„King Tut”, czyli muzea za wielką wodą

opublikowano: 2006-10-13, 07:00
wolna licencja
Zamiast leżeć na plaży i kąpać się w zimnej wodzie, warto odwiedzić najbliższe muzeum. Będąc w Stanach Zjednoczonych, postanowiłem spędzić swój czas na zwiedzaniu. Czy było warto?
reklama
Autor w pamiątkowej koszulce

Zwykli Amerykanie są często ignorantami w zakresie historii, ich dzieje liczą zresztą stosunkowo niewiele lat, przynajmniej w porównaniu z wieloma państwami europejskimi. Starożytność kraju nie przekłada się jednak na jego zamożność. Muzea w USA mogą korzystać zarówno z nowoczesnych technologii, jak i z przestronnych i doskonale wyposażonych budynków. A przede wszystkim – mają pieniądze na zakup najcenniejszych zabytków.

W Chicago znajdują się liczne, dobrze zaopatrzone muzea, które potrafią zainteresować każdego miłośnika historii. Będąc w tym mieście, odwiedziłem dwa z nich: Muzeum Historii Naturalnej (Field Museum) oraz Muzeum Nauki i Przemysłu (Museum of Science & Industry).

Po pierwsze – reklama

Tutanchamon patrzył na mnie z każdego słupa, billboardu, ulotki… nawet w wagoniku metra znalazła się jego podobizna. Wielka fotografia słynnej maski grobowej młodego faraona

Maska „King Tuta”

zawieszona na przedniej ścianie muzeum była doskonale widoczna z oddali. Chicago oszalało na punkcie starożytnego Egiptu.

Wystawa „King Tut” (ależ ci Amerykanie potrafią skracać imiona!) w Field Museum jest hitem muzealnym 2006 roku. Prezentuje ona obiekty z grobowca młodego faraona Tutanchamona, którego odkrycie jest uznawane za jedno z najważniejszych osiągnięć archeologicznych wszech czasów. Ale nie tylko o Tucie mowa – wystawa prezentuje historię całej osiemnastej dynastii faraonów, i to bardzo solidnie. W końcu współorganizatorem jest National Geographic.

Idąc przez mroczne, stylizowane na staroegipskie grobowce sale muzeum, w tle słyszymy „egipską” muzykę, co pomaga tworzyć tajemniczy klimat wystawy. Sposób prezentacji eksponatów sprawia, że widz ma wrażenie uczestniczenia w czymś niezwykłym – jednocześnie show i misterium. Patrząc w oczy młodego faraona, czujemy, że jesteśmy wybrańcami, którzy dostali jedyną w swoim rodzaju szansę. Dlatego „King Tut” jest trendy.

Zwiedziwszy wystawę, trafiamy do sklepiku z pamiątkami. Mamy tu wszystko – od T-shirtów z Tutem, przez piramidki, breloczki i pocztówki, do obrazów. Nie wypada nie kupić sobie czegoś na pamiątkę.

Multimedia

Konkurentem Tuta jest wystawa „Leonardo: Men, Inventor, Genius” w Muzeum Nauki i Przemysłu. Dzięki dobrze zachowanym szkicom autorstwa wynalazcy udało się zrealizować opracowane przez niego projekty urządzeń, takich jak czołg czy lotnia. Wszystko można zobaczyć właśnie na tej wystawie.

Wznieść się w przestworza… w XVI wieku

Tutaj postawiono na interaktywność – część eksponatów można nie tylko oglądać, lecz także samemu uruchomić, np. przez przekręcenie korby. To jednak nie koniec. Po wyjściu z właściwej ekspozycji trafiamy do Warsztatu Leonarda. Tu do dyspozycji zwiedzających są komputery z animowanymi wizerunkami projektów, a także proste urządzenia udostępnione na zasadzie „zrób to sam”. Wszystko jest w zasięgu ręki widza, to on tworzy ten warsztat. Dzieci mają okazję postrzelać do celu z katapult albo wraz z instruktorem złożyć prosty most z drewna. Wszystko po to, by ze zwiedzaniem łączyła się nie tylko nauka, lecz także zabawa.

reklama

Budowanie klimatu

W tym samym muzeum na ekspozycji stałej można zobaczyć U-505 – niemiecki okręt podwodny zdobyty w 1944 roku przez Amerykanów u wybrzeża Afryki. Po wojnie trafił on właśnie do Museum of Science & Industry i jest jednym z najsławniejszych zabytków miasta.

Zwiedzanie zaczynamy od wstępnych informacji o początkach drugiej wojny światowej. Następne plansze prezentują informacje o Bitwie o Atlantyk, wywiadzie morskim i pierwszym pomyśle zdobycia U-Boota. W kolejnych salach odwzorowano wyposażenie np. alianckiego mostka kapitańskiego. Gdy na wyświetlanym tam filmie widzimy salwę artyleryjską, pod stopami drży podłoga, całość robi więc ogromne wrażenie.

Jak w prawdziwym hangarze

Wreszcie dochodzimy do wielkiego betonowego hangaru, w którym stoi U-Boot. Schodząc na dół, poznajemy kolejne etapy akcji zdobycia okrętu, a na końcu drogi trafiamy na wystawę fragmentów wyposażenia łodzi podwodnej. Jest tu również możliwość korzystania z interaktywnych symulatorów, m.in. namierzania peryskopem. Zwiedzanie kończy się spacerem wraz z przewodnikiem wewnątrz U-505. W środku co chwila rozlegają się dźwięki, jakie słyszeli niegdyś członkowie załogi okrętu, np. w momencie ataku torpedowego.

Tekst, obraz i dźwięk współgrają tu ze sobą znakomicie, dzięki czemu wyobraźnia działa na pełnych obrotach, a zwiedzanie sprawia dużą przyjemność nie tylko fanom militariów, lecz także dzieciom, czy – z reguły niezainteresowanym tematami wojennymi – paniom.

Powrót do domu

Wychodząc z U-Boota, pomyślałem o naszym muzealnictwie. Od razu nasunęło się kilka porównań.

W muzeach amerykańskich standardem jest wliczenie w cenę biletu filmu wprowadzającego w tematykę wystawy. Czasem wyświetlany jest on w muzealnym kinie, jakie często znajduje się w większych placówkach, takich jak np. Museum of Science & Industry czy Planetarium Adlera, gdzie zobaczyć można m.in. film nt. astronomii Egipcjan. Produkcje te, autorstwa National Geographic lub Discovery, wykonane są bardzo solidnie i ciekawie. W Polsce z takim dodatkiem spotkać się można niezwykle rzadko, a często wygląda to jak w kinie na polach Grunwaldu, gdzie na sali z okresu późnego Gierka obejrzeć można… fragmenty bitwy grunwaldzkiej z filmu „Krzyżacy” Forda.

Jak streścić różnice pomiędzy muzeami polskimi a amerykańskimi? Te drugie są ładniej opakowane. W Polsce dominują zwykłe sale muzealne z gablotami, w których znajdują się lepiej lub gorzej opisane eksponaty. W USA jest podobnie, lecz stylizowany wystrój

Twarz Tutanchamona na okładce „National Geographic”

pomieszczeń, muzyka w tle, efekty specjalne, interaktywne ekrany i zabawki oraz kolorowe plansze sprawiają, że proces przyswajania informacji jest o wiele przyjemniejszy. Inna sprawa, że polskie muzea rzadko stać na sprowadzenie takich skarbów jak te obecne na wystawie „King Tut”.

Oczywiście, są w Polsce muzea podobne do tych, jakie zobaczyć można w USA. Najczęściej prezentują one zagadnienia techniczne lub przyrodnicze, ale również historia zaczyna być pokazywana w nowoczesny sposób, czego najbardziej znanym przykładem jest Muzeum Powstania Warszawskiego. Ciekawie zapowiada się również mające powstać w Warszawie Muzeum Historii Polski. Być może są to zwiastuny większych zmian w polskim muzealnictwie.

reklama
Komentarze
o autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone