Kiedy nasi pradziadowie chodzili do kina
Ten tekst jest fragmentem książki Jacka Melchiora „Filmiłości”.
Do kina czy na film? Oto jest pytanie!
Był rok 1935. Maria, moja przyszła prababka, chwyciła pod ramię Tadeusza, swego narzeczonego, a mego przyszłego pradziadka, i poszli do któregoś z siedemdziesięciu warszawskich kin na hit sezonu – Dwie Joasie.
W zasadzie Joasia była tylko jedna, ale rozdwojona na piękną i brzydką, postanowiła się bowiem pobrzydzać, wychodząc do pracy, by kolejny szef znów nie próbował jej molestować. Nie mogła przewidzieć, że jako sekretarka trafi do kancelarii adwokackiej przystojnego podrywacza, w którym się zakocha.
Maria była zachwycona: piękna Smosarska nawet przebrana za brzydulę wciąż była jej idolką. Tadeusz zachwycił się mniej, znaczy znudził się okropnie, bo mój pradziadek był zarazem pradziadkiem wszystkich samców nieznoszących komedii romantycznych. W dodatku ta cała Smosarska, owszem, apetyczna, pół filmu występowała w idiotycznych okularkach i kretyńsko przyklejonej do czoła grzywce i nic z siebie nie zdejmowała poza kapeluszem. Tadeusz z pewnością wolałby obejrzeć taką na przykład Ekstazę, nakręconą ledwie dwa lata wcześniej, i to w sąsiedzkiej Czechosłowacji: skandal, w którym Hedy Lamarr, seksowna pramatka wszystkich pornogwiazdek z ambicjami, rozbiera się do naga…
Tyle dobrego, że zachwycona Maria nie miała nic przeciwko, by Tadeusz najpierw złapał ją za rączkę, potem musnął pierś w szczelnie zapiętym sweterku, a w finale – gdy Joasia/Smosarska szczęśliwie wylądowała w ramionach swego szefa, amanta Brodniewicza – wreszcie pocałował.
Dlaczego dopiero w finale? Tadeusz nie był łazęgą, starał się! Kłopot w tym, że Maria przyszła z nim n a film, nie do kina, i przez cały seans odsuwała go, gdy tylko próbował zasłonić jej obraz. Fakt, że robił to delikatnie. Bo jak inaczej, skoro ledwie zasiedli w fotelikach, a z ekranu padło oskarżenie całego męskiego rodu?
– Czyż naprawdę nie ma mężczyzny, który by inaczej traktował kobietę? Czy taki chłop musi być zawsze natarczywy i obleśny? – lamentowała rozżalona Smosarska.
Po takich słowach Tadeusz, nienatarczywy i z pewnością nieobleśny, musiał chwilowo zrezygnować z jakichkolwiek pomysłów na obściskiwanie Marii. Ba, nawet puścił już trzymaną jedwabistą rączkę, bo oto na ekranie, w poczekalni biura przystojnego lowelasa mecenasa, czyli amanta Brodniewicza, wraz z Joasią zebrały się inne kandydatki na sekretarkę i pomstowały na męskie ochoty.
– Znam te typy – szepnęła jedna do drugiej. – Cicha woda, brat Heroda, takiemu to tylko rzeź niewiniątek w głowie!
Rzeź niewiniątek?
Pradziadek Tadeusz chciał tylko przytulić w kinie swą przyszłą narzeczoną… Na szczęście niebawem, po raz nie wiadomo który, okazało się, że kobiety bez mężczyzn żyć nie mogą i rzecz jasna odwrotnie, bo jak śpiewał w Dwóch Joasiach Adam Aston:
Od miłości nikt się nie wykręci,
Przyjdzie sama mimo twojej chęci!
Ach, te przedwojenne przeboje! Tak czy owak, wraz z Astonem, tenorowym bożyszczem epoki, śpiewała moja prababka Maria, która wcale nie była niechętna i nawet nie zamierzała wykręcać się memu przyszłemu pradziadkowi, taki okazał się w owym kinie delikatny.
– Tadzio nieraz dostał potem, czego chciał – szeptała mi do ucha na starość, chichocząc przy tym cichutko. – I nigdy mu nie odmawiałam, choć nie mogłam wiedzieć, że pisane nam będą zaledwie trzy lata…
Od miłości nikt się nie wykręci.
Maria z wdziękiem wychrypiała mi tę piosenkę tuż po ostatnich, dziewięćdziesiątych piątych urodzinach, na tydzień przed śmiercią.
To wówczas wyjawiła mi swój największy sekret, nieświadoma, że dawno wszystkiego się domyśliłam. Ona milczała i ja milczałam, bo przecież nigdy bym jej nie wydała! Nigdy bym nie pozwoliła, by babka Adela, jej córka, straciła do rodzicielki resztki szacunku i by Róża, jej wnuczka, czyli moja mama, rysowała im obu kółka na skroni na znak, że są kompletnie pomylone.
Nim Maria odeszła tam, gdzie zamierzała spotkać rozstrzelanego w czasie wojny pradziadka Tadeusza, amanta Brodniewicza powalonego przez atak serca podczas powstania, pieśniarza Astona zmarłego na londyńskiej emigracji i oczywiście uwielbianą Smosarską, najjaśniejszą z dziesiątek tamtych gwiazd, które na taśmie filmowej nie zdążyły się zestarzeć, przyznała mi się do…
W każdym razie babka Adela nie wie nic do dzisiaj i wciąż uważa, że Maria była kobietą płochą, powierzchowną, nastawioną jedynie na zabawę, do końca wspominającą z rozrzewnieniem tylko rauty i bale, pełne absztyfikantów, przechadzki po parku i oczywiście wyprawy do kina z młodości.
– Twoja prababka ponoć bardzo lubiła te rzeczy – oświadczyła mi Adela pewnego dnia z babciną troską, gdy wybierałam się na jedną z pierwszych randek. – Więc lepiej uważaj!
– Ale na co? – zdziwiłam się.
– Jak to na co? Twoja prababka jak wszyscy w tamtych niepoważnych czasach tak lubiła się bawić, że wkrótce wybuchła druga wojna!
Zabrzmiało to tak złowieszczo, jakby dostali za swoje.