Konrad Banach – „Wojska lądowe Stanów Zjednoczonych” - recenzja i ocena
Jak sam tytuł wskazuje, książka nie traktuje o Siłach Zbrojnych Stanów Zjednoczonych ([Army of the United States]), lecz o wojskach Lądowych Stanów Zjednoczonych ([United States Army]). Daje nam to zatem jedynie obraz wycinka rozbudowanego klubu strzeleckiego, firmowanego przez Sekretarza Obrony, a kierowanego przez podległego mu Sekretarza Wojny (Nazwa pochodzi zresztą z tych pięknych czasów, kiedy ze względów piarowskich urząd odpowiedzialny za część budżetową związaną z masowym zabijaniem nie łagodzono dopełnieniem „obrony narodowej”). Jest to jednak wycinek nieskromny, bo liczący ok. 1 mln ludzi, wliczając w to Gwardię Narodową i Rezerwę Sił Lądowych.
Autor postanowił przedstawić amerykańskie wojska lądowe metodycznie, niczym w studium dla P2 czy nawet P3 w naszym Sztabie Generalnym Wojska Polskiego (chodzi odpowiednio o: Zarząd Analiz Wywiadowczych i Rozpoznawczych oraz Zarząd Planowania Operacyjnego). Studium to jest podzielone na cztery podstawowe rozdziały, które rozprawiają się z podstawowymi zagadnieniami od góry do dołu. Choć może nie zawsze aż do samego dołu.
Pierwszy rozdział traktuje może nie tyle wyczerpująco co syntetycznie o dwóch podstawowych kwestiach: kontroli cywilnej nad armią oraz jej miejsca w strukturze amerykańskiego rządu. Jest to dość istotny rozdział, ponieważ wyraźnie ukazuje granice, jakich armia nie powinna przekraczać w związku ze swoją specyfiką. Wielkim skrócie dowiadujemy się tu, że to cywilne kierownictwo kontroluje generałów, a nie generałowie kierownictwo.
W dalszej części tego rozdziału zapoznajemy się z ulubionym ostatnio powiedzeniem w Wojsku Polskim. Chodzi o „modułowość”, czyli tzw. połączone operacje nie tylko różnych rodzajów wojsk, lecz także różnych rodzajów sił zbrojnych. Aby zrozumieć na czym polega owa modułowość, Autor przedstawia tak zręby struktury amerykańskiego Dowództwa Operacyjnego, które jest podzielone na Teatry Działań Wojennych.
Interesująca w tych opisach okazuje się struktura wspomnianych dowództw. Okazuje się, że w XXI wieku sztaby armii, grup armii czy teatrów nie mogą skupiać się tylko na zadaniach stricte bojowych, logistycznych czy planistycznych. Okazuje się, że rozbudowano również komórki odpowiadające za przygotowanie żołnierzy do specyfiki kulturowej terenu działań wojennych. Innymi słowy potrzebni są socjologowie, historycy, politolodzy, duchowni (dbają nie tylko o standardy moralne i etyczne, lecz także pełnią funkcję religioznawców), którzy wytłumaczą zwykłym trepom co jest harram! (czyli zabronione, stąd słowo harem – zakazana dla zwykłego śmiertelnika część domu). Przy okazji przyznam się, że nurtująca mnie od ponad roku wątpliwość co do tego czym są „działania niekinetyczne” wreszcie została tu rozwiązana…
Kolejny rozdział odnosi się już konkretnie do struktury dowodzenia wojskiem. Zapoznajemy się wpierw ze strukturą i zadaniami dowództw operacyjno-taktycznych odpowiedzialnych za kierowanie działaniami wojska w polu. Podział jest prosty: wpierw związki operacyjne do szczebla korpusu włącznie, a następnie związki taktyczne. Autor podkreśla znaczenie sprawnego sztabu dla prawidłowej realizacji zadań, ukazując elastyczność działań organów kierowniczych, jak mrówczą pracę nad przewidzeniem warunków ich pracy. Można powiedzieć, że – niczym w gospodarce radzieckiej – w armii lądowej USA planowanie jest najważniejsze.
Dalej Autor zajął się związkami taktycznymi. Niestety ten rozdział pozostawił pewien niedosyt. O ile bowiem analizując regulaminy i strukturę etatową po raz kolejny pokazał system dowodzenia jednostkami oraz ich strukturę, to niestety na tym też poprzestał. Np. zasygnalizował jedynie etatowe wyposażenie dywizji i brygad, nie przedstawiając szczegółowo co się na niego składa, do czego to służy, unikając jednocześnie całej tej – moim zdaniem – niezbędnej otoczki dotyczącej narzędzi zabijania. Bo w końcu ważni są nie tylko ludzie, lecz także ich wyposażenie.
Zabrakło mi również przedstawienia procesu szkolenia żołnierzy od unitarki poprzez szkołę plutonu, kompanii, batalionu, ćwiczeń i manewrów. Innymi słowy, wszystko co się składa na tak skomplikowany i hierarchiczny twór, jakim jest armia. Autor nie przedstawił – choćby pokrótce – szkolnictwa wojskowego w USA czyli skąd wojska lądowe czerpią swoje kadry. A szkoda, bo kilka słów o słynnej West Point i jej programie szkolenia z pewnością by się przydało. Nie mówiąc o korpusach kadetów, znanych choćby z amerykańskiej kinematografii. Autor nie wspomniał również skąd – w teoretycznie zawodowej przecież armii – wojsko bierze rezerwy, szkoli oficerów rezerwy etc. Choćby pobieżny opis tego systemu z pewnością pomógłby zrozumieć wiele kwestii i znaleźć odpowiedzi na niektóre pytania dotyczące armii XXI wieku.
Ostatni rozdział traktuje szerzej o tzw. połączonych operacjach a także o organizacji jednostek specjalnego przeznaczenia, takich jak lotnictwo wojskowe, samodzielna artyleria (o jakże dosłownej nazwie brygada ogniowa – Fires Brigade) czy wzmocnione brygady manewrowe. Są one tak naprawdę uzupełnieniem działania nowoczesnych wojsk lądowych.
Książkę kończą wnioski i podsumowanie, w których Autor skromnie podkreśla, że nie uważa si za znawcę tematyki i podkreśla, że nie uważa, aby całkowicie ją wyczerpał. Jednocześnie swoją książkę traktuje jako przyczynek do dalszej dyskusji i rozważań.
Czy można się z nim zgodzić? Tytuł książki jest nieco mylący. Jest to nie tyle monografia o US Army co o systemie jej dowodzenia. Pozycja ma podobny problem jak polska armia – za dużo wodzów, za mało Indian jak to swego czasu ujął szef BBN gen. Stanisław Koziej. Konrad Banach na podstawie istniejących regulaminów, instrukcji oraz innych dostępnych dokumentów stworzył syntetyczny i jasny obraz systemu dowodzenia amerykańskich wojsk lądowych, a nie tego rodzaju sensu stricte. Pomimo imponującego wykazu jednostek, tak naprawdę mało o nich wiemy, o ich sprzęcie, żołnierzach, szczegółowym szkoleniu. I dlatego Konrad Banach pozostawił pewien niedosyt.
Nie zmienia to faktu, że jest to książka warta polecenia nie tylko zwykłemu czytelnikowi, lecz także specjaliście zajmującemu się kwestiami obronności, tak w dżinsach, jak i w mundurze. Pozwoli ona zrozumieć na jakiej zasadzie działa najpotężniejsze narzędzie zabijania na naszym globie. Praca oparta na dokumentach wojskowych, podpartych wnikliwą ich analizą i ciekawymi wnioskami – z których najbardziej przypadł mi do gustu ten, o nie trzymaniu się raz wypracowanego wzorca tylko poddawaniu go nieustannym testom oraz zmianom – wnosi wiele do naszego dyskursu. I nie zaciemnia tego nawet fakt, że i Autorowi zdarzają się drobne potknięcia, jak określenie kucharzy, logistyków, lekarzy i kapelanów „oddziałami specjalnymi”. Mimo wszystko lepiej pasowałoby określenie „oddziały specjalistyczne”. Jednak nie zrażajmy się tym tylko zasiądźmy do lektury.