Kup Pan powstanie!
Na to, że historia jest produktem przestałem się już oburzać. Chyba złości mnie już bardziej zaklinanie na jej świętość i czystość. Przeszłość jest rozrywką i nawet poważne rozprawy naukowe powstają trochę ku radości tych, którzy chcą odkrywać tajemnice czasów, w których nie mogli żyć. W tym sensie historia jest jak najbardziej funkcją kultury, a historyk artystą, przed którym stoi trudne zadanie łączenia wartości dzieła ze spodziewanym poklaskiem. Bardzo dobrze zrozumiano w trakcie budowy Muzeum Powstania Warszawskiego, którego wystawa łączyć miała w sobie atrakcyjność formy i przekazu z wartościową treścią. Z jednej strony to się udało, z drugiej jednak obudziło demony, które powołując się na szlachetne wartości czynią z nich kloakę.
Trudno bowiem inaczej nazwać biznes, który zaczął być budowany na tragedii powstania warszawskiego, zwłaszcza, że jego twórcy sugerują, że robią to dla idei wyższych niż samo zarabianie pieniędzy na naszych najgłębszych emocjach. Te zaś wyrosły na narracji, która w powstaniu widziała przede wszystkim bohaterski zryw, a już za nic miała cierpienie ofiar i tragedię miasta. Świętowanie wybuchu rewolty przy jednoczesnym peryferyjnym charakterze rocznic jej zakończenia, sprawiało, że w opowieści o tym wydarzeniu zatrzymywano się wpół kroku. Dało to efekt wypaczający historię, sprawiający, że to co było klęską zaczęto nazywać zwycięstwem i przypisywać temu tryumfalny charakter. Nastąpiła głęboka dehumanizacja powstania – powstańcy stali się tytanami, na bok odsunięto ich człowieczeństwo. Nie można się więc dziwić, że współcześnie stało się ono doskonałym projektem marketingowym, marką gwarantującą zysk podsycany chęcią manifestacji patriotyzmu i przywiązania do dziedzictwa historycznego.
Zobacz też:
Nie mogą dziwić w tym kontekście uśmiechnięte klocki imitujące hitlerowców i powstańców ani koszulki zbroczone krwią, nie jest niczym wyjątkowym plastikowy hełm na głowę kilkulatków ani nawet lunaparkowa zabawa w powstańców organizowana w tym roku w ramach obchodów sierpniowej rocznicy. Podejrzewam, że gdyby w ten sam sposób odtragizowano Holocaust, rynek zapełniłby się grami komputerowymi, w których wcielalibyśmy się w nadzorcę obozu zagłady, pasiaki byłyby najbardziej hipsterskim krzykiem mody, a seria modeli Lego „Birkenau” nie byłaby tylko instalacją artystyczną, ale realnym bytem. Wszak tam, gdzie nie czuć cierpienia, doskonale można wejść w nastrój zabawy.
Powstanie warszawskie uległo też chęci zerwania z martyrologią w narracji o dziejach. Chciano pokazać, że możemy swoje dzieje przeżywać pozytywnie, radośnie, a nawet familiarnie. Że można o polskiej przeszłości mówić z uśmiechem i dumą. Idea najpewniej słuszna, ale sęk w tym, że wybrano sobie do tego wydarzenie wyjątkowo nie pasujące. Zastanawiające przy tym jest jak z blisko 200 tys. ofiar udało się zbudować optymizm dziejowy. Był to czyn godny nie jednego alchemika, który pomimo lat spędzonych nad strukturą węgla, w żaden sposób nie potrafił zmienić go w złoto. Dzięki temu wspaniałemu zabiegowi jedno z największych wydawnictw w Polsce nie widzi nic zdrożnego w promowaniu „szafiarskiej” akcji zdjęć młodych dziewczyn w strojach „z powstańczej epoki”. Powoli chyba już możemy się przygotowywać do sesji atrakcyjnej aktorki w Playboyu, ucharakteryzowanej oczywiście na żołnierza AK, z dumną opaską na ramieniu i butelką w ręku.
Martwiąca jest jednak nie tyle komercjalizacja tragedii co tłumaczenie jej chęcią promocji historii lub wyrażania hołdu powstańcom. Są to założenia z gruntu fałszywe, oparte na łatwo wykorzystywanym micie. Zabawa owszem może zachęcać do poznania historii, ale nie jest warunkiem koniecznym, ani nawet zainteresowanie przeszłością rzadko kiedy wynika bezpośrednio z uczestnictwa w rekonstrukcjach, grania w komputerowe strategie, lub ustawiania żołnierzyków. Pomimo tego, że często we wspomnieniach miłośników historii pojawia się film, książka, lub gra, jako punkt przełomowy sprawiający, że odkryli swoją pasję, to nie można tego traktować jako klucz do promowania historii, a zwłaszcza poszerzania wiedzy o niej. Gdyby tak było wiedza historyczna musiałaby rosnąć wraz z ilością zabawowych ofert na rynku, a tymczasem od lat utrzymuje się na podobnym, nie za wysokim poziomie. Nie jest bowiem prawdą, że każdy z grających w grę lub przyglądających się inscenizacjom historycznym zapyta później o dane wydarzenie lub zgłębi jego istotę, nie uczyni tak pewnie nawet większość. Jeśli ktoś tak zrobi, to można domniemywać, że historią i tak by się zainteresował. Nie chodzi przy tym o to by tego nie robić, ale raczej aby dać temu odpowiedni wymiar nie łudząc się, że zabawa jest jedyną możliwością skutecznej edukacji historycznej, a także dostrzegając, że może być miejscami szkodliwa. Ograniczając historię do zabawy usuwa się z niej całą warstwę emocji pozostawiając nieznośny optymizm.
Przeczytaj również:
Ułuda edukacyjnej roli zabawy nie polega jednak wyłącznie na tym. Bawiąc się nie przekażemy wszystkich treści, nie jesteśmy wstanie opowiedzieć o wszystkim, nie możliwe jest wzbudzenie każdej emocji. Czy ubierające się w plastikowy hełm dziecko jest wstanie wyobrazić sobie grozę wojny? Czy uśmiechnięte klocki pokazują jakikolwiek dramatyzm, czy może po prostu utrwalają pogląd, że powstanie było wspaniałą przygodą, którą każdy harcerz przeżyć powinien, a zdjęcia młodych dziewczyn, że było dodatkowo całkiem fajnym wydarzeniem damsko-męskim. Czy jest w tym więc jakakolwiek prawda o powstaniu, czy ktoś zdobędzie na ten temat choćby odrobinę wiedzy, czy może wejdzie w grę pozorów skutecznie uprawianą od lat przez tzw. „popularyzatorów historii”?
Każdy komu zależy na pamięci o powstaniu winien moim zdaniem poważnie zastanowić się, czy w tym szale nie przekroczono już granic, które zasadniczo zmieniają treść jutrzejszej rocznicy. Wśród gadżetów, gier i zabaw trudno trochę o refleksję, że współczesna Warszawa wybudowana jest na cmentarzysku, morzu ruin, płaczu i tragedii. Nie da się uciekać od martyrologii, tam gdzie jest to po prostu wysoce niewskazane. Wspominać jutrzejszy dzień można, ale baloniki, cyrkowcy i karuzele jakoś wyjątkowo do niego nie pasują.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz