraz „Mach Dir Nichts Daraus”, które – jak się zdaje – reprezentują trzy różne spojrzenia na zagładę Warszawy. Okładka projektu do singla to lotnicze zdjęcie przedstawiające zniszczone getto oraz wypalone ruiny reszty miasta (fragment „Miasta ruin”) na biało-czerwonym tle. Pozwala to sądzić, że dla słoweńskiej grupy powstanie warszawskie jest integralną częścią historii Polski i jej tożsamości.
Właściwie trudno powiedzieć, czy „Warszawskie dzieci” w aranżacji zespołu Laibach mają coś wspólnego z pierwowzorem. Ich interpretacja jest tak bardzo różna, że jest to praktycznie inne dzieło. Pierwotny tekst jest jedynie pretekstem do stworzenia zupełnie nowej historii i jednocześnie rodzajem klamry, która ma spiąć dwa kolejne utwory wkomponowane w tekst. Jak zatem wygląda konstrukcja „Warszawskich dzieci”? Początkowo w głośnikach rozbrzmiewają znane nam słowa zwrotki, fragment nie jest jednak śpiewany chóralnie, jako pieśń bojowa, a raczej jak smutna przyśpiewka, którą gwiżdże sobie człowiek siedzący na warcie. Po tych kilku wersach zaczerpniętych z oryginału pojawia się już fragment „Serca w plecaku” (przetłumaczonego na angielski), a następnie Preludium Op. 28, No. 15 Chopina. Całość domyka kolejne kilka wersów „Warszawskich dzieci”. Wydaje mi się, że poprzez to podzielenie i zdekonstruowanie oryginału artyści chcieli pokazać tragizm powstania. Utwór, który pierwotnie miał zagrzewać do boju, tutaj wskazuje na nieszczęście i zniszczenie, jakie przyniósł zryw stolicy.
Jako drugi na płycie znalazł się utwór „Zog Nit Keyn Mol” – pieśń powstańców w getcie warszawskim. Podobnie jak w przypadku „Warszawskich dzieci”, artyści zdecydowali się wprowadzić liczne zmiany w treści i brzmieniu utworu. Początkowo jest on śpiewany w oryginale, czyli w jidysz, ale już po chwili pojawia się w angielskim tłumaczeniu. Pojawiają się również pewne dodatkowe fragmenty. Całość została uzupełniona dźwiękami muzyki elektronicznej, co daje wrażenie nieco psychodeliczne. Postaci, które śpiewają pieśń powstańców getta, wydają się w jakiś sposób nieobecne. Tak jak nieobecni byli Żydzi z getta 1 sierpnia 1944 roku.
Singiel zamyka niemiecki utwór „Mach Dir Nichts Daraus”, czyli niemiecki swing z 1943 roku. Inaczej niż w przypadku dwóch poprzednich utworów, ten nie został zdekonstruowany i zmieniony. Tutaj artyści zdecydowali się na nieco inny zabieg. Lekka niemiecka piosenka została zaśpiewana w całości i w oryginale, ale w sposób przywodzący na myśl pieśń żołnierską. Znajdzie się w niej duma, buta, gniew oraz chęć podboju. Zabieg nieco podobny do tego wykorzystanego w ich interpretacji „One Vision” z płyty „Opus dei”. Tak jakby celem Słoweńców było wskazanie, że nazizm krył się także w lekkiej muzyce płynącej z głośników kawiarni.
Wydaje się zatem, że Laibach starał się przedstawić trzy różne wizje zagłady Warszawy. Dwie tragiczne z punktu widzenia ofiar polskich i żydowskich oraz jedną demoniczną z punktu widzenia Niemców. Całość z pewnością nie jest dla każdego i raczej nie zyska popularności Lao Che, na mnie zrobiła jednak fenomenalne wrażenie.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska