Kino mówi o historii. Polskie filmy w 2014 roku

opublikowano: 2014-12-31, 16:44
wolna licencja
Polscy filmowcy zabierali nas w podróż głównie po XX wieku. Był PRL, było powstanie, była wojna. Jak o historii opowiadało polskie kino w 2014 roku?
reklama

Są dwie dobre wiadomości. Po pierwsze: zabrakło spektakularnych porażek w stylu „Bitwy Warszawskiej” Jerzego Hoffmana. Po drugie: o polskich twórcach filmowych znów jest głośno na świecie – i to w sensie pozytywnym. Przede wszystkim główna w tym zasługa Pawła Pawlikowskiego i jego „Idy”. Choć film swoją premierę miał jeszcze w zeszłym roku (a dokładniej 25 października 2013 roku), to właśnie w 2014 roku obraz ten najczęściej nagradzano. Mimo iż w wielu artykułach na pierwszy plan wysuwany jest wątek żydowski obecny w dziele Pawlikowskiego, sam reżyser tak mówił o „Idzie”:

Zdecydowanie nie chciałem robić filmu „na temat”, o kwestiach polsko-żydowskich. Dla mnie to przede wszystkim rzecz o relacji dwóch kobiet, zupełnie innych, lecz mocno związanych, nie tylko przez krew, ale i przez silną wiarę. No i o tym szczególnym momencie, gdy w Polsce ustępował kamienny socjalizm i nagi terror, a przez uchylone właśnie drzwi wślizgiwało się do niej inne życie.

„Ida” kroczy podobną drogą, jak dwa lata temu irańskie „Rozstanie”. Czy finał tej drogi będzie taki sam? O tym przekonamy się już wkrótce – 15 stycznia, kiedy ogłoszone zostaną nominacje do Oscarów.

Ale nie tylko o „Idzie” było głośno poza granicami naszego kraju. 23 listopada brytyjski „The Guardian” opublikował recenzję „Bogów” w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Film o tworzeniu szpitala kardiochirurgicznego w Zabrzu przez Zbigniewa Religę zdobył cztery w pięciogwiazdkowej skali czasopisma. Dla porównania – nominowana do Złotego Globu „Teoria wszystkiego” (film o Stephenie Hawkingu) otrzymał od czasopisma również cztery gwiazdki, a „Gra tajemnic” (obraz o złamaniu kodu Enigmy przez Alana Turninga) – o jedną gwiazdkę mniej.

Zarówno „Bogowie”, jak i „Ida”, pokazują konkretny sposób na opowiadanie polskiej historii na ekranie. Nie chodzi o to, by pokazać dzieło monumentalne, pełne efektów specjalnych, opowiadające o największych wydarzeniach z dziejów. Zarówno obraz Pawlikowskiego, jak i dzieło Palkowskiego nie przytłaczają historią – i jak widać – taka forma przynosi sukcesy.

reklama

„Bogowie” nie byli jednak jedynym polskim filmem tego roku, który nawiązywał do biografii. 7 lutego miała miejsce premiera najnowszego obrazu twórcy „Psów” – „Jacka Stronga”. Władysław Pasikowski – w swoim stylu – przedstawił obraz jednej z najbardziej kontrowersyjnych postaci w najnowszych dziejach Polski: pułkownika Ryszarda Kuklińskiego. Reżyser jasno daje „Jackiem Strongiem” do zrozumienia, że Kuklińskiego uważa za bohatera. W jednym z udzielonych wywiadów opowiadał:

Dostałem tonę całkiem niedawno odtajnionych dokumentów i zagłębiłem się w lekturze. Z tej lektury wyłonił mi się obraz człowieka niezwykłego. Było tam wszystko, co jest potrzebne do interesującego filmu, ale była tam też ukryta historia – fałszu, niedomówień, pomówień, oskarżeń, wielkiego niezrozumienia. Postanowiłem rzucić trochę światła na tę postać, tak całkiem po ludzku... (D. Subbotko, Pasikowski o Kuklińskim: to był człowiek prawy, „Gazeta Wyborcza” 2014, nr 26 (1-2.02))

Ale prócz zabrania głosu w narodowej dyskusji Pasikowski zrobił coś jeszcze – stworzył dobry film sensacyjny. Obraz doceniono na Festiwalu Filmowym w Gdyni, gdzie Pasikowski otrzymał statuetkę za reżyserię.

Do życia przeciętnego człowieka w PRL-u i nie tylko odwołał się w swoim filmie Jerzy Stuhr (premiera 7 listopada). W „Obywatelu” reżyser brał na tapetę nie tylko czasy systemu „słusznie minionego”, ale także rozczarowujące lata dziewięćdziesiąte i początek nowego wieku. Błędem było rozpatrywanie filmu Stuhra w kategoriach komedii – to raczej słodko-gorzka opowieść o życiu człowieka, który wiecznie zderza się z historią. Reżyser w tym filmie niczego nie idealizował, nie opowiadał się także po żadnej ze stron. „Obywatel” zadawał także pytania, na które każdy widz powinien odpowiedzieć sobie sam. W bardziej luźny sposób o PRL-u opowiada Marcin Krzyształowicz w „Pani z przedszkola”. Niestety, obraz, który reklamowany jako „komedia, jakiej nie było” nie zdobył uznania krytyków.

reklama

Obok filmów, które sięgały do historii niedawnej, odrębną grupę stanowiły obrazy dotyczące II wojny światowej. Zaczęło się niezbyt spektakularnie – od adaptacji „Kamieni na szaniec” w reżyserii Roberta Glińskiego (premiera 7 marca) a zakończyło efektownym „Miastem 44” wyreżyserowanym przez Jana Komasę (premiera 19 września). Jednak oba te filmy okazały się w jakimś stopniu niedopracowane. W przypadku dzieła Glińskiego wydawać by się mogło, że scenarzysta dał się ponieść fantazji i całkowicie zmarginalizował postać jednego z głównych bohaterów książki Kamińskiego, jeśli zaś chodzi o obraz Komasy – bolały głównie niewyraziste i słabo zarysowane postacie, które były zaledwie szkicami bohaterów.

