Joe Kubert — „Josel: 19 kwietnia 1943” – recenzja i ocena komiksu
W 1976 roku założył własną szkołę, The Joe Kubert School of Cartoon and Graphic Art. Jego życie mogłoby jednak potoczyć się zupełnie inaczej, a wszystko zdecydowało się tuż po jego urodzeniu. Na imię miał wtedy Josel.
W chwili, gdy przyszły mistrz przychodził na świat, jego rodzice marzyli o lepszym życiu – o ucieczce do Ameryki. Opuścili już rodzinny Żerań i w Wielkiej Brytanii czekali na wizę do Nowego Świata. Nie byli świadomi, że ratują w ten sposób życie swoje i swoich dzieci. A mogli zrezygnować, wrócić do Polski – z przemyśleń nad tym dramatycznym wyborem 80 letni dziś Kubert stworzył swoją alternatywną autobiografię – komiks „Josel: 19 kwietnia 1943”.
W samym środku piekła
Kubertowie w miasteczku pod Warszawą doczekują wojny. Wkrótce naziści stają pod ich drzwiami ogłaszając deportację żydów do getta. Tam 13- letni Josel doświadcza koszmaru czasu wojny. Widzi jak ludzie żyją i umierają w zwierzęcych warunkach. Ucieczką od tej rzeczywistości stają się dla chłopca rysunki. Uwiecznia w nich nie tylko otaczające go ludzkie widma, ale także komiksowych herosów, od których czerpie siłę do przetrwania.
Talent ratuje Joselowi życie. Dzięki niemu zyskuje sobie sympatię nazistów i gdy rodzina chłopca wywieziona zostaje do obozu zagłady, jego nie ma liście będącej wyrokiem śmierci. Odtąd los nierozłącznie wiąże Josela z grupą buntowników skupioną wokół charyzmatycznego przywódcy Mordechaja. Gdy getto zacznie pustoszeć, a przeczucie nadchodzącej zagłady zamieni się w pewność, oni będą gromadzić broń, szykować się do walki.
Ołówek chłopca
„Josel: 19 kwietnia 1943” ma niewiele wspólnego z komiksem w jego tradycyjnym rozumieniu. Po pierwsze – brak w nim typowych dla tej sztuki dymków z kwestiami wypowiadanymi przez bohaterów. W zamian dostajemy narrację prowadzoną przez tytułowego bohatera. Po drugie – poszczególne ilustracje nie zostały podzielone w odrębne kadry, rozrzucone są niczym wprawki w szkicowniku artysty.
Jednak cechą, która najbardziej wyróżnia to dzieło spośród innych, są same ilustracje. Czarno-białe szkice, często nieukończone, to największy atut albumu. Pomysł, aby ołówkowych szkiców nie pokrywać tuszem i farbą, okazał się strzałem w dziesiątkę. W efekcie czytelnik ma wrażenie, że przegląda album z pracami nastoletniego Josela, tworzonymi gdzieś w środku wydarzeń przy blasku świecy. Żaden doprecyzowany, wykończony rysunek, nie niósłby takiej dawki emocji i dynamizmu jak te szkice.
Polacy pominięci
Strona wizualna tego dzieła jest jego wielką zaletą. Udało się to, o co chyba najbardziej chodziło Kubertowi – wzruszenie czytelnika. Problem pojawia wtedy gdy odbiorca sięgnął po „Josela” po to, by czegoś o Holocauście się dowiedzieć. Z merytoryczną zawartością komiksu jest niestety duży kłopot.
Większość zarzutów dotyczy drobnych błędów. Numer na ręce więźnia jest zbyt wysoki, mur otaczający getto powstał znacznie później niż zostało to przedstawione w komiksie i wiele, wiele innych. To błędy, które Kubertowi można wybaczyć. Inaczej jest z błędami poważnymi, a i tych nie brakuje.
To, co Polaków dotknie najbardziej, to pominięcie naszej nacji przy wymienianiu ofiar Auschwitz. „Żydzi nie byli jedynymi więźniami. Sowieccy jeńcy wojenni, cyganie, świadkowie jehowy i homoseksualiści również zostali umieszczeni w tym piekle”. Oburzenie brakiem Polaków na tej liście nie jest tylko przejawem naszego przeczulenia na tym punkcie. Polacy byli bowiem najliczniejszą grupą wśród więźniów akurat tego obozu.
Kubert w jednym z wywiadów przyznał, że zarzut ten jest uzasadniony. Tłumaczył się, że relacje Żydów, do których dotarł przygotowując się do stworzenia tej historii wpłynęły wtedy negatywnie na jego postrzeganie Polaków.
Nie po to by wygrać
Kolejny zarzut, jaki trzeba postawić, dotyczy uproszczeń, które Kubert zastosował opisując powstanie w getcie. Czytelnik nie dowie się niczego o takich organizacjach wojskowych jak ŻOB czy ŻZW. Autor przedstawia powstanie jako zryw pojedynczych grupek uciemiężonych ludzi.
Najbardziej uderzającym przykładem jest postać Mordechaja Anielewicza, przywódcy całego powstania, który w komiksie przedstawiony został jako dowódca kilkuosobowej grupki młodych buntowników.
W tym wypadku twórca posługuje się symbolami. Być może te uproszczenia pojawiły się z myślą o amerykańskim czytelniku, któremu Kubert chciał przedstawić tamte wydarzenia w sposób jak najbardziej czytelny. Na szczęście nie zatraca przy tym najważniejszego przekazu, powodu dla którego powstanie w getcie wybuchło. Nie po to by wygrać, ale by zginąć ludzką śmiercią. To na szczęście zostało zaznaczone wyraźnie.