Jochen Böhler – „Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce” – recenzja i ocena

opublikowano: 2011-08-30, 06:18
wolna licencja
Już za kilka dni będziemy obchodzić 72. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Mimo upływu czasu wiele spraw związanych z kampanią polską nadal pozostaje niejasnych. Cały czas pojawiają się nowe dokumenty, po raz kolejny ożywają stare dysputy. W swojej pracy Jochen Böhler porusza jeden z najboleśniejszych tematów – kwestię przyczyn niemieckich okrucieństw w Polsce.
reklama
Jochen Böhler
Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce
cena:
45,00 zł
Wydawca:
Znak
Tłumaczenie:
Dariusz Salamon
Liczba stron:
304
Format:
160 x 225 mm
ISBN:
978-83-240-1808-6

Każda z wojen ma ciemne strony. Za sprawą stresu, lęku czy indoktrynacji ludzie na co dzień bezkonfliktowo funkcjonujący w swych społecznościach, stają się zimnokrwistymi zabójcami lub, co gorsza, zaczynają czerpać przyjemność z zadawania cierpienia. Wojna, w której jedna ze stron podnosi hasła czystości rasowej i walki o przestrzeń życiową, jeszcze bardziej sprzyja takim zachowaniom.

Autor i jego dzieła

Johen Böhler nie jest autorem w Polsce nieznanym. „Najazd 1939...” to druga książka jego autorstwa opublikowana w naszym kraju – przedtem, w 2009 roku, ukazała się już praca pt. „Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce. Wrzesień 1939. Wojna totalna”Objętościowo obie pozycje są do siebie bardzo podobne. „Zbrodnie…” liczą 294 strony, a „Najazd…” – 336, z czego sama narracja zajmuje 286. Pracę urozmaicają 43 czarno-białe ilustracje dobrej jakości. Zdaniem autora, książka „Stara się odpowiedzieć na pytanie, jak doszło do niemieckiej napaści na Polskę, a także jakie legendy o kampanii wrześniowej wciąż jeszcze funkcjonują w świadomości zbiorowej obu dotkniętych wojną narodów?”. Böhler nie trzyma się jednak tego założenia zbyt ściśle, miejscami zupełnie od niego odchodząc.

Czas na lekturę

„Najazd...”, choć brzmi to dość dziwnie, nie mówi praktycznie nic o militarnej stronie inwazji. Autor skupia się na tematyce, którą doskonale zna, czyli na zbrodniach niemieckich sił zbrojnych w Polsce w 1939 roku. O działaniach militarnych – bitwie nad Bzurą, walkach 10. Brygady Kawalerii, bitwie pod Mokrą i wielu innych ważnych starciach – nie znajdziemy w tej książce praktycznie nic. Nie ma tu ani map obrazujących ruchy wojsk, ani danych statystycznych, ani porównań uzbrojenia. Zrezygnowano z przypisów i podania pełnej bibliografii. Autor większy nacisk położył na podtytuł „Niemcy przeciwko Polsce”, skupiając się na ideologii walki o Lebensraum i praktyce jej stosowania we wrześniu 1939 roku. Absolutnie nie oznacza to konieczności wyrzucenia tej publikacji do kosza, bowiem „Najazd...” z pewnością na to nie zasługuje. Niektórzy czytelnicy mogą się jednak poczuć lekko rozczarowani.

Niemcy napadli na Polskę, ale...

Podczas lektury w głowie natrętnie krążyło mi jedno słowo: „ale”. Böhler opisuje niemieckie zbrojenia, ale równocześnie podkreśla polskie dążenia do budowy silnej armii. Przedstawia niemieckie represje wobec Żydów, ale dodaje, że w Polsce także ich szykanowano. Pisze dość dużo o niemieckiej polityce poszerzania przestrzeni życiowej, ale zauważa, że przecież w Polsce prześladowano mniejszość niemiecką. Zwięźle rzecz ujmując: Niemcy byli źli, ale i Polacy coś za uszami mają. Wyraźnie widać, że książkę pisano tak, by nie urazić niemieckiego czytelnika, odpowiednio układając treść lub pomijając niektóre wydarzenia.

reklama

Większą uwagę przyciągają błędy, popełnione przez autora przy wychodzeniu poza doskonale mu znany obszar archiwaliów. Jego zdaniem, w 1939 Wojsko Polskie zostało rozwiązane, na Westerplatte stacjonowali sami wartownicy, polska kawaleria w tymże roku nie miała żadnego znaczenia, a okrucieństwa niemieckiego okupanta skończyły się wraz z wybuchem powstania warszawskiego. Takich potknięć jest niestety zbyt dużo, aby przejść nad nimi do porządku dziennego. Najbardziej irytującą praktyką jest wysuwanie daleko idących oskarżeń bez podania, w przeważającej większości wypadków, źródeł czy dowodów. Dla przykładu: kiedy autor opisuje zachowanie żołnierzy z „rozwiązanej” armii polskiej, używa dość ostrych słów „(...) poczucie obowiązku i skrupuły moralne większości polskich żołnierzy posypały się niczym domek z kart.(...) To, czego żołnierze potrzebowali, po prostu brali sobie na własność, a jeśli dotychczasowy właściciel danej rzeczy nie wykazywał chęci współpracy, podkreślali wagę swoich życzeń, mierząc karabinem w opornego delikwenta”. Böhler nie powołuje się przy tym na jakąkolwiek relację czy źródło archiwalne. W innym miejscu używa określenia „łowicki marsz śmierci” w odniesieniu do części przesiedleń ludności niemieckiej w 1939 roku z terenów nadgranicznych. Szkoda, że książka zawierająca tak daleko idące stwierdzenia powstała bez wykorzystania aparatu naukowego, który mógłby przynajmniej w pewnym stopniu pomóc w weryfikacji postawionych tez. Sądzę też, że autor powinien był wykazać się większym krytycyzmem w stosunku do niektórych źródeł.