Nową formą okazało się „Powstanie Warszawskie” (premiera 5 maja) – dzieło w całości składające się z archiwalnych kronik z 1944 roku. Wówczas dokumenty takie były realizowane dla Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej. Przed upadkiem powstania żołnierze z Oddziału „Chwaty” ukryli taśmy w piwnicach domu przy ulicy Wilanowskiej 1. Materiały odkryto w 1946 roku – Wacław Kaźmierczak zmontował z nich film pt. „Warszawa walczy”, który wkrótce potem zaginął. Kiedy odnaleziono powstańcze kroniki okazało się, że taśmy zostały pocięte i chaotycznie posklejane. Nowy kształt nadali im dopiero Jan Komasa, Jan Ołdakowski, Joanna Pawluśkiewicz i Piotr C. Śliwowski. W „Powstaniu Warszawskim” obraz nie jest wymysłem scenarzysty – oglądamy autentyczny zapis tamtych sierpniowych dni. Nie tylko walkę, ale także śluby i pogrzeby, kulisy tworzenia powstańczych kronik, a nawet działalność kuchni. Oglądając „Miasto 44” trudno było oprzeć się wrażeniu, że Komasa wciąż miał w pamięci kadry z „Powstania”.

reklama

Warto wspomnieć o jeszcze jednej produkcji, choć dotyczącej bardziej małego ekranu. W 2014 roku, po sześciu latach emisji, Telewizja Polska zakończyła serial „Czas honoru”. Produkcja Akson Studio skończyła się serią spektakularną, jeśli chodzi o temat – twórcy (wreszcie!) opowiedzieli o losach bohaterów w czasie Powstania. Mniej udana okazała się sama realizacja – niektóre odcinki dłużyły się niemiłosiernie, aktorzy wydawali się zmęczeni swoimi rolami, scenariusz był niedopracowany, szczególnie jeśli chodzi o losy bohaterów względem pozostałych serii. Niestety – oglądając „Czas honoru. Powstanie” można było odnieść wrażenie, że twórcy zdecydowali się na realizację tej serii tylko po to, ażeby wykorzystać scenografię z „Miasta 44”. Bardzo słabe zakończenie serialu, który w swoich początkach był świetną polską produkcją.

Trzeba także zaznaczyć, że zdarzały się premiery, które przeminęły bez większego echa. Przykładem tego może być polsko-niemiecko-francuska produkcja pt. „Biegnij, chłopcze, biegnij”. Wydaje się jednak, że motyw uciekającego żydowskiego dziecka jest aż nadto eksponowany w kinie, by mógł przyciągnąć rzesze widzów (wystarczy odwołać się do polskich filmów, np. „Świadectwa urodzenia” Stanisława Różewicza czy „Wedle wyroków twoich” Jerzego Hoffmana).

Mimo potknięć rok 2014 można zdecydowanie zaliczyć do udanych w polskiej kinematografii – szczególnie, jeśli chodzi o wątki historyczne. O tym, że Polacy lubią powracać do historii w kinie może świadczyć fakt, że w 3. października premierę miała odnowiona wersja „Potopu” Jerzego Hoffmana – „Potop. Redivivus”.

Trzy najchętniej oglądane polskie produkcje w kinach w naszym kraju to „Bogowie”, „Miasto 44” oraz „Jack Strong” – z czego ten pierwszy film przekroczył magiczną barierę 2 milionów widzów (dane do 14 grudnia 2014 roku ze strony Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej).

Jak będzie wyglądało polskie kino historyczne w 2015 roku? O tym przekonamy się już w styczniu, kiedy na ekrany polskich kin wejdzie „Hiszpanka” Łukasza Barczyka, opowieść z powstaniem wielkopolskim w tle. Z kolei w marcu przeniesiemy się do Krakowa lat sześćdziesiątych. Scenariusz „Czerwonego pająka” Marcina Koszałki inspirowany był historią krakowskich seryjnych morderców – Karola Kota oraz Lucjana Staniaka.

Jakie więc są życzenia na Nowy Rok? Choć 2014 obfitował w wiele ciekawych premier, oby 2015 okazał się jeszcze lepszy od poprzedniego.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

reklama
Komentarze
o autorze
Agata Łysakowska-Trzoss
Doktorantka na Wydziale Historycznym oraz studentka filmoznawstwa na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Interesuje się historią życia codziennego, rozwojem miast w XIX wieku oraz historią filmu. Miłośniczka kultury hiszpańskiej i katalońskiej oraz wielbicielka filmów z Audrey Hepburn. Choć panicznie boi się latać samolotami, marzy o podróży do Ameryki Południowej.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone