Kazimierz Krajewski: W dziejach Nowogródzkiej AK ogniskuje się dramat całej Armii Krajowej
Magdalena Mikrut-Majeranek: W swojej najnowszej publikacji wskazuje pan, że Nowogródzki Okręg Armii Krajowej to najciekawsza, a jednocześnie najsłabiej zbadana jednostka organizacyjna Polskiego Państwa Podziemnego. Czym się charakteryzował i dlaczego zasługuje na miano najciekawszego Okręgu AK?
Kazimierz Krajewski: Może nie tyle najciekawszą, ile jedną z najciekawszych wielkich jednostek organizacyjnych PPP. Nowogródzki Okręg AK nie należał do struktur szczególnie silnych pod względem liczebności. W szczytowym okresie działalności, wiosną-latem 1944 r. w jego szeregach znajdowało się kilkanaście tysięcy zaprzysiężonych żołnierzy AK. W porównaniu z np. Okręgiem Lubelskim, liczącym 60 tys. ludzi, Kieleckim – szacowanym na 40 tys. czy Białostockim sięgającym 30 tys. – mogłoby wydawać się, że to nie jest wiele. Ale blisko 8 tys. spośród tych wspomnianych kilkunastu tys. – w końcowym okresie okupacji niemieckiej walczyło z bronią w ręku, w zwartych oddziałach polowych.
Partyzantka w Nowogródzkim Okręgu AK została uruchomiona jeszcze w połowie 1942 r., znacznie wcześniej niż w innych okręgach – np. w sąsiednim Okręgu Wileńskim, nie mówiąc już o Okręgu Białostockim. Z czasem działalność nowogródzkiej AK nabrała ogromnej dynamiki. Było to możliwe dzięki niezwykłemu poświęceniu polskiego kresowego społeczeństwa, tak przecież wyniszczonego pierwszą okupacją sowiecką z lat 1939-1941 oraz terrorem niemieckim. Tylko latem 1942 r. podczas „Polenaction” z rąk Niemców i ich białoruskich kolaborantów zginęło około tysiąca przedstawicieli polskiej inteligencji! W dziejach Nowogródzkiej AK ogniskuje się dramat całej Armii Krajowej polegający na opuszczeniu przez sojuszników, osamotnieniu polskiego zbrojnego ruchu niepodległościowego, uzewnętrznieniu się konfliktu z Rosją Sowiecką, której przednią strażą była wroga sprawie polskiej czerwona partyzantka. To właśnie na Ziemi Nowogródzkiej i na Wileńszczyźnie, okazało się, że jest zupełnie inaczej niż głosili alianci, a za nimi rząd RP na Wychodźstwie, że „sojusznik naszych sojuszników” może być sojusznikiem jedynie dla Aliantów zachodnich, bowiem dla Polski jest śmiertelnym wrogiem. Jeśli pytamy, w którym momencie rozpoczęła się epopeja Żołnierzy Wyklętych – czyli zbrojna konfrontacja polskiego ruchu niepodległościowego z reżimem komunistycznym, to odpowiedź zapewne będzie brzmiała, że nad Niemnem w 1943 roku.
M.M.-M.: Dlaczego postanowił pan zająć się opisywaniem dziejów wspomnianej jednostki? Przez wiele lat współpracował Pan z akowcami z Nowogródczyzny. Kogo udało się Panu poznać osobiście?
K.K.: Ze środowiskiem akowców z Nowogródczyzny zetknąłem się w połowie przytłaczająco szarych lat osiemdziesiątych. Ich dzieje wydały mi się doprawdy fascynujące, a przecież tak zupełnie zapomniane i nieznane. Wydało mi się, że zapomnienie to jest ogromną niesprawiedliwością, że historia kresowej AK powinna stać się przedmiotem badań, których efektem byłyby publikacje wydobywające ich z nieistnienia w społecznej świadomości. Zaprzyjaźniłem się z nowogrodzkimi kombatantami i zacząłem im pomagać. W efekcie bardzo szybko wmontowali mnie w swą działalność. Powierzali mi różne funkcje, także te pochodzące z wyborów, najważniejsze było jednak to, że uznali, iż mam zająć się historią ich okręgu. Uważam, że każdy Okręg AK powinien doczekać się opracowania monograficznego, tomu zawierającego edycję źródeł dotyczących jego działalności, publikacji poświęconej nekropoliom, albumu fotograficznego, biografii ważniejszych postaci oraz opracowań poszczególnych jednostek konspiracyjnych i partyzanckich, a także - jeśli to możliwe – tomu zawierającego relacje i wspomnienia.
W stosunku do Nowogródzkiego Okręgu AK starałem się przez lata konsekwentnie realizować tak właśnie zarysowany program badawczy, stopniowo wypełniając wskazane powyżej punkty. Album Nowogródzki Okręg AK w fotografii jest jednym z ostatnich elementów moich zobowiązań wobec kresowych akowców.
Swoje prace nad dziejami nowogrodzkiej AK rozpocząłem w czasie, w którym zawodowi historycy nie podejmowali takich tematów jak dzieje AK na Kresach lub podziemie antykomunistyczne. Wyjątkiem był tu ś.p. prof. Tomasz Strzembosz, w kręgu oddziaływania którego znalazłem się i ja. Żyło wówczas jeszcze wielu żołnierzy AK z Kresów, w tym, także oficerów odgrywających wybitną rolę w działaniach niepodległościowych. Tylko w kraju mieszkało wówczas co najmniej 400 nowogrodzkich akowców, garstka dogasała na emigracji.