reklama

Böhlerowskie mity

Książkę ubarwiono opisem dwudziestu dwóch „mitów”, mających związek z kampanią wrześniową. Spis zatytułowano: „Katalog polskich i niemieckich mitów propagandowych”. Nie ma chyba wątpliwości co do tego, że wokół walk wrześniowych nadal istnieje jeszcze wiele niejasności wymagających dalszych badań, a w niektórych wypadkach rozpoczęcia ich praktycznie od podstaw. Böhler woli jednak zajmować się sprawami, które bez wątpienia nie zasługują na zamieszczenie na takiej liście i do grupy „mitów propagandowych” zalicza m.in. podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow, obronę Poczty Polskiej w Gdańsku (określanej jako Poczta Gdańska) czy opis składu pociągu Adolfa Hitlera lub jego siedziby w Obersalzbergu. Znalazły się tam też inne, nieco bardziej zasługujące na zaliczenie do tej grupy wydarzenia, jak obrona wieży spadochronowej w Katowicach czy rzekome atakowanie niemieckich czołgów przez polską kawalerię. Zdaje się jednak, że cała lista została skompletowana bez głębszego zastanowienia. Böhlerowi nie udało się ani poprawnie rozpoznać rzeczywistych mitów stworzonych przez propagandę, ani merytorycznie ich uzasadnić. A powstało ich w roku 1939 dość dużo, jak choćby te dotyczące kwestii zniszczenia na ziemi polskiego lotnictwa, rzekomego użycia gazu, faktycznego stopnia zmechanizowania niemieckiej armii czy skuteczności polskich karabinów przeciwpancernych. Lista zagadnień wymagających dokładniejszego zbadania czy rozpropagowania jest znacznie dłuższa i obejmuje wiele zagadnień dotykających każdą z zaangażowanych stron. Warto byłoby zapoznać z nimi przede wszystkim niemieckiego czytelnika, do którego przecież skierowano tę książkę, ale i czytelnicy z innych państw odnieśliby wiele korzyści z takiej lektury. W obecnej formie wspomniana lista zasługuje co najwyżej na miano listy najważniejszych terminów związanych z Wrześniem ‘39.

reklama

Zbrodnie

Böhler dużo miejsca w swojej pracy poświęca na opis niemieckich zbrodni w Polsce w 1939 roku. Tu rozwija skrzydła i, korzystając z własnego doświadczenia, buduje naprawdę interesującą narrację. W jego opisach nacierająca armia niemiecka jest przedstawiona jako zbiorowisko ludzi, którzy po raz pierwszy mają styczność z wojną, mierząc się z wrogiem na nieznanym sobie terenie. Wokół nich znajdują się niechętni cywile i polscy żołnierze z rozbitych jednostek, niejednokrotnie usiłujący przebić się do swoich. Ta nerwowa atmosfera, wzmagana przez nastrój walki rasowej z podludźmi i obietnice bezkarności, zachęca do zbrodni. W pobliżu natomiast często znajdował się ktoś, kto chętnie prowokował towarzyszy do rozpoczęcia masakry. Raz był to żołnierz Wehrmachtu, kiedy indziej SS lub którejś ze służb bezpieczeństwa. Böhler przedstawia ten mechanizm bardzo dokładnie, czyniąc z tych opisów najważniejszą część książki. Jest to jednak w dużej mierze powtórzenie tez zamieszczonych już wcześniej w „Zbrodniach…”.

Podsumowanie

„Najazd 1939” to zaledwie niezła książka, która przy większym wysiłku ze strony autora mogłaby być naprawdę dobra. Böhler stworzył krótkie i zwarte wprowadzenie do tematyki narodzin aparatu represji na ziemiach polskich w 1939 roku, wzbogacone o zarys trudnej historii życia na polsko-niemieckim pograniczu w dwudziestoleciu międzywojennym. Szkoda jednak, że nie zadał sobie trudu sprawdzenia informacji, które nie były związane bezpośrednio z tematem będącym w centrum jego zainteresowań. Nie zawsze też potrafił przyjąć zagraniczny punkt widzenia. Z tego powodu zamiast walczyć z mitami, sam przyczynia się do utrwalenia niektórych z nich lub też zwyczajnie wprowadza czytelnika w błąd. Mimo to czas spędzony na lekturze „Najazdu...” na pewno nie jest czasem straconym, choć książkę tę należy czytać ostrożnie.

Redakcja: Michał Przeperski

Korekta: Bożena Pierga

reklama
Komentarze
o autorze
Łukasz Męczykowski
Doktor nauk humanistycznych, specjalizacja historia najnowsza powszechna. Absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego. Miłośnik narzędzi do rozbijania czołgów i brytyjskiej Home Guard. Z zawodu i powołania dręczyciel młodzieży szkolnej na różnych poziomach edukacji. Obecnie poszukuje śladów Polaków służących w Home Guard.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone