Krzysztof Kaczmarski – „Nie tylko Rothesay...” – recenzja i ocena
Krzysztof Kaczmarski – „Nie tylko Rothesay. Oficerskie obozy izolacyjne oraz obóz dyscyplinarny dla żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii (1940–1943)” – recenzja i ocena
Ilu przeciętnych Polaków kojarzy z obozami miasto Rothesay, które znajduje się na Wyspie Bute około 50 km na zachód od Glasgow? Zapewne niewielu. Nic dziwnego, gdyż w polskiej świadomości historycznej zapisały się tylko dwa rodzaje obozów – niemieckie fabryki śmierci i sowieckie łagry. Może jeszcze pojedyncze osoby słyszały o Berezie Kartuskiej czy wykorzystywaniu poniemieckich obozów koncentracyjnych przez towarzyszy z Moskwy, ale temat polskich obozów stworzonych dla żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii prawdopodobnie znany jest tylko koneserom naszej historii.
Wprawdzie kwestia obozów izolacyjnych dla oficerów PSZ w Szkocji była już kilkakrotnie poruszana przez historyków czy dziennikarzy, to dopiero teraz powyższy temat doczekał się monograficznego opracowania. Solidnej próby udokumentowania tego co działo w „obozach generała Sikorskiego” na Wyspach Brytyjskich dokonał dr hab. Krzysztof Kaczmarski.*
Głównym celem książki jest sprostowanie przekłamań i mitów jakie narosły wokół Wyspy Węży, którą górnolotnie nazywano – „Szkocką Berezą”.* Historyk z rzeszowskiego Instytutu Pamięci Narodowej stara się w swojej monografii odpowiedzieć na pytanie: dlaczego Sztab Naczelnego Wodza zdecydował się na założenie obozów w Rothesay i Tighnabruaich? Dlaczego przeciwników politycznych izolowano w taki właśnie sposób?
Na kartach książki autor szeroko wyjaśnia okoliczności powstania, warunkach życia i prób reorganizacji obozów izolacyjnych na Wyspach. Mowa o Zgrupowaniu Oficerów Nieprzydzielonych/Samodzielnemu Obozowi Oficerskiemu/Stacji Zbornej Oficerów w Rothesay. Poznamy również historię Podobozu/Obozu Oficerskiego w Tighnabruaich oraz najbardziej otoczoną ponurą sławą obozu dyscyplinarnego Polskich Sił Zbrojnych w Kingledoors. Natomiast uzupełnieniem lektury są dokumenty zamieszczone w aneksie – jak rozkazy, plany, listy z nazwiskami, sprawozdania funkcjonowania obozów itp.
Dla większości potencjalnych czytelników najciekawsze fragmenty opracowania powinny stanowić opisy warunków, w jakich żyli polscy oficerowie. Wystarczy przytoczyć, że zamiast namiotów, menażek, frontowych, latryn – żołnierze mieszkali w hotelach, pensjonatach lub wynajmowanych mieszkaniach z możliwością sprowadzenia rodziny. Poza tym mieli obowiązkowo zagwarantowaną naukę języka angielskiego, mogli też za opłatą zażywać leczniczych kąpieli siarczano-solankowych i bezpłatnie korzystać z basenu miejskiego. Publiczne kluby badmintona, golfa czy tenisa zachęcały ich do korzystania z aktywności fizycznej. Były kina, kręgle, wypłacany comiesięczny żołd i nawet szkockie dziewczyny, które wykazywały słabość do polskich oficerów w dość zaskakujący sposób – „Często chciały one po prostu posiadać jakieś pamiątki po swoim Polaku. Zdarzały się więc wypadki wykradania w garderobie kawiarni »Regal« przedmiotów będących własnością oficerów polskich. Od chusteczek do nosa (sic!), przez guziki i orzełki po czapki, a nawet płaszcze wojskowe”.
Kaczmarski przywołuje na kartach swojej książki liczne absurdy, jak choćby ten z oddawaniem honorów wojskowych każdemu napotkanemu oficerowi, co stanowiło kłopot dla tych z najniższym stopniem wojskowym – „Rozkaz ten wywołał złośliwe komentarze, że widocznie najważniejszą rzeczą dla wygrania wojny jest sposób salutowania, i to wtedy, gdy w armii brytyjskiej salutowanie jest zatrzymywane tylko do okoliczności służbowych. Jeden z podporuczników obliczył, że chodząc po Rothesay, przez 4 godziny był zmuszony oddać... 386 honorów”.
Pomimo takich „wypoczynkowych” atrakcji, ze wspomnień oficerów przebywających w Rothesay przebijał się nastrój przygnębienia, poczucie monotonii i wszechobecnej nudy. Przede wszystkim dlatego, że wielu oficerów, którzy przeszli przez obóz na Wyspie Węży „paliła” się do pełnienia czynnej służby na polu bitwy, a nie marnowania swojego potencjału i doświadczenia w bezczynnej egzystencji – o czym szeroko rozpisuje się autor.
Nie najgorzej prezentowała się sytuacja w miejscowości Tighnabruaich położonej na półwyspie Cowal, gdzie został utworzony specjalny Podobóz Oficerski – przeznaczony dla oficerów ze względu na niską wartość moralną np. z powodu alkoholizmu, hazardu, braku dyscypliny wojskowej czy wypaczeń na tle seksualnym. Tutaj również polscy oficerowie mieszkali w pensjonatach, otrzymywali żołd i nie mogli narzekać na nadmiar obowiązków. Główna różnica w stosunku do Rothesay była taka, że przebywający w nim żołnierze byli pod czujnym okiem plutonu żandarmerii i oficerowie nie mogli opuszczać Tighnabruaich.
Do prawdziwych nadużyć i łamania prawa dochodziło w obozie dyscyplinarnym, który mieścił się początkowo pod namiotami w szczerym polu koło osady Kingledoors (później obóz przeniesiono do Shinafoot i Abernethy) w dolinie rzeki Tweed w południowej Szkocji. Otoczony był podwójnymi zasiekami z drutu kolczastego i obowiązywał w nim typowy regulamin więzienny. Do obozu miano odsyłać skazanych przez sądy czy podejrzanych, przeciw którym toczyło się dochodzenie – jednak w praktyce prowadziło to do wielu nadużyć.
W atmosferze powrześniowej klęski łatwo można było zostać oskarżonym o defetyzm, krytykę przełożonych czy niesubordynację i trafić do Kingledoors. Jak pisze autor:
„Były to jednak przewinienia zupełnie niewspółmierne do panującego w obozie rygoru. Tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę, że żołnierze I Korpusu w olbrzymiej większości byli ochotnikami, których do służby wojskowej nikt nie zmuszał, którzy tę służbę traktowali jako elementarny obowiązek wobec ojczyzny. W takiej armii, inaczej niż w wojsku opartym na powszechnym poborze, procent żołnierzy mogących stwarzać problemy natury kryminalnej był zapewne niewielki”.
Każdy po przeczytaniu książki Krzysztofa Kaczmarka nie będzie miał wątpliwości, że historia polskich obozów znajdujących się na Wyspach Brytyjskich, jest jedną z ciemnych i niechlubnych kart naszej wojennej przeszłości. Temat jest zresztą o tyle ciekawy, że wręcz zmusza do sięgnięcia po recenzowaną pozycję, aby dowiedzieć się – czy można było zazdrościć polskim oficerom, że zamiast do łagru lub kacetu, trafili do szkockiego kurortu? Zachęcam do lektury!