Dawni bohaterowie umierali w zapomnieniu, a często i w biedzie. Starałem się dotrzeć do tych ludzi. Zbierając relacje i wspomnienia kresowych akowców objechałem nocnymi pociągami całą Polskę, potem przyszła kolej na kwerendy w dotychczas niedostępnych placówkach archiwalnych. Nikt ludziom takim jak ja nie dawał wówczas grantów, nie zwracał kosztów i nie stwarzał jakiejkolwiek zachęty do pracy. Stan taki utrzymywał się zresztą także i w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Udało mi się zgromadzić kilkaset relacji, wspomnień, notatek, życiorysów itp. materiałów dotyczących Nowogrodzkiego Okręgu AK. Ten etap pracy był okazją do osobistego poznania wielu niezwykłych, wspaniałych ludzi, żołnierzy AK. Nie sposób wymienić wszystkich – wspomnę w tym miejscu por. Stanisława Karolkiewicza „Szczęsnego” – dowódcę 1 kompanii III batalionu 77 pp AK (UBK), późniejszego generała, kpt. Witolda Lenczewskiego „Wiktora”, „Strzałę” – dowódcę Ośrodka Baranowicze-powiat oraz batalionu 78 pp AK, ppor. Bojomira Tworzyańskiego „Ostoję” – komendanta Ośrodka Szczuczyn i dowódcę VII batalionu 77 pp AK, ppor. Jana Wasiewicza „Lwa” – dowódcę 1 kompanii I batalionu 77 pp AK, pchor. Andrzeja Ciemniewskiego „Selima” z VI batalionu 77 pp AK, pchor. Józefa Wierzbickiego „Wróblewskiego” z V batalionu 77 pp AK, Tadeusza Bieńkowicza „Rączego” z II batalionu 77 pp AK (późniejszego generała) czy J erzego Andruszkiewicza „Rysia” i Czesława Olechnowicza „Cześka” z IV batalionu 77 pp AK. Z tej ostatniej jednostki żyło wówczas jeszcze 2 dowódców kompanii i 10 dowódców plutonów. Bez pomocy tych ludzi, a także dziesiątków innych, których nie sposób tu wymienić, praca której się podjąłem nie byłaby możliwa. Znajomość z nimi była także okazją do zebrania obszernej ikonografii do dziejów Nowogródzkiego Okręgu AK, zaprezentowanej w albumie o którym tu mówimy. Korzystałem też ze zbiorów SPP, AAN, NAC, MAK, AIPN, WBBH oraz zbiorów prywatnych.
M.M.-M.: Szczególnie frapujący jest fakt, że to właśnie na tym terenie podejmowano próby unormowania stosunków z partyzantką sowiecką. Co więcej, pojawiały się oddolne, lokalne inicjatywy zawieszenia broni z Niemcami. Czemu próby te kończyły się niepowodzeniami?
K.K.: Komendant Nowogródzkiego Okręgu AK ppłk Janusz Szulc vel Szlaski „Prawdzic”, „Borsuk”, miał osobiste, negatywne doświadczenie dotyczące zetknięcia się z systemem sowieckim. I te z czasów rosyjskiej wojny domowej oraz wojny polsko-bolszewickiej, i te z lat pierwszej okupacji sowieckiej 1939-1941 r. Dość powiedzieć, że aresztowany przez NKWD przeszedł brutalne śledztwo, został skazany na karę śmierci i uczestniczył w czerwcu 1941 r. w marszu śmierci z Mińska do Czerwieni, podczas którego konwojenci wymordowali setki więźniów. Pomimo, iż zdawał sobie sprawę z nierealności oczekiwań przywódców polskiego życia politycznego z Londynu i przełożonych z Komendy Głównej AK, dotyczących sojuszniczego traktowania partyzantki sowieckiej, kilkakrotnie podejmował próby porozumienia się z nią. Z rozmowami prowadzonymi w czerwcu 1943 r. wiązał poważne nadzieje. Bardzo szybko okazało się jednak, że Rosjanie podjęli wspomniane rozmowy jedynie dla rozpoznania strony polskiej. Zastanawiając się nad relacjami pomiędzy AK i partyzantką sowiecką na Nowogrodczyźnie należy pamiętać, że istniała ogromna przepaść pomiędzy niektórymi wyobrażeniami i rozkazami Komendy Głównej AK, a sytuacją panującą na w tej części ziem polskich i rzeczywistymi możliwościami działania na tym terenie. Łatwo było stawiać wymagania i dawać dobre rady z Warszawy czy Londynu, trudniej udzielić konkretnej pomocy trwającym w osamotnieniu oddziałom partyzanckim i strukturom konspiracyjnym Nowogródzkiego Okręgu AK.
Rozkazy nakazujące porozumienie i współdziałanie z partyzantką sowiecką, wydawane w celu usatysfakcjonowania Aliantów, którzy w listopadzie i grudniu 1943 r. zgodzili się w Teheranie na anektowanie połowy terytorium Polski przez ZSRS i na pozostawienie tak okrojonego kraju w sowieckiej strefie wpływów, w sytuacji w której partyzantka sowiecka zwalczała Armię Krajową, świadczyły o niezrozumieniu realiów kresów północno-wschodnich oraz dziecinnej wierze w naszych sojuszników. Porozumienie i współdziałanie są możliwe tylko wtedy, gdy obie strony do nich dążą. Nad Niemnem zaś, niezależnie od pobożnych życzeń KG AK czy oczekiwań Aliantów, Rosjanie po prostu nie zamierzali podejmować żadnych rzeczywistych porozumień ze stroną polską. Akowcy nie byli partnerami do rozmów, lecz „antysowieckimi elementami”, które trzeba za wszelką cenę zniszczyć. Od pewnego momentu można tu było „rozmawiać” wyłącznie przy pomocy karabinów.
Tak, jak pani wspomniała, na Nowogródczyźnie miały też miejsce dwukrotne próby przewartościowania relacji pomiędzy niektórymi oddziałami AK i Niemcami. Były one pochodną relacji pomiędzy akowcami i partyzantką sowiecką. Jest charakterystyczne, że doszło do nich ze strony polskiej na niskim szczeblu dowodzenia, a także że zaistniały one poza Komendą Nowogródzkiego Okręgu AK. Można się jedynie zastanawiać, czy w przypadku początkowego etapu rozmów w Lidzie nie było cichego przyzwolenia ze strony ppłk „Prawdzica”, nastawionego jednak wyłącznie na wyciągniecie broni od przeciwnika. Nie jest to jednak pewne i nie ma na to żadnych „twardych” dowodów. Trudno bowiem „wyjaśnienia” rtm. Józefa Świdy „Lecha” z 1985 r. traktować jako w pełni wiarygodne źródło. Zbyt wiele jest w nich nieprawdy oraz celowych pominięć. Gdy „Lech” nie chciał przerwać zaistniałej sytuacji i wysunął własne koncepcje dotyczące przeprofilowania działalności podległych sobie sił, sprowadzające się do zakwestionowania rozkazów KG AK, przerwania walki z Niemcami i przystąpienia do planowych działań przeciw partyzantce sowieckiej – rekcja Komendy Okręgu była bardzo szybka. Nie starano się sprawy „zamieść pod dywan”, lecz powiadomiono o niej KG AK. Ta wysłała swego przedstawiciela, ppłk cc Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza”, człowieka którego autorytet „Lech” uznawał. Zorganizowano posiedzenie WSS, podczas którego „Lech” przyznał się do winy i został skazany na karę śmierci. Znacznie dłużej trwało polsko-niemieckie zawieszenie broni w pow. Stołpce. Komenda Okręgu początkowo zaakceptowała je, nie widząc innego rozwiązania pozwalającego na utrzymanie się oddziału ppor. cc Adolfa Pilcha „Góry” na jego macierzystym terenie. Później trzykrotnie cofała owe przyzwolenie, nakazując „Górze” podjęcie walki z Niemcami. Jednak za każdym razem przygotowania do zbrojnego wystąpienia były odwoływane w związku z niekorzystnym ku temu rozwojem sytuacji.
Należy zauważyć, że opisane polsko-niemieckie zawieszenia broni miały charakter zupełnie lokalny i krótkotrwały. W obu przypadkach obejmowało stosunkowo niewielki teren, ograniczający się do wschodniej części pow. Stołpce i w południowej, nadniemeńskiej części pow. Lida. Na pozostałych terenach Nowogródzkiego Okręgu AK, nadal toczyła się walka z Niemcami konsekwentnie prowadzona przez partyzanckie i konspiracyjne oddziały AK.
Nasuwa się gorzka refleksja, że w gruncie rzeczy obaj oficerowie zawierający owe zawieszenia broni, tj. rtm Józef Świda „Lech” i ppor. Adolf Pilch „Góra”, mieli rację uważając, że Niemcy i tak wojnę przegrają, a większe zagrożenie dla niepodległości i całości Polski stwarza obecnie Związek Sowiecki. Zwalczanie czerwonej partyzantki operującej na polskim terytorium państwowym jakim była Nowogródczyzna, wydawało się tym bardziej działaniem uzasadnionym, że życie pokazało iż jakiekolwiek rzeczywiste porozumienie z nią nie wchodzi w grę. Jednak walka ta prowadzona z polsko-niemieckimi pertraktacjami w tle, była niezgodna z polityką Rządu Polskiego na Wychodźstwie i rozkazami KG AK, ukierunkowanymi przez angielskich sojuszników na współpracę z Sowietami.
Co istotne, wspomniane zawieszenia broni nie miały jednak żadnych perspektyw w szerszym wymiarze. Ze strony niemieckiej prowadziły je wyłącznie lokalne czynniki policyjne i wojskowe. Nie mogły one dać stronie polskiej jakiejkolwiek perspektywy politycznej, gdyż związane były absurdalnymi zarządzeniami władz III Rzeszy dotyczącymi stosunku do ludności na ternach okupowanych. Trzeba też pamiętać, że każda ze stron polsko-niemieckich rozmów na Nowogródczyźnie podejmując je miała na względzie wyłącznie własne cele. Strona polska w zasadzie osiągnęła zamierzone korzyści. W dwóch regionach osłabiony został cokolwiek niemiecki terror, uchroniono ludność przed mobilizacją do białoruskich formacji kolaboranckich lub wykorzystaniem przez inne instytucje niemieckiego aparatu wojennego. Chwilowe zawieszenie walki z Niemcami dało oddziałom polskim objętym nim większą swobodę działania, pozwalającą na skuteczniejszą obronę miejscowego społeczeństwa przed terrorem partyzantki sowieckiej i zwykłych band. Oddziały AK uzyskały od Niemców pewne ilości broni, którą i tak już wkrótce wykorzystały w walce przeciwko nim.
M.M.-M.: Nowogródczyzna to teren wyjątkowy, niejednorodny pod względem etnicznym, językowym, kulturowym, narodowościowym. Z jakich grup rekrutowali się przyszli partyzanci?
K.K.: W Okręgu Nowogrodzkim, tak jak w całej Armii Krajowej, będącej Wojskiem Polskim formowanym w warunkach konspiracji, w podziemiu, obowiązywało obywatelskie podejście do żołnierzy. Każdy obywatel RP, bez względu na pochodzenie narodowe, etniczne, społeczne czy wyznawaną religię mógł zostać żołnierzem polskiego podziemnego wojska. Zasada ta obowiązywała także na w Okręgu Nowogródzkim. Nabór do AK na Nowogródczyźnie, w przeciwieństwie do partyzantki sowieckiej, miał charakter ochotniczy. Co więcej, ochotnicy poddawani byli, zwłaszcza w okresie początkowym, dość ostrej selekcji. Większość żołnierzy AK na Ziemi Nowogródzkiej to miejscowi mieszkańcy pochodzący z wiosek i miasteczek tego regionu. Przeważali wśród nich Polacy, wyznający religię rzymsko-katolicką.
Znajdziemy wśród nich także garść Wilniaków. Jedyna większa grupa pochodząca z poza Kresów – to kadra Uderzeniowego Batalionu Kadrowego (III/77 pp AK). Ponieważ w jej składzie była spora grupa ludzi z Warszawy i w ogóle z GG, oddział ten określano jako „warszawski” (Sowieci mawiali – „warszawski udarnyj batalion”). W rzeczywistości owych ludzi z GG była w batalionie liczącym 600 żołnierzy zaledwie setka, reszta to miejscowi kresowiacy. Dość licznie w niektórych oddziałach AK występowali miejscowi mieszkańcy wyznający wiarę prawosławną. Na ogół przecenia się ilościowe i jakościowe znaczenie prawosławnych w nowogródzkich oddziałach AK, jednak trzeba pamiętać o tych dzielnych ludziach i oddać im sprawiedliwość. W największym polskim batalionie partyzanckim w skali całego Okręgu „Nów”, IV batalionie 77 pp AK dowodzonym przez por. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”, liczącym około tysiąca ludzi, służyło wielu prawosławnych ochotników. Jeszcze w okresie w którym jednostka ta funkcjonowała jako oddział partyzancki nr 312 (2 kompania Batalionu „Zaniemeńskiego”) służyło w niej około 35 % żołnierzy wyznających wiarę prawosławną. Wielu z nich pełniło odpowiedzialne funkcje średniego szczebla – dowódców drużyn i plutonów, w 1944 r. także zastępców dowódców kompanii. W czteroosobowej grupie najdzielniejszych, pierwszych odznaczonych Krzyżami Walecznych w dniu polskiego święta narodowego 3 maja 1944 r., znaleźli się dwaj prawosławni – podoficerowie Aleksander Krupica „Oleś” i N.N. „Puszkin” (zbiegowie z policji białoruskiej).
W pamięci „ragnerowców” zachowało się znamienne zdarzenie. Batalion wizytowany był przez gości z Lidy, oficerów z Komendy Okręgu AK Nowogródek. W pewnym momencie przez nadniemeńską wioskę w której batalion kwaterował, przemaszerował ze śpiewem pododdział wchodzący w jego skład. Partyzanci śpiewali jakąś polską pieśń narodową - tyle, że w mowie prostej, lub wręcz po białorusku. Któryś z gości wyraził niemiłe zdziwienie, pytając „Ragnera” dlaczego na to pozwala? „Ragner” nie podzielił jego wątpliwości - odparł, że to bardzo dobrze, że w taki sposób utożsamiają się ze sprawą polską.
Na ogół przyjmuje się, że** bardzo wysoki, bo sięgający aż 40% był udział prawosławnych w Zgrupowaniu Stołpeckim AK**, składającym się z I batalionu 78 pp i dywizjonu 27 p.uł, operującym w rejonie Puszczy Nalibockiej (inne nazwy używane w 1943 r.: Polski Oddział Partyzancki, Batalion ze „Słupa”). Dane te wydają się zdecydowanie przeszacowane. Dość szczegółowo zachowana dokumentacja personalna tej jednostki pozwoli zapewne w przyszłości na dokonanie bardziej poprawnej analizy dotyczącej pochodzenia narodowościowego i religii wyznawanej przez służących w niej żołnierzy. Ludzi posługujących się mową prostą lub białoruską musiało być w niej jednak na tyle dużo, że dowódca zgrupowania, por. cc Adolf Pilch „Góra”, „Pistolet”, „Dolina” - wydał rozkaz przypominający, że żołnierze podległych mu jednostek partyzanckich na co dzień powinni posługiwać się językiem polskim. Wydaje się, że stosunkowo liczni prawosławni trafili do Batalionu Stołpeckiego AK po tzw. powstaniu iwienieckim, gdy oddziały Obwodu Stołpce 19 czerwca 1943 r. opanowały rejonowe miasteczko Iwieniec, rozbijając niemiecki garnizon. Do polskiej partyzantki wstąpiło wówczas ochotniczo blisko 100 funkcjonariuszy białoruskiej policji pomocniczej (część z nich to Polacy i katolicy, jednak można oceniać, że liczniejsi byli miejscowi prawosławni). W tym też czasie do polskich oddziałów dołączył też trzy białoruskie samoachowy (samoobrony), m.in. z miejscowości Wołma.
Ponowny napływ prawosławnych do Zgrupowania Stołpeckiego AK nastąpił bezpośrednio po tzw. powstaniu rakowskim 29 czerwca 1944 r., kiedy to 1 kompania I/78 pp AK opanowała z zaskoczenia miasteczko Raków, rozbrajając miejscowy posterunek żandarmerii i załogę policji białoruskiej. Rozbrojono też posterunek policji białoruskiej w niedalekim Borku i białoruską kolumnę ewakuacyjną. Do oddziałów AK dołączyło wówczas stu kilkudziesięciu ochotników. Ciekawym świadectwem jest też zbiór piosenek śpiewanych w Zgrupowaniu Stołpeckim, odnaleziony w aktach bezpieki dotyczących rozpracowania jednego z żołnierzy tej jednostki. Prócz piosnek typowo polskich odnajdujemy tam też kilka tekstów po białorusku, zapisanych fonetycznie alfabetem łacińskim. W jednym ze wspomnianych tekstów odnajdujemy następującą frazę:
Hej biełorusy, czas nam do boju/ Bić moskalou, z ojczyzny prahnać/ Radnaja Polsza, my za taboju/ Pójdziem za miły kraj pamirać.
Piosenka kończyła się frazą:
Budziem przy Polszy, u naszom raju/ Tedy paczujecca radości hołos.
Kolejna piosenka śpiewana w oddziałach stołpeckich - „Hej - ha, razom chłopcy”, znana jako pieśń powstańców białoruskich, pochodziła z lat Powstania Styczniowego 1863-1864 i śpiewana była także podczas wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920 w sojuszniczych oddziałach gen. Józefa Bułaka-Bałahowicza. Dziś, gdy prawie wszyscy żołnierze Zgrupowania Stołpeckiego już pomarli, za późno jest pytać, na ile pieśni te rzeczywiście towarzyszyły na co dzień polskim partyzantom w Puszczy Nalibockiej. Cokolwiek by nie rzec, pokazują, że wśród kadry zgrupowania znajdowali się ludzie światli, którzy walcząc o ideę polską, dostrzegali, iż może być ona realizowana wspólnie z miejscowym prawosławnymi czy też Białorusinami.
W oddziałach AK można było spotkać także pojedynczych obywateli sowieckich różnej narodowości – na ogół antykomunistów, takich jak kozacki oficer o makabrycznym pseudonimie „Miortwyj”. Znalazło się w nich także kilku Francuzów, jakiś obywatel Królestwa Jugosławii i jakiś Czech (w większości byli to zbiegowie z Organizacji Todta).
M.M.-M.: Jak wyglądało formowanie się i początki polskiej konspiracji niepodległościowej na Nowogródczyźnie
K.K. Zawiązki polskiego podziemnego ruchu niepodległościowego zaczęły powstawać na Nowogródczyźnie już jesienią 1939 r., w okresie pierwszej okupacji sowieckiej. Niezależnie od wysiłków organizacyjnych podejmowanych przez emisariuszy przysyłanych przez KG ZWZ lub Komendę Wileńskiego Okręgu ZWZ, na Ziemi Nowogródzkiej powstawały związki konspiracji tworzone przez mieszkańców regionu - oficerów i podoficerów rezerwy, inteligencję, młodzież szkolną, osadników wojskowych i patriotycznie nastawioną ludność wiejską. Te rozproszone wysiłki były stopniowo scalane w ramach jednolitej konspiracyjnej organizacji wojskowej - ZWZ, przekształconego dwa lata później w AK. Tylko w Lidzie powstały cztery lokalne polskie organizacje niepodległościowe. Był to Związek Patriotów Polskich (szybko stał się agendą ZWZ). W Lidzie i północnej części powiatu lidzkiego działała organizacja kierowana przez kpt. Władysława Malskiego „Włada” i kpt. Siemaszkę (rozbita przez NKWD w maju 1940 r.). Także w Lidzie i północnej części powiatu lidzkiego powstała, nastawiona wybitnie na pracę wojskową, organizacja kierowana przez studenta USB Kleofasa Piaseckiego „Lolka”. Organizacja ta była powiązana z istniejącą w powiecie baranowickim od grudnia 1939 r. Polską Organizacją Wojskową (POW), która, jak się wydaje, weszła w jej skład. Prawdopodobnie była to lokalna mutacja ZWZ. Podobnie należy sklasyfikować czwartą spośród lidzkich organizacji - Autonomiczny Sztab (ASz) kierowany przez Stanisława Szadula. Były z nim powiązane mniejsze grupki konspiracyjne w Szczuczynie i okolicach, Wasiliszkach, Raduniu i Iwieńcu. Zawiązki polskiej konspiracji wojskowej formowały się także we wszystkich powiatach dawnego województwa nowogródzkiego. Prócz organizacji dużych, starających się ogarnąć większy teren, powstawały też organizacje lokalne, często tworzone samorzutnie przez młodzież. W wyniku działań operacyjnych NKWD konspiracja polska została na Nowogródczyźnie w roku 1940 w znacznym stopni rozbita i zdezorganizowana.
Oprócz struktur konspiracyjnych w okresie pierwszej okupacji sowieckiej 1030-1941 działały na Nowogródczyźnie również grupy zbrojne i oddziały partyzanckie. Częściowo wywodziły się one z jednostek Wojska Polskiego rozbitych we wrześniu 1939 r., częściowo sformowali je miejscowi „spaleni” konspiratorzy, ścigani przez NKWD. Z nielicznych relacji wiadomo, że jakieś rozbite jednostki WP trwały z bronią w ręku we wschodniej części województwa jeszcze w listopadzie 1939 r. oraz na styku z województwem wileńskim – w rejonie Puszczy Rudnickiej. Zimą 1939/1940 na pograniczu szczuczyńsko-grodzieńskim ukrywały się z bronią w ręku grupki uczestników organizacji konspiracyjnej kierowanej przez por. Jana Skorba. Z tej pierwszej partyzantki nowogrodzkiej wywodziło się wielu funkcyjnych partyzantów AK w latach okupacji niemieckiej. Na terenie powiatu lidzkiego, według źródeł sowieckich, ukrywały się też po lasach zbrojne grupki złożone m.in. z osadników wojskowych i ludzi ukrywających się przed deportacjami. Jedną z takich grupek dowodził Michał Durys „Grom” (poległ w walce z NKWD w 1947 r.). W Puszczy Nalibockiej działał oddział partyzancki zorganizowany przez pochodzącego z Iwieńca Longina Dąbrowskiego, zwanego przez ludność „Lonią” (poległ 4 listopada 1940 r. w walce z grupą operacyjną NKWD w lasach pod wsią Półdroże).
M.M.-M.: Na czym głównie skupiała się działalność oddziałów partyzanckich na tym terenie?
K.K.: Oddziały partyzanckie AK starały się przede wszystkim chronić miejscową ludność, zarówno przed terrorem niemieckim i białoruskich kolaborantów, jak też przed represjami partyzantki sowieckiej. Do dnia 3 maja 1943 r. jednostki partyzanckie AK występowały pod kamuflażem sowieckim. Niemcy wiedzieli, że ludność polska jest nastawiona wrogo do sowietów i nie popiera czerwonej partyzantki, dlatego też kamuflaż ten zmniejszał możliwość represji. Gdy polska partyzantka nabrała rozmachu i dynamiki, oddziały występowały już pod polskimi znakami. Przede wszystkim starano się zdobyć broń i środki walki. Stąd liczne akcje na niemieckie posterunki i garnizony. Niektóre z tych operacji miały spektakularny charakter – np. zdobycie 19 czerwca 1943 r. rejonowego miasta Iwieniec, gdzie rozbito niemiecki garnizon i uwolniono więźniów (w tym Żydów). W roku 1944 do udanych działań tego typu należało rozbrojenie garnizonów i załóg w Osmołowie, Brzozówce, Raduniu, Wasiliszkach, Tenikowszczyźnie, Dworzyszczu, Kięciach, Rakowie, Trabach i w wielu innych miejscach. Niepowodzeniem zakończyła się akcja w kwietniu 1944 r. na powiatowy Szczuczyn, w której oddział wydzielony z VII batalionu stracił ponad 40 poległych i wziętych do niewoli (zostali zamordowani przez Niemców). W czerwcu 1944 r. zlikwidowano 6 strażnic granicznych pomiędzy Ostlandem i Bezirk Białystok. Do najchlubniejszych operacji bojowych nowogrodzkiej AK należały te, w których uwalniano więźniów – takie jak rozbicie więzienia w Lidzie czy odbicie kilkudziesięciu aresztantów dokonane koło Wawiórki – przy czym wystrzelano konwój niemiecki (obie akcje zostały wykonane przez oddziały II batalionu 77 pp AK). Oddziały Kedywu, zwłaszcza z Ośrodka Baranowicze, wykonały liczne akcje na szlakach kolejowych. W lipcu i sierpniu 1943 r. toczono zacięte walki z siłami niemieckimi prowadzącymi w Puszczy Nalibockiej operację o kryptonimie „Hermann” (poległo wówczas kilkudziesięciu partyzantów Batalionu Stołpeckiego AK). Większe walki z Niemcami miały miejsce także pod Lubartami, Dubiczami, Sucharami, Nowym Dworem, Dokudowem i Dyndyliszkami.
Wiele walk stoczono też z wrogą partyzantką sowiecką (np. Pacuki, Morgi, Posolcz, Mociewicze, Dokudowo, Olchówka, Kamień). Największym przedsięwzięciem operacją w której uczestniczyła partyzantka nowogródzka była operacja „Ostra Brama”. Oddziały nowogródzkie stanowiły połowę sił na głównym, południowo-wschodnim odcinku polskiego natarcia na Wilno.
M.M.-M.: A kwestia wymiaru sprawiedliwości? W publikacji wskazuje pan, że podziemny wymiar sprawiedliwości był jedynym przejawem polskiej aktywności na ziemi nowogródzkiej.
K.K.: Tak, cywilne struktury Polskiego Państwa Podziemnego były tu zbyt słabe, by zbudować własne sądownictwo. W tej sytuacji Wojskowy Sąd Specjalny przy Komendzie Okręgu, WSS powołane w strukturach obwodowych i sądy polowe w zgrupowaniach partyzanckich były jedynymi formami polskiego wymiaru sprawiedliwości. Najczęściej musiały rozpatrywać sprawy zdrady, tj. współpracy obywateli RP ze służbami obydwóch okupantów, zwalczającymi polskich ruch podziemny. Rozpatrywały też sprawy niewłaściwych zachowań żołnierzy podziemia i osób cywilnych. Przykłady wyroków wydanych w sprawach tego rodzaju zostały podane w omawianym albumie. Komendant Okręgu wielokrotnie zwracał w swych rozkazach uwagę na przestrzeganie stosownych procedur dotyczących podziemnego wymiaru sprawiedliwości. Często jednak dynamicznie rozwijająca się sytuacja w terenie sprawiała, że dowódcy oddziałów zmuszeni byli podejmować decyzje o likwidacjach prewencyjnych. Rozkazy KO zobowiązywały ich jednak, by w takich przypadkach sporządzali wstecznie wymaganą dokumentację.
M.M.-M.: Partyzanci z Nowogródzkiego Okręgu AK mieli także swój epizod w Powstaniu Warszawskim. Uczestniczyły w nim m.in. oddziały por. cc Adolfa Pilcha. Jaką rolę odebrały?
K.K.: Zgrupowanie Stołpeckie AK por. cc Adolfa Pilcha „Góry” – „Doliny” (I batalion 78 pp, czteroszwadronowy 27 p.uł. AK i szwadron CKM), liczące blisko 900 ludzi, zdołało w brawurowym, kilkusetkilometrowym marszu spod starej granicy, dotrzeć pod Warszawę. Włączone do VIII Rejonu Obwodu Warszawa-Powiat „Obroża”, stanowiło główne siły powstańcze w Puszczy Kampinoskiej. Powiedzmy otwarcie, gdyby nie obecność „Doliniaków”, powstanie na tym terenie zakończyłoby się tak jak w innych rejonach „Obroży” – to jest po kilku dniach. Tak się jednak nie stało – właśnie dzięki „Dolinie” i jego żołnierzom. Odegrali oni zasadniczą rolę w powstańczych działaniach AK na terenie Puszczy Kampinoskiej, walczyli też w samej Warszawie. Uczestniczyli m.in. w dwóch nieudanych natarciach na Dworzec Gdański, w których poległo ponad pół tysiąca żołnierzy AK. Kresowiacy, mający za sobą zacięte boje z Niemcami i partyzantką sowiecką w których ich zgrupowanie było dwukrotnie rozbijane i na nowo odbudowywane, ginęli na ulicach stolicy, którą widzieli po raz pierwszy i ostatni w życiu...
Zwyciężali w Aleksandrowie, Truskawiu, Marianowie, Piaskach i w wielu innych miejscach. Po rozbiciu „Grupy Kampinos” 29 września 1944 r., w mocno uszczuplonym składzie „Doliniacy” dołączyli do zgrupowania 25 pp AK walczącego na południowym brzegu Pilicy. Ostatni oddział kadrowy zgrupowania dowodzony przez „Dolinę” kontynuował walkę z Niemcami na terenie Kielecczyzny – do stycznia 1945 r. Na trasie od Puszczy Nalibockiej poprzez Puszczę Kampinoską w lasy kieleckie - stoczyło 82 walki z Niemcami, podczas których poległa połowa stanu osobowego zgrupowania.
M.M.-M.: Wśród partyzantów było wiele ciekawych osobowości. O kim przede wszystkim należy pamiętać?
K.K.: Cóż, pamiętać należy o wszystkich, którzy walczyli i ginęli za wolność i całość Polski. Wspomnijmy w tym miejscu może najbliższych współpracowników płk „Prawdzica”. Do ich grona należeli m.in. kpt. cichociemny Stanisław Sędziak „Warta” będący szefem sztabu - później w szeregach Zrzeszenia WiN, więzień polityczny „ludowej” Polski oraz Stanisław Stawowski „Sawa” - oficer KOP, który jako szef Oddziału I KO odegrał zasadniczą rolę w organizowaniu sieci terenowej okręgu. Zawsze pozostawał jakby w cieniu innych. Kontynuował działalność po lipcu 1944 r., aresztowany przez NKWD – zmarł na zesłaniu pod Karagandą. Kpt. Stanisław Rybka „Ikar” – oficer lotnictwa, dotrwał na straconym posterunku do końca – zamordowany przez NKWD w 1945 r. w więzieniu w Lidzie. Pracą AK na południowym brzegu Niemna, w Inspektoracie Baranowickim, kierował kpt. Józef Wierzbicki „Józef”, jeden z najbardziej zasłużonych oficerów okręgu. Nie znamy okoliczności jego śmierci, ponoć zginął w konwoju do Mińska, zastrzelony przez funkcjonariuszy NKWD. Do wymiaru symbolicznego urasta postać ppłk cc Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza”, który ginąc jako p.o. komendanta okręgu 21 sierpnia 1944 r. w walce z NKWD pod Surkontami dał świadectwo, że Polska nie godzi się na oderwanie połowy swego terytorium.
M.M.-M.: Warto też przytoczyć życiorysy kilku kluczowych postaci. Jan Borysewicz „Krysia”, kiedy przeszedł do partyzantki miał zaledwie 7 osób w oddziale, a już rok później batalion liczył 650 świetnie uzbrojonych żołnierzy. Jak tak szybko udało mu się zebrać tylu żołnierzy?
K.K.: Oficer ten, z wykształcenia nauczyciel, należał do najlepszych dowódców partyzanckich AK na Ziemi Nowogródzkiej. Podlegały mu dwa partyzanckie bataliony 77 pp AK – II i V – tworzące Zgrupowanie „Północ”. Łącznie grubo ponad tysiąc ludzi. W Nowogródzkim Okręgu AK, ze względu na szczupłość kadr oficerskich, wprowadzono dość nietypową zasadę, sprowadzającą się do tego, iż priorytetem przy powierzaniu funkcji organizacyjnych była nie wysokość stopnia wojskowego, ale przydatność w podziemnej pracy. Prowadziło to do paradoksalnej sytuacji, że niekiedy oficerowie wyżsi stopniem lecz mniej użyteczni, podlegali oficerom mającym niższą rangę - wyżej ocenianym przez komendanta okręgu. Tak też było i z Janem Borysewiczem „Krysią”, któremu w czasie gdy miał stopień podporucznika i porucznika, podlegali oficerowie w stopniu kapitana (w tym jeden dyplomowany). Podporządkowano mu całość sił AK w północnej części powiatu lidzkiego. Mógł więc dysponować dowolnie znajdującym się tam w szeregach AK materiałem ludzkim. Bardziej zdumiewające niż rozwój liczebny II batalionu jest to, że potrafił zdobyć w akcjach broń dla tego, tak licznego zespołu ludzi. Okręg Nowogrodzki należał do tych jednostek, które nie dostały ani jednego zrzutu broni, a wsparcie materiałowe ze strony KG AK było zupełnie minimalne. Wszystko trzeba było zdobyć lub zorganizować sobie samemu.
M.M.-M.: Słynną postacią z grona leśnych na północno-wschodnich Kresach był Hryniewicz „Bogdan”. Mówiono o nim, że jest postrachem donosicieli i funkcjonariuszy sowieckich. Dlaczego?
K.K.: Przypadek Hryniewicza należy do dziejów polskiego oporu już po zakończeniu okupacji niemieckiej. Do lipca 1944 r. służył w IV batalionie Czesława Zajączkowskiego „Ragnera”. Potem, aresztowany przez NKWD, zdołał uciec i rozpoczął samodzielną działalność zbrojną, trwającą do 1953 r. Ludność opowiadała legendy o jego wyczynach, takich jak np. wystrzelanie całej zastawy NKWD pod Berdówką czy likwidacje dyrektorów kołchozów i milicjantów. W czasach zupełnego bezprawia sowieckiego przypominał funkcjonariuszom sowieckim, że ci którzy są najbardziej brutalni wobec ludności, mogą się spotkać z wymierzeniem im sprawiedliwości przy pomocy partyzanckiej kuli. Podobno to działało. Z całą pewnością nie był jednak najsłynniejszym partyzantem okresu nowej okupacji sowieckiej. Do grona najsłynniejszych należeli Czesław Zajączkowski „Ragner”, Jan Borysewicz „Krysia”, „Mściciel”, Anatol Radziwonik „Olech”, Michał Durys „Grom”, Jan Bukatko „Lew” i wielu innych.
M.M.-M.: Wśród zdjęć nie brakuje fotografii kobiet, które w Nowogródzkim Okręgu AK również odegrały istotną rolę w czasie II wojny światowej. Jedną z bohaterek jest Joanna Gadon-Lelewska „Rusałka”. Jak potoczyły się jej losy?
K.K.: Kobiety były nieodłącznym elementem polskiej konspiracji niepodległościowej spod znaku AK. Pełniły funkcję personelu medycznego, pracowniczek wywiadu, pionu łączności i okręgowego Biura Informacji i Propagandy. W albumie przywołałem postacie niektórych zapomnianych bohaterek, m.in. dwóch prawniczek pracujących w Komisariacie ds. Cywilnych - Maryli Rogalewicz z d. Houwald „Jacka”, „Roztropnego” i Wandy Bukowskiej „Białej Wandy”. Pierwsza z wymienionych, przed wojną pracowała jako adwokat w Nowogródku, służbę w AK zaczynała od wywiadu, potem trafiła do Komisariatu ds. Cywilnych, w 1945 r. została aresztowana gdy była łączniczką w placówce Trokiele. Skazana na wieloletnie uwięzienie, które przeżyła (mąż został zamordowany przez Sowietów jeszcze w okresie pierwszej okupacji). Zmarła na emigracji w Szwecji.
Joanna Gadon-Lelewska „Rusałka” o której wspomniała pani, to postać niezwykła. Pochodziła z patriotycznej kresowej rodziny, jeden z jej przodków był jednym z przywódców powstania 1831 r. na Litwie. Zimą 1945 r. powierzono jej dowództwo placówki nr 311 i związanego z tą jednostką konspiracyjną oddziału dyspozycyjnego. Dowodziła w wielu akcjach przeciw sowieckiemu aparatowi represji oraz administracji okupacyjnej. Ujeta przez NKWD, została po ciężkim śledztwie skazana na 25 lat obozów koncentracyjnych (łagrów). Zmarła w transporcie do obozu.
M.M.-M.: Warto wspomnieć także o ostatnim dowódcy zorganizowanych struktur polskiego podziemia niepodległościowego na ziemi nowogródzkiej. Ppor. Anatol Radziwonik „Olech”. Po likwidacji ppor. Czesława Zajączkowskiego „Ragnera” stał się wrogiem numer jeden NKWD. Jakimi dokonaniami zapisał się na kartach historii?
K.K.: Ppor. Anatol Radziwonik „Olech” to postać prawdziwie pomnikowa. Ten nauczyciel, oficer rezerwy WP pochodzący z rodziny prawosławnej, okazał się wybitnym polskim patriotą i dowódcą partyzanckim. W latach okupacji niemieckiej dowodził placówką konspiracyjną AK, a następnie plutonem w 2 kompanii VII batalionu 77 pp AK por. cichociemnego Jana Piwnika „Ponurego”. Wykonał wiele udanych akcji przeciw niemieckim siłom okupacyjnym, między innymi uczestniczył 16 czerwca 1944 r. w likwidacji niemieckiej załogi w Jewłaszach-Bohdanach, w której poległ „Ponury”. W warunkach ponownej okupacji sowieckiej nie porzucił powierzonego sobie terenu i ludzi, pozostał na Nowogródczyźnie anektowanej przez ZSRS. W latach 1945-1949 dowodził największą polską strukturą poakowską na Ziemi Nowogródzkiej, tj. połączonym Obwodem Szczuczyn-Lida. Pod jego rozkazami działały i walczyły setki polskich konspiratorów i partyzantów. Bronił ludność przed terrorem NKWD i bezprawiem sowieckiej administracji okupacyjnej zaganiającej ludzi do kołchozów, zwalczał donosicieli i agentów NKWD.
M.M.-M.: Na Nowogródczyźnie do 1949 roku działała siatka konspiracyjna, a kiedy nastąpił definitywny kres funkcjonowania partyzantki na tych terenach?
K.K.: Ppor. „Olech” poległ w walce z NKWD w maju 1949 roku, a podległe mu ogniwa konspiracyjne zostały rozbite, ludzie wyaresztowani. Jednak nieduże grupki leśne i fragmenty sieci konspiracyjnej dotrwały do lat pięćdziesiątych XX wieku. Właściwie nie wiemy, kto oddał ostatnie strzały w tej rozpaczliwej walce. Uczestników zbrojnego niepodległościowego podziemia w Polsce w jej obecnych granicach określamy dziś nazwą Żołnierzy Wyklętych. O ostatnich polskich konspiratorach i partyzantach na Ziemiach Utraconych bez wątpienia możemy mówić jako o Żołnierzach Zapomnianych.
Dziękuję serdecznie za rozmowę!