„Kolorowy” Rzym
Wieczne Miasto stało się największym skupiskiem muzułmanów we Włoszech, znajdziemy tu także wielu przybyszów z Ameryki Łacińskiej i wszechobecnych Chińczyków oraz Wietnamczyków. Można ich zauważyć dosłownie wszędzie, i o ile oczywiście łatwo odróżnić Azjatę czy Murzyna od rodowitego Włocha, o tyle Arabów, Marokańczyków czy Albańczyków można rozpoznać dopiero wtedy, kiedy wymienią między sobą kilka słów w swych brzmiących egzotycznie dla Europejczyka językach. Ta ludzka masa szuka źródeł utrzymania w obcym jeszcze dla nich kraju, najczęściej chwytając się nielegalnego handlu tanim i często przemycanym towarem.
Na wielu uczęszczanych przez turystów arteriach komunikacyjnych miasta można natknąć się na sklecone naprędce stragany, gdzie kupić da się dosłownie wszystko; najczęściej są to jednak rzeczy użytku codziennego, takie jak biżuteria, torebki, czy zabawki. Wiele egzemplarzy odzieży czy konfekcji damskiej sygnowanych jest trademarkami takich projektantów, jak Versace czy Prada. To tanie podróbki, egzotyczny sprzedawca jednak z niesłabnącą pewnością siebie próbuje wmówić przechodniom, że torebka, którą można u niego kupić za jedyne 20 euro, to autentyczny Dolce & Gabbana.
Handel takim towarem jest nielegalny. Gdy na ulicy pojawi się policyjny patrol, cały nieraz spory asortyment może w parę chwil zostać zebrany i dosłownie zaniesiony na plecach. Sprzedawcy podróbek najczęściej rozkładają towar na płatach materiału, które po złożeniu w rodzaj wielkiego tobołka można zarzucić na ramię i uciekać, dopóki policja jest jeszcze daleko.
Jednakże „nowi” mieszkańcy Rzymu nie wzbudziliby u turystów większych emocji, gdyby nie fakt, że w swoim dążeniu do utrzymania się w nowym kraju potrafią być skrajnie denerwujący. Tak jest w przypadku obcokrajowców dysponujących asortymentem, który reklamują w dosyć niecodzienny jak na polskie warunki sposób: wciskają zamożnie wyglądającemu przechodniowi w ręce, i czekają, czy nie odepchnie towaru z powrotem, a kiedy ten weźmie otrzymaną rzecz myśląc, że to prezent, „sprzedawca” rozpoczyna awanturę o zapłatę. Tak jest nawet w przypadku karmy dla gołębi na zabytkowych placach (czego doświadczyłem w Mediolanie).
W Rzymie zaś podobna sytuacja przydarzyła mi się obok fontanny di Trevi, kiedy jeden z „kwiaciarzy” próbował po kilka razy wcisnąć różę mojej znajomej, a przy tym namawiając męską część naszej wycieczki, aby łaskawie za nią zapłaciła. Kiedy zdenerwowany kolejną próbą wciśnięcia nam niechcianego towaru zacząłem pokrzykiwać na sprzedawcę po polsku: „dobra, dobra, ale idź już stąd, dosyć!” Mulat przez chwilę się zastanawiał, po czym wyrzucił z siebie szybko: „doba, dobra? Aaaaaa, jak sje maż?” Przynajmniej pocieszające jest to, że skoro ten imigrant nauczył się tych kilku słów, uznał najwidoczniej, że Polaków - pomimo mniejszej zamożności, niż Japończycy czy Niemcy - też może zaliczyć do swych potencjalnych klientów.
Nieco mniejsze, choć również irytujące jest natręctwo obnośnych handlarzy, których można bez problemu napotkać na wszystkich uczęszczanych przez wczasowiczów plażach włoskich, wliczając także tą w Ostii, nieopodal starożytnego portu rzymskiego. I jak Italia długa i szeroka, tak na niemal każdej dużej plaży z miłej drzemki w prażących promieniach słońca może Cię skutecznie wyrwać fraza „coco bello, coco fresco”, którą jak mantrę powtarzają z zadziwiającą wytrwałością i siłą sprzedawcy kokosów, przemierzający kurorty wzdłuż i wszerz, i reklamujący swój towar. Kiedy przechodziłem obok dwóch mężczyzn, którzy wcześniej serwowali kokosy wczasowiczom, z ich mowy mogłem śmiało wywnioskować, iż nie są to rodowici mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego. Podobnie jak w przypadku czarnoskórego sprzedawcy ręczników, który również w tym samym języku zamienił z nimi kilka słów, zanim znów nie zaczął się przechadzać wśród parzących piasków Ostii powtarzając w kółko „asciugamani”.
Bieda często zmusza przybyszów do kradzieży kieszonkowych, których ofiarą często padają turyści. Znajomi z Włoch ostrzegali, abym uważał w metrze na „kolorowych”, ale nie wydarzyło się nic godnego uwagi, a kieszenie zachowały swą zawartość. Jedyne co w jakiś sposób zwróciło moją uwagę był fakt, że siedzący wygodnie dwudziestokilkuletni Murzyn sprawiał wrażenie, jakoby nie widział tego, że obok niego obładowana siatkami z zakupami Włoszka ledwo stoi na nogach w prowadzonym brawurowo autobusie. Wieczorami trudno zająć siedzące miejsce, do środków miejskiego transportu zwykle pierwsi wdzierają się sprzedawcy z ulicznych straganów, najwyraźniej tak potrzebujący odpoczynku po całym dniu uganiania się za klientem, że niezdolni do dalszego stania muszą dużą gromadą zająć większość siedzeń w autobusie. Oczywiście wielu Włochom takie zachowanie co najmniej się nie podoba.
Opinia publiczna łączy nielegalną imigrację ze wzrostem przestępczości, i oczywiście jest w tym trochę prawdy. Napływ cudzoziemców może się jednak okazać dla Włochów nie tyle zagrożeniem, co wybawieniem z licznych kłopotów, jakie już dziś pojawiają się wśród tego starzejącego się społeczeństwa o niskim przyroście naturalnym. Brakuje rąk do pracy, a wychowane na luksusach młode pokolenie nie chce zajmować się ciężkimi pracami fizycznymi. Obcokrajowcy, pogardliwie nazywani przez Rzymian „kolorowymi”, mogą wypełnić lukę powstałą w wyniku zmian w strukturze wiekowej narodu włoskiego.