Krótka rozprawa między historykiem, katechetą a polonistą
„Lepiej nie zaczynać niż zacząwszy nie dokończyć” – powiedzieć miał kiedyś chiński myśliciel Konfucjusz. Przytaczam tę myśl nie przypadkowo, gdyż w obliczu nowego roku szkolnego przemawia ona do mnie szczególnie mocno. W głowach wielu nauczycieli rodzi się z pewnością pytanie: czy jest sens zaczynać cokolwiek, skoro i tak szans na dokończenie nie ma? I nie chodzi tu tylko o chroniczny brak czasu na przerobienie ogromu materiału. Na to narzekał z pewnością nawet Jan Długosz stojąc nad głowami synów Kazimierza Jagiellończyka. Chodzi raczej o bezustanne poczucie, że to czego uczy się w szkołach jest niepełne, że szczytne hasła zawarte w kolejnych podstawach programowych nijak mają się do szkolnej rzeczywistości. Choć tony atramentu wylewa się w konspektach wymieniając cele poznawcze, kształcące i wychowawcze, bardzo często pozostają one jedynie podbudową ideologiczną, której – jak uczy historia – zazwyczaj serio się nie traktuje.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest zapewne wiele, a wspomniany brak godzin jest tylko jednym z powodów. Innym, stosunkowo rzadko podnoszonym, jest brak wzajemnego uzupełniania się poszczególnych przedmiotów szkolnych. Współczesna szkoła – pomimo kolejnych prób i eksperymentów programowych – nadal przypomina federację udzielnych księstw, w której każde minipaństewko broni swojej niepodległości. Problem ten dotyka także edukacji humanistycznej. Zarówno w ciągu moich czasów szkolnych, jak i późniejszych doświadczeń związanych z nauczaniem młodzieży, niemal stałym elementem były opowieści o sporach pomiędzy historykiem a polonistą. Czasem uzupełniał ten tandem poczciwy katecheta, dostając po głowie od jednych i drugich. W tych przezabawnych niekiedy anegdotach widać było prawdziwy dramat edukacji humanistycznej – zupełny brak współpracy pomiędzy nauczycielami poszczególnych przedmiotów. Czasem nawet dochodziło do konfliktów schizofrenicznych, kiedy nauczyciel historii spierał się z nauczycielem WOS-u, choć zazwyczaj była to... jedna i ta sama osoba. W uczniach kwitło zaś przekonanie, że każdemu z nauczycieli chodzi o coś innego, że przecież ucząc się WOS-u nie trzeba już znać historii, a ucząc się o reformacji, nie jest potrzebna żadna wiedza z zakresu fundamentalnej dogmatyki Kościoła katolickiego, nie mówiąc już o tym, że rzadko który uczeń dostrzegał w wierszach Mickiewicza jakiejkolwiek źródło natury historycznej.
I nawet jeśli godzin byłoby w bród, a szkoła stała się wspólnotą spędzającą ze sobą czas od rana do późnego wieczora, to ten brak współpracy i nakładania się przedmiotów, powodowałby ciągłe nienasycenie. Dlatego też dyskutując o współczesnych problemach edukacji historycznej czy polonistycznej nie powinno się zamykać jedynie w obrębie tych przedmiotów. Kłopotem przyszłej szkoły nie są wcale szacunki dotyczące ilości godzin historii, ale brak całościowej koncepcji nauczania humanistyki, która zmuszałaby poszczególnych nauczycieli do wspólnego konstruowania zajęć tak, aby twórczo się uzupełniały, a wśród uczniów tworzyły wrażenie, że zdobywają oni wiedzę jednorodną, choć kształtowaną przez różnorakie punkty widzenia. I nie chodzi tu jedynie o wyświechtany slogan interdyscyplinarności, czy nieudane zazwyczaj eksperymenty zajęć realizowanych w blokach, lecz o prostą rozmowę między nauczycielami i wspólne konstruowanie zajęć tak, aby pewne tematy się nie powielały, a cały zespół nauczycieli przedmiotów humanistycznych dążył do podobnych celów edukacyjnych.
Jednakże problemem współczesnej humanistyki jest nie tylko brak chęci współpracy. Nie mniej ważne jest ciągła nieufność środowiska nauczycielskiego do wykorzystywania Internetu w codziennej pracy edukacyjnej. Cień mitów o niewiarygodności Wikipedii spada na całą sieć, czyniąc z niej źródło z gruntu złe. Wykluczając Internet z procesu nauczania, humanistyka wystawia poza nawias jeden z celów, dla których naucza się jej w szkole – kształtowanie umiejętności zdobywania informacji, ich oceny, weryfikacji i interpretacji. Jeśli bowiem sieć uznaje się dziś za jedno z najważniejszych dostarczycieli wiadomości, to siłą rzeczy humaniści nie mogą się jej bać czy traktować z tak dużą dozą nieufności. Wyzwaniem dla humanistów powinno być otwarcie się na Internet i maksymalne wykorzystanie jego możliwości. Mitem jest opinia, że młodzież zna przecież przestrzeń internetową na tyle, że nauczyciel nie jest w stanie przekazać mu jakiejkolwiek wiedzy na ten temat. Wychowanie w czasach, w których dla wielu funkcjonowanie w sieci jest rzeczą naturalną nie oznacza, że w parze z tym idzie umiejętność oceny czytanych treści czy wykorzystania Internetu w pracy. Współczesny nauczyciel przedmiotów humanistycznych musi być przewodnikiem po internetowej puszczy, inaczej przedmiot przez niego wykładany będzie jedynie anachronizmem, w żaden sposób nie odpowiadającym na potrzeby współczesnego świata.
Aby jednak podołać tym wyzwaniom wielu nauczycieli musi jednak przełamać własne wewnętrzne bariery przyzwyczajeń. Symptomatyczny był tutaj opór związanych z wprowadzeniem w nowej podstawie programowej przedmiotu „Historia i społeczeństwo”. Choć idea przedmiotu kończyła z nieco absurdalnym podziałem pomiędzy historię i WOS oraz dawała nauczycielowi szerokie możliwości samodzielnego kształtowania zajęć, część środowiska potraktowała ten pomysł jak zamach na nauczanie „prawdziwej historii” i rozmydlanie ich ukochanego przedmiotu. Przełomu wymaga także podejście do Internetu i uznania go wreszcie za źródło wiedzy równorzędne książkom czy gazetom. Wszystko zaś zamyka się w jednym pojęciu samodoskonalenia, które nie może polegać jedynie na produkowaniu kolejnych ton konspektów czy zbieraniu makulatury certyfikatów. Wszak jak mówił wspomniany wcześniej Konfucjusz: „kto nabytą wiedzę pielęgnuje, a nową bez ustanku zdobywa, ten może być nauczycielem innych” – innej drogi na poczucie spełnienia nie ma.
Zobacz też:
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz