Kto przeprosi Pawła Chochlewa?
W 2008 roku polskie media do czerwoności rozgrzała wiadomość, że w zaciszu domu Pawła Chochlewa powstał scenariusz filmu, który będzie szkalować imię polskiego żołnierza i jego honor, bezcześcić świętości, wymiotować na naszą przeszłość i sprowadzać ją do śmierdzącego rynsztoka. Co bardziej złośliwi zaczęli Chochlewowi przypisywać żydowskie pochodzenie, lustrować jego przodków i zarzucać amatorszczyznę, a jednocześnie wypluwano z siebie tony hurrapatriotycznych stwierdzeń, broniąc naszych przodków przed czymś, co jeszcze nie powstało.
Afery nie rozpętała żadna z prawicowych gazet, nie usłyszeliśmy o niej po raz pierwszy na falach Radia Maryja ani z ust spikera Telewizji Trwam. Nawet autorzy „niepokorni” stanęli dopiero w drugim szeregu walczących z nieprawościami, które Chochlew miał rzekomo zaprezentować na ekranie. O kontrowersyjnych scenach zawartych w scenariuszu filmu poinformowała gdańska „Gazeta Wyborcza” i szybko zostało to podchwycone przez ogólnopolskie wydanie dziennika. Następnie materiał o filmie pojawił się w „Faktach” TVN i tak o „Tajemnicy Westerplatte” zaczęła rozmawiać cała Polska. Minister Nowak z Platformy Obywatelskiej powiedzieć miał:
scenariusz nie ma nic wspólnego z prawdą historyczną. To fikcja literacka, która w dodatku uderza w godność i honor polskich żołnierzy.
Wypowiedź obecnego ministra transportu (a wtedy „autorytetu” w dziedzinie historii) miała daleko idące konsekwencje. Nie ograniczyły się one do medialnej nagonki skierowanej przeciwko Chochlewowi i innym twórcom filmu. Konsekwencji przestraszyli się zarówno sponsorzy, jak i Polski Instytut Sztuki Filmowej, a produkcja zyskała opinia obrazoburczej. Historyk Andrzej Nowak mówił w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, że w takich filmach jak „Tajemnica Westerplatte”:
nie ma ani rzetelności historycznej, ani artyzmu, ani odrobiny rzetelnego namysłu nad tradycją. Jest za to chęć zrobienia kariery na upowszechnianiu zanurzonej w ekskrementach wizji historii Polski.
Czy wcześniej przeczytał scenariusz? Obawiam się, że nie.
Pomimo listu twórców (pod którym podpisała się m.in. Agnieszka Holland i Krzysztof Krauze), którzy starali się bronić projektu młodego reżysera, w świadomości opinii publicznej pozostał negatywny obraz tego, co miało dopiero powstać. Na nic zdawały się tłumaczenia, że film ma pokazać ludzką stronę obrońców półwyspu, że ma zadać pytania o istotę człowieczeństwa w sytuacji zagrożenia. Opinia publiczna, karmiona pozbawionymi kontekstu kolejnymi wycinkami ze scenariusza i podjudzana przez wszechwiedzących publicystów, oceniała film jednoznacznie źle. Podpisy przeciwko produkcji zaczął zbierać Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, gdańska NSZZ Solidarność oraz szereg organizacji kombatanckich. Trójmiejski PiS wpadł nawet na pomysł, aby zakazać twórcom kręcenia scen na gdańskim wybrzeżu.
Atmosferę tej nagonki mogłem poczuć na spotkaniu z Pawłem Chochlewem zorganizowanym na XVII Targach Książki Historycznej w Warszawie. Rozmowa szybko zamieniła się w nieznośną pyskówkę i stek pomówień, z którymi nie sposób było dyskutować. Dzień później rozmawiałem o tym z reżyserem filmu. Był zarówno zaskoczony całą sytuacją, jak i pełen determinacji, aby zrealizować swoje marzenie. Przekonywał mnie, że większość oskarżeń oparta jest na potocznej wiedzy ludzi, którzy nie dotknęli scenariusza, natomiast mają wiele do powiedzenia na jego temat. Jako nieopierzony publicysta pisałem wtedy:
nie mam zielonego pojęcia, jak ocenić ten film i czy jest on obrazoburczy, czy też nie. I wyobraź sobie czytelniku, że zachowuję się w tej całej aferze najbardziej racjonalnie, gdyż spośród tysięcy komentatorów i dziennikarzy, rozemocjonowanych oddawaniem moczu na portret Rydza-Śmigłego, potrafię powiedzieć, że nie wiem. Stan mojej niewiedzy wydaje mi się w tej sytuacji zupełnie naturalny. Nie miałem okazji […] czytać scenariusza […], nie mam również daru przewidywania, który pomógłby mi zobaczyć gotowy projekt oczyma wyobraźni. Nie podejrzewam też, aby dary te w cudowny sposób otrzymali pan Sławomir Nowak, Donald Tusk, czy komentatorzy podnieceni aferą wokół filmu. Mimo to starają się oni nam powiedzieć o tym filmie jak najwięcej, tak jakby byli już po jego premierze.
Od tamtej afery minęło 5 lat. W międzyczasie Chochlewowi udało się rozpocząć zdjęcia, choć razem z aktorami „wyemigrował” na Litwę. Fundusze jednak szybko się skończyły i ekipa zmuszona została do powrotu. Działo się to w atmosferze skandalu i oskarżeń o nieuczciwość producentów. Z przedsięwzięcia wycofał się też Bogusław Linda (grający mjr Sucharskiego), tłumacząc się a to chorobą, a to niskim profesjonalizmem twórców filmu. Kiedy już wydawało się, że „Tajemnica Westerplatte” nie powstanie, jego producentem został Jacek Samojłowicz – skrytykowany rok temu przez Tomasza Raczka za produkcję filmu „Kac Wawa”. Lindę zastąpił Michał Żebrowski. Wycofało się natomiast kilku kolejnych aktorów – albo skłóconych z ekipą, albo wymawiających się innymi obowiązkami. Ostatecznie w miniony piątek „Tajemnica Westerplatte” weszła na ekrany. Kilkuletnia odyseja Chochlewa znalazła swój szczęśliwy koniec.
Efekt tych starań oceniany jest różnie. Jacek Rakowiecki, redaktor naczelny miesięcznika „Film”, podsumował krótko: wstydu nie ma. Dużo ostrzej wyraził się Tomasz Raczek, który – chyba z niechęci do osoby producenta – zaliczył „Tajemnicę…” do najgorszych produkcji ostatnich lat. Generalnie oceny są jednak bardziej wyważone. Choć film może nie powala, to także nie przeraża. Hurraoptymistycznie piszą o nim także autorzy prawicowi, którzy kilka lat temu dołączyli do chóru krytyków. Ustami Piotra Zaremby i Piotra Zychowicza środowisko to uznało film Chochlewa za godny obejrzenia. Problem w tym, że jeszcze kilka tygodni wcześniej ze środowiska stałych czytelników „niepokornej” publicystyki kierowane były pod adresem filmu najgorsze obelgi.
Dziś, jeśli film jest krytykowany, to za reżyserię czy grę aktorską. Ucichły oskarżenia o obrazoburczość czy odzieranie polskiego żołnierza z honoru i to pomimo tego, że zdecydowana większość scen, które 5 lat temu odsądzano od czci i wiary, znalazła się w filmie! Nie ma dzisiaj nadętych patriotów, którzy gotowi byliby bronić Westerplatte po raz drugi. Zniknęły gdzieś odezwy, listy, pogróżki. Nagle ci, którzy mieszali Chochlewa z błotem, dziś mówią językiem jego obrońców, którzy w 2008 roku stawiani byli po stronie zdrajców szkalujących polską historię.
W następnych dniach wszystko potoczy się swoim torem. Kolejne media odbębnią obowiązkowe recenzje, gdzieś kiedyś odbędzie się może jakaś ciekawsza dyskusja i tyle. Nikt nie przeprosi Pawła Chochlewa za wszystko, co przeżywał w ostatnich latach. Nie usłyszy on słowa przepraszam od ministra Nowaka, a najpewniej również od prof. Andrzeja Nowaka. Nawet „Gazeta Wyborcza”, która uchodzić chce za przedstawiciela oświeconej części społeczeństwa, nie przyzna się do błędu. Ani środowiska kombatanckie, ani ŚZŻAK, ani nikt inny nie zacznie zbierać podpisów pod listami zwracającymi reżyserowi honor. Nie zrobią tego, choć może gdzieś z tyłu ich głów narodzi się refleksja, że zarżnęli ten film. Bezpodstawnie stworzyli wokół niego atmosferę, która zablokowała być może szereg dotacji i możliwości zdobycia dodatkowych pieniędzy. Mogliśmy dostać obraz dużo lepszy, a dostaliśmy znośny. Chwała Pawłowi Chochlewowi, że mimo wszystko chciał go skończyć – na przekór wszystkim.