„King Tut”, czyli muzea za wielką wodą
Zwykli Amerykanie są często ignorantami w zakresie historii, ich dzieje liczą zresztą stosunkowo niewiele lat, przynajmniej w porównaniu z wieloma państwami europejskimi. Starożytność kraju nie przekłada się jednak na jego zamożność. Muzea w USA mogą korzystać zarówno z nowoczesnych technologii, jak i z przestronnych i doskonale wyposażonych budynków. A przede wszystkim – mają pieniądze na zakup najcenniejszych zabytków.
W Chicago znajdują się liczne, dobrze zaopatrzone muzea, które potrafią zainteresować każdego miłośnika historii. Będąc w tym mieście, odwiedziłem dwa z nich: Muzeum Historii Naturalnej (Field Museum) oraz Muzeum Nauki i Przemysłu (Museum of Science & Industry).
Po pierwsze – reklama
Tutanchamon patrzył na mnie z każdego słupa, billboardu, ulotki… nawet w wagoniku metra znalazła się jego podobizna. Wielka fotografia słynnej maski grobowej młodego faraona
zawieszona na przedniej ścianie muzeum była doskonale widoczna z oddali. Chicago oszalało na punkcie starożytnego Egiptu.
Wystawa „King Tut” (ależ ci Amerykanie potrafią skracać imiona!) w Field Museum jest hitem muzealnym 2006 roku. Prezentuje ona obiekty z grobowca młodego faraona Tutanchamona, którego odkrycie jest uznawane za jedno z najważniejszych osiągnięć archeologicznych wszech czasów. Ale nie tylko o Tucie mowa – wystawa prezentuje historię całej osiemnastej dynastii faraonów, i to bardzo solidnie. W końcu współorganizatorem jest National Geographic.
Idąc przez mroczne, stylizowane na staroegipskie grobowce sale muzeum, w tle słyszymy „egipską” muzykę, co pomaga tworzyć tajemniczy klimat wystawy. Sposób prezentacji eksponatów sprawia, że widz ma wrażenie uczestniczenia w czymś niezwykłym – jednocześnie show i misterium. Patrząc w oczy młodego faraona, czujemy, że jesteśmy wybrańcami, którzy dostali jedyną w swoim rodzaju szansę. Dlatego „King Tut” jest trendy.
Zwiedziwszy wystawę, trafiamy do sklepiku z pamiątkami. Mamy tu wszystko – od T-shirtów z Tutem, przez piramidki, breloczki i pocztówki, do obrazów. Nie wypada nie kupić sobie czegoś na pamiątkę.
Multimedia
Konkurentem Tuta jest wystawa „Leonardo: Men, Inventor, Genius” w Muzeum Nauki i Przemysłu. Dzięki dobrze zachowanym szkicom autorstwa wynalazcy udało się zrealizować opracowane przez niego projekty urządzeń, takich jak czołg czy lotnia. Wszystko można zobaczyć właśnie na tej wystawie.
Tutaj postawiono na interaktywność – część eksponatów można nie tylko oglądać, lecz także samemu uruchomić, np. przez przekręcenie korby. To jednak nie koniec. Po wyjściu z właściwej ekspozycji trafiamy do Warsztatu Leonarda. Tu do dyspozycji zwiedzających są komputery z animowanymi wizerunkami projektów, a także proste urządzenia udostępnione na zasadzie „zrób to sam”. Wszystko jest w zasięgu ręki widza, to on tworzy ten warsztat. Dzieci mają okazję postrzelać do celu z katapult albo wraz z instruktorem złożyć prosty most z drewna. Wszystko po to, by ze zwiedzaniem łączyła się nie tylko nauka, lecz także zabawa.
Budowanie klimatu
W tym samym muzeum na ekspozycji stałej można zobaczyć U-505 – niemiecki okręt podwodny zdobyty w 1944 roku przez Amerykanów u wybrzeża Afryki. Po wojnie trafił on właśnie do Museum of Science & Industry i jest jednym z najsławniejszych zabytków miasta.
Zwiedzanie zaczynamy od wstępnych informacji o początkach drugiej wojny światowej. Następne plansze prezentują informacje o Bitwie o Atlantyk, wywiadzie morskim i pierwszym pomyśle zdobycia U-Boota. W kolejnych salach odwzorowano wyposażenie np. alianckiego mostka kapitańskiego. Gdy na wyświetlanym tam filmie widzimy salwę artyleryjską, pod stopami drży podłoga, całość robi więc ogromne wrażenie.
Wreszcie dochodzimy do wielkiego betonowego hangaru, w którym stoi U-Boot. Schodząc na dół, poznajemy kolejne etapy akcji zdobycia okrętu, a na końcu drogi trafiamy na wystawę fragmentów wyposażenia łodzi podwodnej. Jest tu również możliwość korzystania z interaktywnych symulatorów, m.in. namierzania peryskopem. Zwiedzanie kończy się spacerem wraz z przewodnikiem wewnątrz U-505. W środku co chwila rozlegają się dźwięki, jakie słyszeli niegdyś członkowie załogi okrętu, np. w momencie ataku torpedowego.
Tekst, obraz i dźwięk współgrają tu ze sobą znakomicie, dzięki czemu wyobraźnia działa na pełnych obrotach, a zwiedzanie sprawia dużą przyjemność nie tylko fanom militariów, lecz także dzieciom, czy – z reguły niezainteresowanym tematami wojennymi – paniom.
Powrót do domu
Wychodząc z U-Boota, pomyślałem o naszym muzealnictwie. Od razu nasunęło się kilka porównań.
W muzeach amerykańskich standardem jest wliczenie w cenę biletu filmu wprowadzającego w tematykę wystawy. Czasem wyświetlany jest on w muzealnym kinie, jakie często znajduje się w większych placówkach, takich jak np. Museum of Science & Industry czy Planetarium Adlera, gdzie zobaczyć można m.in. film nt. astronomii Egipcjan. Produkcje te, autorstwa National Geographic lub Discovery, wykonane są bardzo solidnie i ciekawie. W Polsce z takim dodatkiem spotkać się można niezwykle rzadko, a często wygląda to jak w kinie na polach Grunwaldu, gdzie na sali z okresu późnego Gierka obejrzeć można… fragmenty bitwy grunwaldzkiej z filmu „Krzyżacy” Forda.
Jak streścić różnice pomiędzy muzeami polskimi a amerykańskimi? Te drugie są ładniej opakowane. W Polsce dominują zwykłe sale muzealne z gablotami, w których znajdują się lepiej lub gorzej opisane eksponaty. W USA jest podobnie, lecz stylizowany wystrój
pomieszczeń, muzyka w tle, efekty specjalne, interaktywne ekrany i zabawki oraz kolorowe plansze sprawiają, że proces przyswajania informacji jest o wiele przyjemniejszy. Inna sprawa, że polskie muzea rzadko stać na sprowadzenie takich skarbów jak te obecne na wystawie „King Tut”.
Oczywiście, są w Polsce muzea podobne do tych, jakie zobaczyć można w USA. Najczęściej prezentują one zagadnienia techniczne lub przyrodnicze, ale również historia zaczyna być pokazywana w nowoczesny sposób, czego najbardziej znanym przykładem jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Ciekawie zapowiada się również mające powstać w Warszawie Muzeum Historii Polski. Być może są to zwiastuny większych zmian w polskim muzealnictwie.