Johan Huizinga - historyk, który nie trafił w swój czas

opublikowano: 2012-12-07, 08:15
wolna licencja
Historia jako dyscyplina akademicka powstała w ścisłym związku z kształtowaniem się w Europie państw narodowych – miała ona kształtować poczucie przynależności narodowej i państwowej. Ta perspektywa patrzenia na przeszłość nadal pozostaje dominująca, co widać choćby po zakresie tematycznym historycznych bestsellerów. Tym bardziej imponująca jest kariera twórczości Johanna Huizingi. Pomimo upływu niemal stu lat od publikacji „Jesieni średniowiecza” i blisko siedemdziesięciu od śmierci historyka, nie przestaje ona budzić szacunku ze względu na swoje walory, zarówno naukowe jak i literackie.
reklama
Johan Huizinga

Gdy czytamy „Jesień średniowiecza” bądź „Homo ludens”, to jedną z najbardziej uderzających cech prozy Huizingi jest jej oddziaływanie na zmysły. Autor opisuje obrazy, dźwięki, zapachy, towarzyszące opisywanym przez niego ludziom – śledzi ich losy, działania i gusta. Pod tym względem Huizinga jest wielkim estetą. Podobnie z opisywanymi przez niego bohaterami, którzy uciekają w rozbuchane i przesadne rozrywki i estetyzację życia, przykrywając gasnący świat średniowiecza, nad którym unosi się zapach krwi i róż. W przeciwieństwie do wielkiego historyka renesansu, Jacoba Burckhardta, który w piętnastym wieku dostrzegał zalążki nowoczesnego indywidualizmu i odrodzeniowej wiary w człowieka, świat przedstawiony przez Huizingę nie zmierza ku żadnemu odrodzeniu, lecz raczej stanowi po prostu schyłkową fazę pewnej cywilizacji. Piękną, melancholijną, lecz nieuchronną katastrofę.

Wizja zmierzchu cywilizacji zbliża Huizingę do jednego z najważniejszych myślicieli początku XX wieku, Oswalda Spenglera. Wymowna jest zbieżność daty publikacji „Zmierzchu Zachodu” w 1918 r. i „Jesieni średniowiecza” niecały rok później. Podczas gdy Spengler kreśli wizję nieuchronnego zmierzchu zachodniej cywilizacji, Huizinga równolegle maluje przed nami wizję innego zmierzchu. Tego, który w piętnastym wieku stał się udziałem dworu burgundzkiego, coraz bardziej desperacko uciekającego od rzeczywistości w coraz bardziej wyrafinowane bale, turnieje i poezję. Wszystko po to, aby przytłumić zapachem róż unoszący się wokół fetor krwi. Pod tym względem dzieło Huizingi stanowi fascynującą paralelę do wizji Spenglera, przyjmowanych powszechnym zainteresowaniem w Europie wyniszczonej Wielką Wojną. Podczas gdy autor „Zmierzchu Zachodu” przepowiadał nadchodzący nieuchronnie upadek, Huizinga opisał zmierzch, który już nastąpił, choć w innym czasie.

Jak Huizinga postrzegał historię i swoją rolę jako historyka? Pytanie to jest o tyle ciekawsze, że sam zrezygnował z planów studiowania historii na rzecz filologii indyjskiej i lingwistyki porównawczej. Nie dziwi to, jeśli wziąć pod uwagę nieprzystawalność zainteresowań Huizingi do paradygmatów historiografii początku XX wieku, gdzie wciąż dominowała perspektywa polityczna, państwowa i skupiona na „wielkich jednostkach”. Tak pojmowanej historii Huizinga przeciwstawiał spojrzenie na historię, w którym kluczowe znaczenie miała wyobraźnia: nie fantazja, – pisał w 1943 r. – lecz siła tworzenia obrazów, która pozwala odtworzyć opisywany przedmiot tak, aby inni byli w stanie zobaczyć zarysy i usłyszeć głosy miliardów ludzi, którzy żyli w przeszłości. . Sednem tak pojmowanej historii jest snucie opowieści, która zainteresuje czytelnika i dostarczy mu nie tylko informacji, ale przede wszystkim estetycznych przeżyć. Brak tego estetycznego aspektu powoduje, że najlepsza nawet praca badawcza nie przekształci się w dzieło historyczne. Będzie ona stanowić tylko zbiór faktów, nie zdoła jednak przywrócić dawno minionego świata do życia..

reklama

Huizinga konsekwentnie trzymał się wyłożonych przez siebie zasad. Jego opis późnego średniowiecza, wcześniej często postrzegano głównie w kategoriach upadku lub etapu przejściowego przed kluczową dla cywilizacji europejskiej epoką renesansu. Tymczasem celem „Jesieni średniowiecza”, wydanej po raz pierwszy w 1919 r., jest przede wszystkim odtworzenie tej epoki i zrozumienie jej na jej własnych zasadach. Zadaniem historyka jest zatem raczej pokazać i zrozumieć, niż oceniać, choć to ostatnie jest również obecne w jego rozważaniach.

Biorąc pod uwagę popularność jego książek, paradoksem jest fakt, iż zarówno w życie Huizingi, jak i w pośmiertne losy jego twórczości wpisane jest niespełnienie. Poza swoją działalnością akademicką brał aktywny udział w życiu publicznym, stając w obronie liberalnej tradycji intelektualnej przed rosnącym totalitaryzmem. Efektem tej działalności jest m.in. mniej znana praca „W cieniu jutra” z 1935 r. Wobec nazizmu i polityki władz okupacyjnych zajął stanowisko skrajnie opozycyjne, co zaowocowało zesłaniem go z Lejdy do niewielkiej miejscowości De Steeg, gdzie zmarł w czasie mroźnej zimy, na kilka dni przed wyczekiwanym wyzwoleniem miasta.

Śmierć Huizingi zdaje się emblematyczna dla losów jego twórczości: mimo sławy i popularności jego prac, nie pozostawił on praktycznie następców czy uczniów. Choć „Jesień średniowiecza” i „Homo ludens” pozostały jednymi z najważniejszych prac z zakresu historii kultury, to nie stały się zaczynem nowych prądów badawczych. Wpłynęło na to wiele czynników. Jak wskazuje David Gary Shaw, twórczość Huizingi była pod wieloma względami anachroniczna dla epoki, w której żył. Wizja pisania historii jako snucia powieści, przywiązanie do metodologii à la Ranke, czy wreszcie nacisk na sferę kultury i sztuki i umniejszanie struktur społeczno-ekonomicznych, stawiało go w opozycji do rosnącej w siłę szkoły Annales. W ostatecznym rozrachunku, to właśnie Marc Bloch, Lucien Febvre i ich wizja historii okazała się bardziej na czasie i zepchnęła estetyczną, niemal malarską wizję Huizingi do sfery historii historiografii.

Wydaje się jednak, że ten ostatni odniósł jednak triumf, choć cichy i pośmiertny. W 1979 r. jeden z najwybitniejszych brytyjskich historyków, Lawrence Stone, napisał niezwykle poczytny artykuł. Choć nie odwoływał się on do Huizingi, to podobnie jak holenderski historyk, wzywał do „powrotu do narracji” jako odtrutki na coraz bardziej analityczną i coraz mniej zdatną do czytania historiografię zajmującą się wielkimi strukturami gospodarczymi i społecznymi. Ponad dekadę później pojawił się nowy paradygmat historyczny, „nowa historia kulturowa”. Przypieczętował on odwrót od historiografii w stylu Annales na rzecz mikrohistorii, badania tożsamości i kultury ludowej. Choć Huizinga rzadko wymieniany jest w przypisach, to zainteresowania badawcze i metody stosowane przez historyków tego nurtu pokazują, że pod wieloma względami Huizinga wyprzedził swoją epokę w historiografii o ponad pół wieku.

Huizinga nie trafił w swój czas. Gdyby urodził się wcześniej, byłby uznawany za jednego z gigantów dziewiętnastowiecznej historiografii; gdyby urodził się później, być może postrzegano by go jako ojca-założyciela nowej historii kulturowej. Urodził się jednak siódmego grudnia 140 lat temu, co pozwoliło mu zostać znanym i poczytnym, choć de facto zmarginalizowanym autorem. Został swoistym Spenglerem późnego średniowiecza.

Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!

Redakcja: Michał Przeperski

reklama
Komentarze
o autorze
Michał Wasiucionek
Absolwent historii UW, niespełniony socjolog i antropolog, obecnie doktorant historii w European University Institute we Florencji. Zajmuje się historią Europy Południowo-Wschodniej w epoce nowożytnej, głównie Mołdawią i Imperium Osmańskim. Po godzinach zajmuje się światem pozaeuropejskim (głównie islamskim) w epoce nowożytnej, metodologią historii i podróżowaniem. Jego ostatnimi prywatnymi odkryciami są powojenne Włochy i polski funk lat 70.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone