Jochen Boehler, Robert Gerwarth, Jacek Młynarczyk – „Waffen SS” – recenzja i ocena
Jochen Boehler, Robert Gerwarth, Jacek Młynarczyk – „Waffen SS” – recenzja i ocena
„Waffen SS” to z pewnością interesujące dzieło, zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż jest to zbiór rozdziałów napisanych przez historyków z wielu krajów Europy. Reprezentują oni państwa, których obywatele mieli „zaszczyt” przynależeć do elity nazistowskiej machiny wojennej.
Książka traktuje nie tyle o najsłynniejszych formacjach w czarnych mundurach stworzonych ze wzorowych nordyków, co o żołnierzach odbiegających od tych norm. Innymi słowy: chodzi tu o obywateli krajów innych niż Trzecia Rzesza – ale wliczeni są w to również Niemcy zamieszkujący przed wojną inne państwa.
Kluczem podziału książki jest geografia. Każdy rozdział traktuje o żołnierzach pochodzących z innych regionów Starego Kontynentu, przy czym należy pamiętać, że nie chodzi tu tylko o formacje frontowe, co i również policyjne. Stąd obecność w tym swoistym wykazie Policji Państwowej czyli osławionej polskiej granatowej policji. Choć nie tylko Jacek Młynarczyk podkreśla, że Polacy jako jedyni z okupowanych czy satelickich narodów Europy nie wystawili zwartej jednostki Waffen SS, musimy pamiętać, że formalnym zwierzchnikiem naszych stróżów prawa był niejaki Heinrich Himmler…
Poszczególne regiony i zamieszkujące je narody (te opisy możemy traktować jako podrozdziały) tworzą oddzielne historie, motywacje i zaangażowanie w wielką germańską sprawę. Na podstawie zachowanych dokumentów możemy spróbować dowiedzieć się, co motywowało Norwegów, Duńczyków, Francuzów, Holendrów, Bałtów, Ukraińców czy Białorusinów a nawet… Greków do przywdziewania munduru i składania przysięgi na wierność Adolfowi Hitlerowi.
Okazuje się, że wstępując do Waffen SS, przedstawiciele innych narodów stawiali Niemców w dość specyficznym położeniu. Himmler zakładał, że służba w SS przełamie narodowościowe bariery czy stereotypy, że w ogniu walki i przelanej krwi pojawi się nowy pangermański naród. Wynikało to z dość specyficznego pojmowania „niemieckości” przez Himmlera – nie chodziło mu tylko o sam genotyp, ale także o krąg kulturowy i więzy przelanej na froncie krwi.
Zdaniem autorów praktyka była cokolwiek inna – inicjatywy lokalnych polityków podczas tworzenia wojsk miały mniej lub bardziej ukryty zamiar osiągnięcia korzyści politycznych (odbudowa własnego państwa, wywalczenie uprzywilejowanej pozycji w nowej Europie). Motywacja żołnierzy była też wieloraka – od postawy patriotycznej (walczymy o swoje państwo w cudzym mundurze) poprzez nienawiść i niechęć do komunizmu (z diabłem pod rękę należy obalić tę ideologię) na kwestiach przyziemnych (chęć przetrwania, poprawy bytu, nowego początku) kończąc. Wielu innych było znudzonych i chciało po prostu przeżyć przygodę.
Interesujący był sam system werbunkowy – esesmańscy ochotnicy byli mniejszością, mimo wysokiej aktywności biur werbunkowych w całej Europie. Większość jednak stanowili poborowi, czasem siłą wcieleni, czasem po prostu oddani.
Nie zmienia to faktu, że coś się Himmlerowi (pewnie przypadkiem) udało. A mianowicie stworzył ponadnarodowe bractwo żołnierskie. Choć czytając „Waffen SS” doszedłem do wniosku, że te specyficzne więzi wykuły raczej powojenne śledztwa, ścigania czy sądy nad esesmanami niż wspólna walka. Byli kombatantami z własnym bagażem doświadczeń, którym nakazano po wsze czasy się ukrywać albo po prostu nie wychylać, nie pokazywać. Zwłaszcza gdy chcieli w czasie Zimnej Wojny wyjść na zewnątrz i głośno powiedzieć „A nie mówiliśmy!?”
Waffen SS to trudny temat nie tylko dla Niemców, lecz także dla całej Europy. Przedmiotowa pozycja jest z pewnością dużym krokiem w kierunku omówienia tej kwestii, a także pokazania w jaki sposób.