Jochen Böhler: Niemcy bali się nowej wojny światowej

opublikowano: 2011-09-05, 07:55
wolna licencja
Przypadająca w ostatnich dniach 72. rocznica wybuchu II wojny światowej skłania do refleksji nad wydarzeniami z 1939 r. Jak wyglądały one z perspektywy niemieckiej? Zapytaliśmy o to dr. Jochena Böhlera, autora wydanej przez Znak książki „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce”.
reklama
Jochen Böhler (ur. 1969 r.) – niemiecki historyk, specjalista w historii II wojny światowej. Absolwent Uniwersytetu w Kolonii (doktorat 2004). W latach 2000-2010 pracownik Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie, obecnie wykładowca Uniwersytetu w Jenie. Autor książek: „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce” (Znak, 2009), „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce” (Znak, 2011).

Tomasz Leszkowicz: O kampanii wrześniowej i kryzysie 1939 r., który doprowadził do wybuchu drugiej wojny światowej, historycy piszą już od wielu lat. Wydawałoby się, że wiemy już wszystko. Czy tak rzeczywiście jest?

Jochen Böhler: Wiemy już dużo, ale nie wszystko. Oczywiście, należy pamiętać o różnicy między społeczeństwem niemieckim a polskim. Ta książka była pisana przede wszystkim dla niemieckich czytelników, a wśród nich wiedza o kampanii wrześniowej jest bardzo mała.

Nie dotykam zresztą kwestii wojskowych czy politycznych, skupiam się raczej na wydarzeniach widzianych z perspektywy zwykłego człowieka. Ciekawiło mnie, jak ludzie zachowują się w sytuacjach ekstremalnych. Dlatego opisałem nie tylko niemieckie zbrodnie, ale też pozytywne wyjątki, dające inny obraz traktowania ludności w Polsce. Takich przypadków było mało. Myślę jednak, że warto o nich pisać, by pokazać, co w tych czasach było możliwe, gdy ktoś miał jeszcze serce w odpowiednim miejscu.

Pisze Pan, że Niemcy na początku września 1939 r. się bali. Czego?

Bali się, że atak na Polskę będzie tym, czym okazał się być naprawdę – początkiem światowego konfliktu na ogromną skalę. Ludzie w Niemczech nadal mieli w pamięci wyniki pierwszej wojny światowej, która trwała cztery lata i kosztowała życie kilka milionów ludzi. Z tego powodu niemieckie społeczeństwo w 1939 r. odczuwało sprzeczne emocje. Z jednej strony chciano odzyskać z powrotem dawne niemieckie tereny. Ale z drugiej przeważał strach, że ten atak rozpocznie nową, wielką wojnę. Nie było przecież wiadomo, jak zachowają się Anglicy i Francuzi. Historia pokazała, że rację mieli ci, którzy się bali.

Czy bali się też Polaków?

Nie wydaje mi się, by Niemcy jako społeczeństwo się ich obawiali, a na pewno nie bali się, że Polacy zaatakują Rzeszę i będą okupować niemieckie tereny. Ale z drugiej strony znamy relacje żołnierzy, którzy wkroczyli do Polski i ciągle byli gotowi na ataki cywilów. W ich głowach tkwiło przekonanie, że ich wrogiem jest każdy Polak albo Żyd i że będą oni brali udział w walce. Wśród niemieckich żołnierzy istniała więc swoista psychoza, że każda osoba cywilna jest potencjalnym agentem i partyzantem. Ten strach miał zresztą swoje skutki – od pierwszego dnia wojny Niemcy traktowali ludność cywilną bardzo surowo.

Bardzo wiele pisze Pan o mitach propagandowych narosłych wokół kampanii wrześniowej. W jaki sposób one powstawały?

Jeśli piszę o mitach, to myślę raczej o tym, jak po wojnie mówiono o pewnych wydarzeniach. W tym czasie np. niemiecki atak na radiostację gliwicką nie był wydarzeniem, o którym dyskutowano w całym kraju. Cała akcja była raczej nieudana i Niemcy nie próbowali wykorzystywać jej propagandowo. W swojej książce chciałem pokazać, że w Polsce i w Niemczech od września 1939 r. pojawiają się pewne motywy, o których dzisiaj jeszcze niektórzy ludzie myślą w inny sposób, niż mówią o tym fakty historyczne.

Niemcy w 1939 r. bali się, ale potem w jakiś sposób się zmobilizowali i wytrwali do końca wojny. Czy to jest tylko stereotypowy obraz zdyscyplinowanego Niemca, czy może istnieje też jakaś inna przyczyna?

Kluczową rolę grały tu sukcesy wojskowe, w które w Niemczech wierzyło początkowo tak naprawdę niewielu ludzi. Nawet najwyższe kręgi armii były bardzo sceptycznie nastawione do pomysłu ataku na Polskę już w 1939 r. A to się udało. Potem Hitler przygotowywał atak na Francję. Wojsko niemieckie był przekonane, że jego wódz jest wariatem. Ale Francja po kilku tygodniach walk poddała się. Od tego momentu Hitler idzie od jednego zwycięstwa do drugiego, a wojskowi oraz zwykli ludzie są coraz bardziej przekonani, że Niemcy są na dobrej drodze, by zdobyć swoje miejsce w historii, o którym tak zawsze marzyli.

Niemcy zobaczyli po kampanii polskiej, że nie ma powtórki z I wojny światowej, że wszystko idzie szybko, nie ma długich walk, okopów i groźby późniejszej traumy?

reklama

Wiara w skuteczność nowych broni udowadniała, że ta wojna nie jest już wojną, w której na jednym małym terenie armie stoją naprzeciwko siebie przez miesiące czy nawet lata. To była szybka kampania, Wehrmacht błyskawicznie wkroczył wewnątrz kraju. Ludzie pomyśleli: mamy inny sprzęt i wyszkolenie, mamy nowoczesną Luftwaffe, więc jesteśmy w stanie prowadzić wojnę w inny sposób, niż pod Verdun.

Czy to zaczęło się kończyć, kiedy przyszły klęski? A może wierzyli, że mogą coś jeszcze ugrać?

Stalingrad jest momentem, w którym Niemcy zaczęli się zastanawiać, jak dalej potoczy się wojna. Ale wiara w nowe technologie doprowadziła do tego, że duża część niemieckiego społeczeństwa w momencie, w którym dla wszystkich było mniej więcej jasne, że wojna jest przegrana, miała nadzieję na zwycięstwo i wierzyła w Wunderwaffe – w broń, która w ogóle jeszcze nie istniała. Moim zdaniem ta wiara szła tak daleko, że nie ma dla niej innego sensownego wytłumaczenia niż szaleństwo.

W polskiej wyobraźni o wojnie istnieje obraz dobrego Niemca, który w jakiś sposób pomagał Polakom. Czy w swoich badaniach spotykał się Pan z takimi postaciami?

Tak, tylko że ten problem nie jest tak prosty, jak to rysowano w Niemczech tuż po wojnie. Funkcjonowało tam przekonanie, że zbrodnie popełnione w czasie wojny były dziełem małej części niemieckiego społeczeństwa, jakichś szaleńców, którzy służyli w Gestapo albo SS. Zwykły Niemiec, który służył w Wehrmachcie, miał walczyć wyłącznie o zwycięstwo i nie brać udziału w jakichkolwiek zbrodniach wojennych. Dzisiaj widzimy, że Wehrmacht nie tylko w Rosji, ale też w Polsce był głęboko związany ze zbrodniami wojennymi. W jego szeregach możemy jednak znaleźć też oficerów, którzy stawiali opór i w potajemny lub otwarty sposób próbowali wpływać na tę rzeczywistość. Takim przykładem jest Wilm Hosenfeld – oficer, który uratował Władysława Szpilmana. Znamy też inne tego typu przypadki. Wiemy, że nawet w SS zdarzali się żołnierze, którzy w czasie wojny starali się pozostać dobrymi ludźmi. Są to tylko wyjątki, które pokazują nam jednak, że inne wzorce zachowań były możliwe, nawet w warunkach dyktatury. Ale Niemcy za mało korzystali z tej możliwości.

Niemcy od 1945 r. przechodzili swoistą ogólnonarodową pokutę za wojnę. Sam Pan jednak mówi o próbie wybielania Wehrmachtu, o „dobrych Niemcach”, o „wąskiej grupie zbrodniarzy”. Również w Polsce często mówi się i pisze, że Pana rodacy próbują się wymigiwać od tej odpowiedzialności. Jak wygląda pamięć społeczeństwa niemieckiego o wojnie?

Wiedza o zbrodniach popełnionych przez Niemców jest już dużo większa niż kilka dekad temu. Podobnie jest z wiedzą o Holokauście czy traktowaniu innych narodów. Nie jest ona jednak jeszcze wystarczająca. Zamordowanie ponad 3 mln żołnierzy Armii Czerwonej w niemieckich obozach nie istnieje w ogóle w świadomości społecznej. W ostatnich latach mówi się, że teraz już wiemy dużo, zbadaliśmy zbrodnie niemieckie, przyszedł czas, żeby zajmować się zbrodniami, które w czasie drugiej wojny światowej popełniły inne narody. Nie szedłbym jednak tak daleko, by twierdzić, że jest to jakaś anty-reakcja, to raczej pewne uzupełnienie.

Moim zdaniem nie ma zagrożenia, że historia wojny będzie nagle relatywizowana. Niemcy zaczynają interesować się innymi tematami i w tym momencie trzeba być bardzo ostrożnym, by nie zgubić się w pytaniach i odpowiedziach, że to była jedna wielka wojna i niestety każda strona ma jakieś zbrodnie na sumieniu. Moim zdaniem częścią zbiorowej pamięci niemieckiej jest to, że ta wojna była rozpoczęta przez Niemców. Te masowe zbrodnie, które prowadziły do ludobójstwa na Żydach, mordowanie Polaków i innych narodów, to chyba najważniejszy punkt, o którym piszemy w tej historii. Inne tematy też nie stanowią tabu i nie można ich bagatelizować, ale zawsze trzeba o nich mówić w relacji do tej najważniejszej sprawy.

Korekta: Agnieszka Kowalska

Zobacz też:

Recenzja: Jochen Böhler – „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce”.

reklama
Komentarze
o autorze
Tomasz Leszkowicz
Doktor historii, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. Publicysta Histmag.org, redakcji merytorycznej portalu w l. 2006-2021, redaktor naczelny Histmag.org od grudnia 2014 roku do lipca 2017 roku. Specjalizuje się w historii dwudziestego wieku (ze szczególnym uwzględnieniem PRL), interesuje się także społeczno-polityczną historią wojska. Z uwagą śledzi zagadnienia związane z pamięcią i tzw. polityką historyczną (dawniej i dziś). Autor artykułów w czasopismach naukowych i popularnych. W czasie wolnym gra w gry z serii Europa Universalis, słucha starego rocka i ogląda seriale.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone