„Kamienie na szaniec” – reż. Robert Gliński – recenzja i ocena filmu
Reżyseria: Robert Gliński
Scenariusz: Dominik W. Rettinger, Wojciech Pałys
Gatunek: dramat, wojenny
Czas trwania: 1 godz. 55 min.
Produkcja: Polska
Data premiery: 7 marca 2014
Ocena naszego recenzenta: 5/10(jak oceniamy?)
Zośki, Rudego i Alka chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Bohaterowie „Kamieni na szaniec” to postacie prawie że mityczne. Dzielni, waleczni, ceniący prawdziwe wartości. Nawet, jeśli ktoś nie czytał powieści Aleksandra Kamińskiego, zwykle kojarzy Szare Szeregi, Mały Sabotaż czy Akcję pod Arsenałem. Nic dziwnego, że na tle tej mitologii narodowej film Glińskiego jawi się jako co najmniej kontrowersyjny.
„Kamienie na szaniec” – film o superbohaterach?
Przez pierwsze dwadzieścia minut można odnieść wrażenie, że ogląda się obraz o superbohaterach, którym wszystko wychodzi – czy to w biały dzień zrzucają z budynków ogromne flagi ze swastyką, czy pod nosem patrolu wieszają kukłę ubraną w niemiecki mundur. Jest ryzyko, jest zabawa, a przy tym można zaimponować dziewczynom. Bohaterowie balansują na krawędzi – i widać, że takie balansowanie ich bawi. Ta początkowa sekwencja trochę przeraża, bo widz bardziej niepokoi się o młodych bohaterów, niż oni o siebie. Jednak w miarę upływu czasu widać na ekranie coraz poważniejsze podejście do sprawy. Większą odpowiedzialność, ale także determinację. Tę zmianę znakomicie ilustruje muzyka Łukasza Targosza. Od gitary i basów, przez sentymentalne „Tango notturno”, aż do typowej muzyki filmowej, uzupełniającej scenerię.
Plusem filmu „Kamienie na szaniec” są aktorzy. Szczególnie wyraźny jest drugi plan – to wprawdzie nic dziwnego, jeśli tworzą go takie nazwiska jak Stenka, Globisz czy Chyra. Szczególnie należy wyróżnić Danutę Stenkę jako mamę Rudego. Scena, w której ogląda z Zośką zdjęcia swojego – już nieżyjącego – syna, jest pełna tragizmu. Nie takiego rozbuchanego, a bardziej subtelnego. Jednak jak na tym tle wypadają młodzi aktorzy?
Świetny poziom prezentuje Tomasz Ziętek jako Rudy. Gra dobrze zarówno jako zwykły chłopak, starający się o względy dziewczyny, i równie dobrze – a może nawet lepiej – jako katowany więzień. Słabiej wypada postać Tadeusza Zawadzkiego i grający go Marcel Sabat. Gra nierówno: w jednej chwili naprawdę dobrze, w następnej – ma minę pewnego aktora, któremu sławę przyniósł „Zmierzch”. Czasami można odnieść wrażenie, że jest zblazowany – nie jest to wierne odtworzenie postaci z książki. I tu, mówiąc o lekturze, trzeba wspomnieć o minusach filmu.
Kiedy widzimy plakat filmowy z tytułem: „Kamienie na szaniec”, od razu myślimy: Zośka, Rudy i Alek. I tu pojawia się problem – reżyser pomyślał tylko: Zośka i Rudy. O trzecim z bohaterów, wydaje się, Gliński zapomniał. Wprawdzie pojawia się, ale jako postać dalekiego planu – z pewnością więcej osób zapamięta pracownika Wedla, niż trzeciego przyjaciela. Alek ginie w akcji pod Arsenałem, ale i tu reżyser nie pozwala zatrzymać się nad jego postacią na dłużej. Nie wiemy o tym, czy miał dziewczynę – w przeciwieństwie do Zośki i Rudego.
I tu pojawia się kwestia dziewczyn. Zarówno Tadeusz, jak i Jan mają swoje „sceny miłosne”, które mogą być wabikiem na młodzież gimnazjalną. Partnerujące panom Sandra Staniszewska i Magdalena Koleśnik wypadają nieźle – szczególnie ta pierwsza, jako dziewczyna Zośki. Zapada w pamięć scena ich ostatniego spotkania. Rozlane czerwone wino nie wróży nic dobrego dla zakochanych. Stanowi subtelny zwiastun końca pozornego szczęścia. Spotkałam się z opiniami, które mówią, że do filmu dodano partnerki chłopaków, aby pokazać, że członkowie „Szarych Szeregów” też wiedli zwykłe życie. Kochali, bawili się, kłócili. Jednak po obejrzeniu filmu nie można oprzeć się wrażeniu, że dziewczęta dodano kosztem Alka, który – jakby nie patrzeć – jest istotną postacią w książce.
Denerwuje w filmie praca kamery. Często, aby dynamizować akcję, reżyser stosuje krótkie ujęcia, które kręcone są z dość ekscentrycznych perspektyw. W najlepszym wypadku widz nie zrozumie, o co w scenie chodzi, w najgorszym – wyjdzie z kina z okropnym bólem głowy. Trzeba jedna oddać, że w filmie jest kilka sekwencji, które z pewnością zapadną w pamięć. Przede wszystkim sceny rozstrzelania Polaków po akcji pod Arsenałem. Znakomicie udało się oddać ładunek emocjonalny tych wydarzeń i, mimo ogromnego dramatu, niosą za sobą nadzieję.
Mówi się, że każde pokolenie ma swoją adaptację. Tegoroczna adaptacja „Kamieni na szaniec” z pewnością skierowana jest do gimnazjalistów, czyli potencjalnych czytelników lektury. Jest bardzo efektowna, głośna, momentami wręcz „hipsterska”. Widać w filmie konflikt na linii starzy-młodzi, który rozbrzmiewa również dzisiaj. Najwyraźniej Gliński próbował interpretować postaci przez pryzmat myślenia dzisiejszej młodzieży. Dobrze, jeśli gimnazjaliści po obejrzeniu filmu zdecydują się sięgnąć po książkę i zweryfikować pewne fakty. Jeszcze lepiej, jeśli zapamiętają, że Zośka to bohater męski. Jednak film niesie za sobą ogromne niebezpieczeństwo, że gimnazjaliści do lektury już nie sięgną, a z filmu wyniosą przekonanie, że z głównych bohaterów istniał tylko Tadeusz i Jan. Niestety, adaptowanie lektury szkolnej jest obarczone ogromną odpowiedzialnością.
Czy „Kamienie na szaniec” mogą być traktowane jako zapowiedź pewnych nowości, których świadkiem będzie polska kinematografia w tym roku? Z ciekawością będę obserwowała, co przyniosą nowe filmy o II wojnie światowej, a sądząc po zwiastunach przed filmem Glińskiego – w tym roku takich obrazów będzie całkiem sporo.
Zaciekawiła Cię recenzja filmu „Kamienie na szaniec”? Zobacz też inne recenzje w naszym serwisie!
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska